M.J.Scott - Chania wejście do portu |
Nie lubię portów z wielu powodów. Nie można skoczyć do wody bo jest brudna.
Najczęściej jest brudna. Jest duszno, gorąco, głośno i ciekawscy gapie zaglądają
do domu przez drzwi i okna, więc nie wypada niechlujnie się ubierać, albo co
gorsza niekompletnie.
Do portu w Chani przyszliśmy około 14.00, żar się z nieba leje niemożebny,
a z człowieka pot. W zasięgu wzroku takie niebieskie skrzyneczki z prądem
stojące na kei. Klimatyzacja w wyobraźni pracuje pełną parą schładzając
przyjemnie skwarne, oblepiające powietrze. Niestety tylko w wyobraźni, bo te
skrzyneczki to w każdym porcie mają inne końcóweczki, zanim się więc odpowiednie
dopasuje, człowiek już omdlewa, a potem i tak się okazuje że na klimę za mało
tego prądu.
Chania - poprzednia stolica Krety |
Keja publiczna w Chani położona jest przy głównej ulicy z mnóstwem
restauracji, barów, kawiarni i dyskotek. Właściwie nic innego tu nie ma. Wielkie
żarcie. Jeżdżą po niej również samochody; głównie te duże, dostawcze i
śmieciary, które rozpoczynają swoją działalność wkrótce po zamknięciu knajp
czyli o piątej rano. Między czwartą a piątą, gdy już wydawało się, że nareszcie
zasnę w mesie bo zrobiła się względna cisza, wojskowy patrol zaświecił mi w oczy
latarkami! Chłopcy robili objazd i widocznie zaniepokoił ich widok otwartych
drzwi na naszym statku, postanowili więc sprawdzić co się dzieje. Pilnują,
chwała im za to. No, ale teraz to już pośpię, myślę sobie. Głupia! Śmieciara,
czyściciele miasta, samochody dostawcze, motory, sąsiad włączył maszynę do
zrywania lakieru na swoim statku, potem to już knajpy na śniadanie, itd. No
powiedzcie, czy niewyspany człowiek może pokochać port?
Surowe jeżowce |
Ale są też "plusy dodatnie". Po raz pierwszy zjedliśmy Axinios, czyli
surowe jeżowce pokropione oliwą i cytryną. Początkowo podchodziliśmy nieufnie,
rzec by można "jak do jeża", ale skoro to najlepszy afrodyzjak na świecie, jak
zapewniają Grecy, więc.....Tylko raz jedliśmy jeżowce, ale zapiekane w swoich
skorupkach, a było to w Galicji, ten wyborny smak wspominamy z rozkoszą do
dzisiaj i właśnie to wspomnienie skłoniło nas do powzięcia tej odważnej próby.
No cóż - rewelacja. Delikatne, rozpadające się w ustach mięsko, odrobinę
przypominające smakiem ostrygi, ale nie konsystencją. Pyszności, miód, malina!
Ponoć Kreteński przysmak, będziemy więc mogli jeszcze nie raz go
pokosztować.
Rakija i winogrona do rachunku |
Niestety nie mamy nic do powiedzenia w kwestii libido, gdyż do rachunku
podają tu zmrożoną rakiję z winogronkami. A była ona tak pyszna, ludzie morza
spragnieni, a po tej ilości żaden afrodyzjak nie da rady.
Na wielkim, barwnym targu kupiliśmy dojrzałe figi. Miękkie, pękające,
słodkie, gotowe do spożycia. To w nagrodę za portowe trudy.
Gramvousa |
Przed Chanią zmęczyłam się włażąc na szczyt wieeeelkiej góry. 137 m n.p.m.,
a wiecie, że piechór ze mnie żaden. Góra ta to Gramvousa, na której szczycie
można oglądać ruiny twierdzy Wenecjan, jeden z ostatnich przyczółków ich obrony
w inwazji tureckiej.
Ruiny twierdzy |
Codziennie przypływa tutaj wielki wycieczkowy statek i wysypuje ze swego
wnętrza około pięciuset turystów, którzy grzecznie, gęsiego maszerują na górę
tworząc barwny sznur koralików oplatający wzgórze. Pomyślałam: "może warto?".
Ruiny okazałe, a widok jaki się z góry roztacza imponujący. Warto. U podnóża
natomiast stoi dom, a raczej chata, a w niej kilka dość młodych osób. Siedzą,
palą, oglądają ludzi, uśmiechną się czasem, a wokół rozgardiasz. Nic nie robią.
Po co tam są?
Myślimy sobie, że może dostali z UE jakiś grant na pilnowanie
endemitów, które są pod ochroną, albo pilnują żeby ruin nie rozkradli, a może
wyglądają Turków?
Kto to wie?
M.J.Scott
C.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz