wtorek, 26 czerwca 2012

33.M.J.Scott - Przełom technologiczny


Kiedyś na morzu do komunikacji z innymi statkami, lub stacją na lądzie używało się VHF. Nasi mili, "lądowi" czytelnicy mogliby sobie na przykład wyobrazić Maję w czapce kapitańskiej jak wywołuje przez to urządzenie przyjaciół: Alan, Alan, Alan, tu Maja, Maja, Maja, o której na tego drinka?
Bardzo romantyczne. W rzeczywistości, Alan zażywając kąpieli krzyknął: Hej, George, six, ok?
Stare, dobre czasy, łza się kręci w oku. Dawniej, wypływając w długi rejs człowiek był zaopatrzony w przeróżne urządzenia, w razie jak by trzeba wezwać pomoc, a i tak bardziej doświadczeni Żeglarze radzili: "Stary, zapomnij o Coast Gard, szkoda czasu, jak masz problem na morzu, dzwoń przez satelitę do mamy, już ona będzie wiedziała co zrobić!" - tak było kiedyś. Dzisiaj jak masz problem, wrzucasz na facebooka: "Ludzie, tonę, co robić?"  i zaraz masz pełno dobrych rad. No cóż, znak czasu.
A tak na marginesie, na You Tube jest świetny kawałek na ten temat pod tytułem "German Coast Gard", polecamy gorąco.

Wczoraj wieczorem w naszych głowach również nastąpił przełom technologiczny. 
Byliśmy z rewizytą u Sue i Alana, o szóstej, jak już wiecie.
Discovery 55 bardzo ładny, solidny, wewnątrz dużo przestrzeni, chociaż nie sprawia takiego wrażenia. Porządna szkunerska robota, przemyślany projekt. Właściciele bardzo zadowoleni, weszli bowiem do innego świata przesiadając się z Beneteau.
Nie wiem, czy już pisałam, że stoimy obok siebie, bardzo obok siebie. Ponieważ rufy naszych statków przywiązane są do plaży, jachty stoją właściwie nieruchomo. Odległość między lewą burtą Discovery, a prawą naszej jednostki oceniam na jakieś 3,80 metra. Może to jest nudne, ale zaraz okaże się ważne.
Między kolejnymi drinkami odkryliśmy, że Alan posiada coś, co i my chcielibyśmy mieć. Mianowicie jedno bardzo piękne zdjęcie. Nic prostszego, prześle mailem! 
Nadszedł czas pożegnania (dzieci, przepraszamy, zaprosiliśmy naszych przyjaciół do Warszawy), wracamy do domku. Świetne są takie spotkania, można popić, pobawić się razem, pośmiać, ale potem każdy idzie do siebie.
Pokonanie odległości 3,80 metra oraz przyrządzenia czegoś do picia (trzeba jakoś zakończyć ten miły wieczór), nie trwa długo. Otwieramy nasze skrzynki (każdy swoją, rzecz jasna) i....."masz wiadomość". 
Mailer - daemon. Przestawiona jedna litera w nazwisku. 
Alan! - wołam sąsiada - popraw adres, bo nie doszło!  Poprawił. Doszło. A potem już poszło; od maila do maila dokończyliśmy naszą miłą pogawędkę via serwer Teksas albo Singapour, nie wiem dokładnie. 

Ale to nie koniec, w mojej skrzynce jest jeszcze jedna wiadomość! Kto mnie kocha? Kto o mnie myśli?
Nie uwierzycie! Alma-zakupy przez internet. Trzeba trafu, akurat potrzebuję mnóstwa różnych rzeczy, takich jak: musztarda sarepska, chrzan, chlebek razowy, koperek, a Alma w dodatku proponuje 324 nowe produkty! Jestem pewna, że wszystkie fantastyczne i absolutnie niezbędne. 
Na jaki adres mają dostarczyć, tu do Lakki, czy do Nidri? - zastanawiamy się. Gwarantują dostawę w 24 godziny, to chyba jednak do Lakki. Ale jak ich po drodze zatrzymają w Albanii - martwi się Jurek - to mogą nie uznać reklamacji na koperek, a przecież zwiędnie. Ciekawe jaki będzie rachunek - kombinujemy. Za zakupy, wiadomo 315 złotych, a za dostawę? Nie, powyżej 250 dostawa gratis - przypominamy sobie z ulgą.
Dopisz jeszcze kabanosy, i tak są suche, nic im się nie stanie!

A potem, z wirtualnego świata zaawansowanych technologii komunikacyjnych przenieśliśmy się do wirtualnego świata marzeń sennych. Zdecydowanie polecamy.

MiJ Scott

C.d.n.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

32. M.J.Scott - Ploty z mrowiska

Znowu Lakka.  foto: M.J.Scott

Ludzie! Ile tu się dzieje! 
Czasem wydaje mi się, że jesteśmy mrówkami żyjącymi w obrębie malutkiego mrowiska o nazwie Lakka. Każda rodzina ma własny grajdoł i własne zwyczaje, niektóre zupełnie identyczne jak nasze. A inne wręcz przeciwnie. Z naszej prawej burty stoi bardzo ładny, granatowy slup Discovery 55. Anglicy. Stoimy tak sobie już dobre parę dni. Drugiego dnia na dzień dobry wymieniliśmy ukłony, należało przypuszczać, że w tym tempie już za kilka tygodni zaprosimy się na szklaneczkę whisky. Ale wczoraj, gdy przegoniłam Włochów na charterze, którzy dopiero przed chwilą zostali zbesztani przez naszych sąsiadów, nawiązaliśmy nie tylko kontakt wzrokowy, ale nawet porozumiewawcze, wymowne gesty pukania w głowę. Sprawy nabrały przyspieszenia, o czym za chwilę


Bo widzicie, teraz, kiedy sezon naprawdę się rozkręca, to co było podglądaniem dla przyjemności, (opisywałam w którymś odcinku), teraz jest obowiązkową obserwacją dla bezpieczeństwa.  Wśród tych bardzo wielu ludzi, którzy wypożyczają  jachty zdarzają się naprawdę kuriozalne przypadki. Taki Ancymon potrafi na głębokości trzech metrów rzucić trzy metry łańcucha z kotwicą w odległości 10 metrów od was i uważa, że świetnie "zaparkował". Naprawdę. Te gagatki mają jednak trochę świadomości braku swoich umiejętności, bowiem gdy zwrócić im uwagę, nie dyskutują, tylko grzecznie się przestawiają, a gdy wskazać im dogodne miejsce, gdzie powinni rzucić swoją kotwicę, wykazują nawet coś na kształt wdzięczności. Tego wczorajszego wszyscy tu przeganiali, jak namolną muchę, aż żal było patrzeć. Sami widzicie, że drzemka w tych okolicznościach nie wchodzi w grę. 

Jacht Sue i Alana.  foto: M.S.Scott
Ale wracając do naszych sąsiadów. Starsi Państwo (tacy w naszym wieku, hahaha), widać, obieżyświaty, tak jak my. Co robią cały dzień? No dokładnie to samo co my. Przede wszystkim, gdy tu "przyszli", ona była przy sterze, on walczył z cumą rufową, normalnie. Normalnie u Żeglarzy, których morze już nauczyło niejednego, u żeglarzy jest dokładnie odwrotnie, bo taki baby za sterownik nigdy nie wpuści, mowy nie ma, drze się na kobitę, podczas gdy ta bidula męczy się z kotwicą, albo ciężkimi odbijaczami, ale na szczęście nie docierają do niej do dziobu inwektywy jakimi obrzuca ją ślubny.
Nasi sąsiedzi pokąpią się trochę, on poczyści stalówki, ona ugotuje, drinka sobie zrobią, na ląd nie jadą bo po co. Wieczorem, przed zachodem słońca usiądą na dziobie, identycznie jak my, bo stąd jest najlepszy widok na całą zatokę. No więc siedzimy tak, oni na swoim, my na swoim i zapewne rozmowy takie same, tyle, że w różnych językach. Kiedy już wydawało się, że wszyscy mają swoje miejscówki, schodząc z dziobów, Anglicy nawiązali dialog z nami! Niewiarygodne, czyż nie? No więc zaprosiłam do nas na drinka, na co natychmiast ochoczo przystali. Elegancko przynieśli solidnie schłodzonego szampana i zrobił się z tego bardzo przyjemny wieczór. Sue i Alan pływają od wielu lat po Morzu Śródziemnym, w Grecji już 5 lat, są więc kopalnią wiedzy o różnych ciekawych miejscach. 
Przy kolejnych drinkach dowiadywaliśmy się coraz to nowych rzeczy, na przykład spostrzeżenia na temat gości, z którymi, żeby była jasność nie do końca się utożsamiamy. Goście, których miewamy rzadko - powiada Alan - zawsze zapchają toaletę papierem toaletowym, trzeba ich wywozić czasami na ląd, bo musi taki poczuć ziemię pod stopami, to pól biedy, ale najgorsze jest to, że trzeba z nimi rozmawiać! 
Wizyta naszych nowych przyjaciół nie trwała długo (jak na morskie opowieści), bowiem zaczynał się mecz Anglia-Włochy. Alan twierdzi, że ich drużyna ma niewyobrażalnie wysokie mniemanie o sobie, zupełnie nieadekwatne do umiejętności, tym niemniej odpłynęli na mecz, a my w obięcia Morfeusza,
o czym doniosły Wam 
Zatokowe Mrówy

MiJ Scott

C.d.n.

sobota, 23 czerwca 2012

31.M.J.Scott - Zatoka Lakka - kindersztuba



Lakka o świcie. foto: M.J.Scott


Zatoka Lakka na wyspie Paxoi to wyjątkowe miejsce. 
Dogodne warunki do kotwiczenia; zatoka jest w kształcie koła, na dnie piasek, który świetnie trzyma kotwicę, głębokość 5-2 metra, pomieści się tu około 40 jachtów, żadnych podwodnych niespodzianek, zresztą wszystko świetnie widać. Na końcu zatoki maleńki porcik z miejscami do cumowania, restauracje (uwaga: w sezonie ceny wzrastają trzykrotnie), bary, dwa sklepy spożywcze, jeden rzeźnik. Nie ma tu hoteli, letnicy mieszkają w prywatnych domach. W związku z brakiem hoteli nie ma również ŻADNYCH zabawek "zamotorówkowych" typu narty wodne, banany, koła, oraz skuterów. Możecie nam nie wierzyć, ale nawet komarów tu nie ma, bo zgodnie z naszymi przewidywaniami wszystkie zostały na Sivocie. No i bardzo ważne: cisza. Zero dyskotek, zero głośnej muzyki. Podejrzewam, że właśnie dla tych walorów żeglarze pragnący kontaktu z naturą i spokojnego wypoczynku tak ukochali sobie to miejsce. My też.
Wczoraj upolowaliśmy tu przepięknej urody miejscówkę; nie wadzimy nikomu, ani nam nikt nie przeszkadza, bowiem jesteśmy przywiązani do lądu. Tak mniej wiecej na tydzień. Na łódkach ludzie najrozmaitsi; są i starsi żeglarze, nawet jeszcze starsi od nas, są rodziny z dziećmi w różnym wieku, sporo młodzieży i załogi na charterach, wszyscy zachowują się naprawdę cicho. Nawet malutkie dzieci wcale nie ryczą.

Obok nas zwolniła się miejscówka po Niemcach. Sześciu mężczyzn i też spokojni, jak wszyscy, dostosowani. Ciekawe kto teraz będzie naszym sąsiadem?  Wszystkiego mogliśmy się spodziewać, ale......
Dwa wyczarterowane jachty zakotwiczyły na wolnym miejscu. Spodobało nam się, bo na jednym zauważyliśmy sześć dziewczyn, a na drugim sześciu chłopców. Wysnuliśmy teorię, że dziewczyny nie chciały sprzątać po chłopcach, ani im gotować, więc pływają sobie każdy na swoim, ale fajnie! Cała ta rozwrzeszczana banda natychmiast po zakotwiczeniu rzuciła się do wody wraz z nadmuchiwanymi delfinkami i innymi zabawkami. No,mają frajdę, widać dopiero co rozpoczęli charter, bo biali tacy, jak to Anglicy. Wszystko byłoby do zniesienia, gdyby nie to, że dzieciaki przed kąpielą nie zapomniały wrzucić swojego ulubionego CD do odtwarzacza, rozkręcając potencjometr głośności na max. Hałas nie do opisania. Kocia muzyka zmieszana z wrzaskami dzieciarni nie pozwalała skupić myśli na niczym. No ale żaden się nie odezwie. Żaden. Czuję, że długo tak nie wytrzymam i muszę w imieniu całej zatokowej Braci zwrócić dzieciakom uwagę, że może dobrze byłoby być more friendly z innymi żeglarzami, zostałam jednak zatrzymana przez Jurka, któremu ten pomysł zupełnie nie przypadł do gustu. Dobra, mogę nie robić afery, ale muzyki wolno chyba słuchać, nie? Wrzuciłam płytkę, akurat największe włoskie przeboje według Marka Sierockiego, na zewnętrzne głośniki. Oczywiście na maxa! A trzeba wam wiedziec, że mamy sprzęt i głośniki po byku, nie tam jekieś głośniczki na malutkim jachciku. Ryk poszedł taki, że miałam wrażenie graniczące z pewnością, że w Atenach też nas słyszą.  Angielska dzieciarnia pluszcząca się nieopodal naszego statku zamarła w bezruchu, zaczęłam się bać, że z tego ogromnego zdziwienia zapomną przebierać kończynami i się potopią. Wszystkie buźki zwrócone w moją stronę. Wtedy dumna jak pawica wyszłam na deck i na migi pokazałam, że moja muzyka głośniejsza, co oczywiście było zupełnie zbędne, bo dzieciaki już to załapały. 
Wiecie, raczej nie należę do osób złośliwych, pieniaczy ani rozczeniowych, ale czasem wejdzie w człowieka coś takiego, że musi, no musi koniecznie, bo inaczej się udusi. 
Kiedy młode otrząsnęły się z szoku, wróciły na swoje łódki i natychmiast nastała błoga cisza. 
Żadne z naszych dzieci nie znalazłoby się w takiej sytuacji. Dlaczego? Bo oni mieli w domu kindersztubę!
O czym informują Was
MiJ Scott





czwartek, 21 czerwca 2012

Joanna - raport pokontrolny


Kochani,
Każda kontrola ma to do siebie, że kiedyś musi sie skończyć, i żeby nie wiem jak kontrolujący starał się znależć dziurę w całym, to i tak musiał się poddać w konfrontacji z faktami. A fakty jakie są, sami wiecie, oczywiście o ile regularnie czytujecie bloga.
 
Jacht - marzenie, w każdym porcie wzbudza zachwyt i pożądanie (niezaleznie kto stoi za kołem sterowym).
 
Kabina Vip-owska z intymnym oświetleniem i delikatnym pluskiem fal za burta -  uśpi każdego.
 
Pogoda stała i zawsze dobra bo przecież zależy od pogody ducha.
Temperatura wody ... to też zależy od temperatury ducha, a skoro i duch na urolpie - to najlepsza.
 
Tak więc, bez podawania dalszych szczegółów, oficjalnie ogłaszam, i to zupełnie obiektywnie, bez przekupstwa i takich tam,  całkowitą zgodność tekstów z rzeczywistością. A więc czytajcie, rozpalajcie swoje zmysły i realizujcie marzenia.

Pozdrawia Was pokontrolnie wypoczęty Wydawca
Joanna 

Kontrola kilwateru.  foto: Joanna

M.J.Scott. - Miejscówka na parę dni.

Zatoka Lakka o świcie:

foto: M.J.Scott

i w południe:
foto: M.J.Scott

środa, 20 czerwca 2012

30.M.J.Scott - Upał


Dziś podjęłam drugą i ostatnią w tym sezonie próbę zejścia na ląd. Od czasu nastania upałów, około 35 stopni, a może nawet wiecej, ląd jest dla mnie niedostępny. Ale przecież korci, może w tym roku jest inaczej niż w poprzednim, może się przystosowałam? Nie przystosowałam się i jest dokładnie tak jak zawsze. W Tavernie, jeszcze zanim podali rybę moja twarz zmieniła kolor ze złotego na bordowy, wiem to, bo ujrzałam przerażenie w oczach Jurka. Rybę pochłonęliśmy w pośpiechu i szybciutko do domku. Tak więc tę sprawę mamy z głowy, zupełnie jak Euro. Zostaję wiecznym wachtowym aż do października. Może się zdarzyć, że po 21.00 popłynie się na drinka, ale  to z kolei strasznie buja na lądzie, no i komary, więc nie wiem?
Właśnie komary! Wczoraj stanęliśmy na wyspie Sivota, znacie ją z poprzednich odcinków, w cudnej zatoczce przed portem. Nikogusieńko, bo wszyscy tłoczą się w kanale miedzy dwiema wyspami, a my tłoku nie lubimy. Po wyłączeniu silników okazało się jednak że już lubimy, a może wolimy. Wolimy tłok od głośnej muzyki. Przy czym słowo "głośnej" jest tu raczej eufemizmem. No cóż, sezon! Ludzie przyjeżdżają do hotelu na wakacje, żeby się bawić, więc niech wszyscy o tym wiedzą. W tłoku jeszcze się zmieściliśmy i rzeczywiście było dużo ciszej, właściwie całkiem fajnie. Aż do zachodu słońca. Wówczas wszystkie greckie komary wybrały się jednocześnie na kolację. Przelatywały z prawej strony kanału na lewą, po drodze kąsając dotkliwie wszystko co jadalne. No cóż, sezon! To i komar ma wyżerkę.
W związku z upałem, muzyką i komarami postanowiliśmy zmienić miejsce, w przekonaniu, że na Paxoi nie będzie komarów, gdyż wszystkie są na Sivocie. A na morzu.......Na morzu jest PIĘKNIE, wiaterek umiarkowany 4B, taki w sam raz, nie za duży, nie za mały, cienia dużo, widok dech zapiera. Skrząca się w promieniach słońca, lekko falująca woda, a na niebie żadnej chmurki. Na horyzoncie ostra kreska rozdzielająca błękit nieba od szmaragdu wody. Prędkość mamy spacerową, 5 węzłów, bo przecież nigdzie nam się nie spieszy.

M.J.Scott
C.d.n.

Dziś na Jońskim było tak:   foto: M.J.Scott

wtorek, 19 czerwca 2012

29.M.J.Scott - raport pokontrolny



Oczywiste jest, że raport pokontrolny powinna sporządzić Wydawnicza Mysz, ale co tam, niech każdy pisze za siebie. Pomyślałam, że jak będę pierwsza, to moje będzie na wierzchu. 
Kontrola Mariny  
Słuchajcie, dosłownie na nic nie było czasu! Przez calutki tydzień tylko dwa filmy i to tylko dlatego, że obowiązkowe jeśli ktoś nie widział, a bardzo tematyczne. "Kapitan Corelli" i "Moje wielkie, tłuste, greckie wesele". Niewiele, co? Tylko dwie partyjki Rummicub! Zero kart, gry w kości, sztuczek magicznych i innych temu podobnych, no nic. To spytacie, co robiłyśmy przez te wszystkie dni? Sama zadaję sobie to pytanie, i tak naprawdę, oto co robiłyśmy: kontrolowałyśmy! 


Przede wszystkim kontrola dotyczyła jakości wód w wielu różnych zatokach; jej temperatury, czystości, stopnia zasolenia, koloru - kupa roboty, a jeszcze kontrole nocne! Ponadto jakość greckiego jedzenia i picia, może nawet w odwrotnej kolejności, tez była sprawdzana z ogromną pieczołowitością i znawstwem koneserów. Naprawdę się przyłożyłyśmy, widać to teraz po naszych biodrach, ale co tam! Raz się żyje! 
Tavernom przydzielane były kolejne literki z "OTAGO", i tak jedna dostała nawet OTAG, najwyższa nota, nie szafowałyśmy za bardzo literkami, w końcu wszystkie pięć i tak zawsze otrzymywała kuchnia jachtowa! Poznaliście już moją wrodzoną skromność, prawda? Jedna restauracja dostała 0, nawet nie O, ale zero! Wyobraźcie sobie, że stoimy sobie na kotwicy, jakieś 150 metrów od knajpy, którą zresztą znam i oni znają mnie. Jak wiecie, nie mamy pontonu, dzwonię więc, żeby po nas przyjechali, bo dwie laski zamierzają u nich konsumować. Oczekujemy, że natychmiast będą się rzucać do czegoś co pływa, aby uczynić zadość naszemu życzeniu. I tu się myliłyśmy! Czy potraficie sobie wyobrazić, że ten biedaczek rozłożył ręce przez telefon i poinformował, że nie ma czym przypłynąć?! No to dostali za karę, bo wcale nie za jedzenie, zero, a my zjadłyśmy pyszną, czteroliterkową rybę u konkurencji, która wlot przejęła takie wyborne klientki.
O ostatnim meczu nie będę pisać, bo się zdenerwuję i mogłabym jeszcze stracić apetyt. Powiem tylko, że był oglądany, w dodatku z polskiej telewizji, a więc w ojczystym języku.

Nawadnianie organizmu.  foto M.J.Scott
W chwilach wolnych od kontroli, co jak wiadomo jest zajęciem trudnym i męczącym, bywały prawdziwie relaksujące momenty. Jak widać na zdjęciu, już od rana napoje chłodzące na desce, bardzo pilnowałyśmy żeby się nie odwodnić, bo wiemy od lekarza domowego, że to okropnie niezdrowo. Ćwiczenia na desce też były, a jakże, nawet odkryłyśmy, że w celu dbania o odpowiednie nawodnienie można na takiej desce dopłynąć do plażowego baru aby ugasić pragnienie. W tym celu należy posiadać, a ja posiadam a jakże, żółtą, tu kolor opcjonalny, ale teraz ważne: wodoodporną torebeczkę, którą można uwiązać do nogi lub zawiesić na szyi. Do takiej torebeczki wkładamy trochę Euro, papierosy i zapalniczkę, gdyby się przedłużyło z powodu na przykład fajnego towarzystwa (a zawsze można przecież trafić na niepalących), no i telefon, w razie jakby wasz Kot chciał was akurat skontrolować. 
OYA na desce. foto: M.J.Scott
Tak zaopatrzone wyruszałyśmy na deskową wycieczkę z nadzieją, że wiatr nie zmieni kierunku i będzie można wrócić. Ahoy przygodo!
No to teraz sami widzicie, że na nic nie było czasu!

Uważam kontrolę za zakończoną pozytywnie, zwłaszcza, że udało mi się pokazać, że to wszystko co piszę to najprawdziwsza prawda jest.




Pozdrawia Was pokontrolnie zmęczona

Maja Scott

C.d.n.




piątek, 15 czerwca 2012

M.J. Scott - Dodatek specjalny


Dodatek specjalny. Z ostatniej chwili.

To co widać na zdjęciu, mogłoby być kolejną łapicą. Ale nie z nami takie numery! Czujność i odpowiedzialność o każdej porze dnia i nocy. Na wodzie i pod wodą!
Ta lina zakręciła się wokół śruby. Płetwy, maska i bosak z dodatkiem dzielnej żeglarki pozwoliły uwolnić pędnik i zapobiec katastrofie.



Misja zakończona  Foto: M.J.Scott
Joanna suszy włosy po udanej akcji  Foto: M.J.Scott

czwartek, 14 czerwca 2012

28. M.J. Scott - Polowanie na miejscówkę

Zatoka Ormos Kerasa

Kochani,

Prędzej czy później, zawsze ktoś was skontroluje, tak to już jest.
Nasz Wydawca postanowił przekonać się naocznie czy te wszystkie bzdury, które wypisujemy na blogu posiadają jakieś cechy prawdopodobieństwa, postanowił więc, a właściwie postanowiła, bo Wydawca to Mysz, przeprowadzić wizję lokalną. Całe szczęście, że wizyta była zapowiedziana, miałam więc czas na przygotowanie kabiny VIP-owskiej, nasączenie jej zapachami .......oraz na zamówienie odpowiedniej pogody u Greckich Bogów, wszystko, po to, żeby zadość się stało polskiej gościnności. 

Wizja lokalna  Foto: M.J. Scott
                                                                             
Dwie myszy to jak wiadomo, siła i energia do harców ogromna, a pomysły jakie! Kocie pomysły też niczego sobie. Taki kot bardzo lubi się przed myszą popisywać; jak przejażdżka pontonem, to tyle co fabryka dała, a myszy tylko piszczą: "brawo, brawo!". Wieczór przed TV przyjemny, ale "adrenalinowy" (mecz Polska-Rosja).


Wreszcie zmęczone kocim towarzystwem wyruszamy na poszukiwanie norki - samotni. Na pierwszy rzut oka jedna bardziej urodziwa od drugiej, ale gdy się przyjrzeć z bliska, można dostrzec mankamenty, lub poważne problemy. A to generator na lądzie warczy, i wiadomo, że nie umilknie nigdy, a to za dużo ludzi na lądzie, a w innej za mało miejsca, tamta znowu zajęta, bo przecież sezon się zaczął. Wybór pada na piękną, spokojną, dużą zatokę, Ormos Kerasa.  
Stoi tu już elegancki jacht motorowy, obsługa podaje państwu zimne napoje, dzieci skaczą do wody, panie zażywają kąpieli słonecznej, sielanka. Opływamy ztokę, pomysł jest taki, że zakotwiczymy nieopodal motorowego, bo on zapewne wróci na noc do Mariny, ale nic z tego, wszędzie głęboko. Płyniemy do następnej zatoki, przepełniona, nie zamierzamy się tłoczyć, przecież ma być "norka samotnia". Czytamy przepowiednie: jutro zawieje, na wszelki wypadek trzeba być na taką ewentualność przygotowanym, a nóż się sprawdzi - wracamy do Kerasy gdzie jednak jest najwięcej miejsca. Teoretycznie, bo z uwagi na głębokość, jest to miejsce nie do wzięcia. Jeszcze raz krążymy, szukamy. No i teraz uważajcie: dwie myszy równe stopniem, więc demokratycznie trzeba podjąć konstruktywną decyzję. Stawiamy na to, że motorówa po osiemnastej pójdzie do Mariny i zwolni się najlepsza miejscówka na Ormos Kerasa, wobec czego rzucamy kotwicę na głębokiej wodzie żeby przeczekać, pożywiamy się dopiero co przybyłym z Polski śledziem, niestety pić jeszcze nie można, dopóki nie nabierze się pewności, że stojanka jest bezpieczna. Kąpiel, kawka, godziny uciekają, pić się chce, motorówa soi. Nagle, patrzymy, jeden się ruszył. No, cieszymy się, na pewno idzie do kotwicy! Ten jednak rozejrzał się, podrapał, usiadł. Słonko coraz niżej, motorówa stoi. Niechętnie zaczynamy rozważać plan B. Tu jest dobrze, podoba nam się bardzo, tylko ta motorówa, cholera, zajęli jedyne miejsce w tej wielkiej zatoce. Zapewne wiecie, że to miejsce, które zajmuje ktoś inny jest najlepsze, najfajniejsze i jak uda się takie upolowac, to już się stąd nie ruszamy. A może jednak pójdą, nie, no na pewno pójdą, takie Państwo nie będzie przecież na kotwicy stało!  A co, jeśli to jakiś wybryk natury?
Już po siódmej, dawno powinni się zwinąć, a oni nic! Nie ma mowy, żeby tak stać na noc. Za głęboko, nie starczy łańcucha. No trudno, trzeba będzie się stąd zwijać, ale szkoda, jaka szkoda, takie piękne miejsce. Tamci chyba jednak zostaną, to niewiarygodne, ale cóż, na to wygląda. 
Słonko wyłączyli o 20.00 , czas najwyższy poszukać innej norki na noc, pal licho samotnię, byle było bezpiecznie. Niechętnie wyciągamy te kilometry łańcucha, z żalem odpływamy, odwracamy się, żeby ostatni raz rzucić okiem, i wtem! Motorówa rwie kotwicę! Myszy aż podskoczyły z radości! Jest! Jest miejscówka! Norka-Samotnia. Duża, przestronna, bezpieczna. Zataczamy kółeczko i ciach, kotwica w dół. Uff! Nareszcie będzie można się napić i obejrzeć w spokoju Kapitana Corelli.

Antonio Ściana.  Foto: M.J. Scott

Wraz z Joanną, przybył do nas nowy członek rodziny. Beżowo- brązowy, o pięknych, smutnych oczach, mały, pluszowy piesek. Jakie było moje zdziwienie, gdy odkryłam dzisiaj jego dane osobowe! Nazywa się mianowicie: Antonio Ściana. Antonio po Kapitanie Corellim, rzecz jasna, a Ściana? No cóż, jak by Wam to wytłumaczyć? Powiem krótko: jeśli jakimś fatalnym zrządzeniem losu nie widzieliście Wielkiej Krystyny Jandy w roli Shirley Valentine w teatrze Polonia, kupcie sobie bilety natychmiast, najlepiej od razu na dwa, trzy spektakle, bo za pierwszym razem nie zapamiętacie wszystkiego, a o bilety trudno. Tam dowiecie się o ścianie wszystkiego i ubawicie się "po pachy", czego życzą Wam,

Myszy: Maja i Joanna

C.d.n.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

27. M.J. Scott - Corfu


Gdy kota nie ma w domu.

Zanim mysz nabroi, kiedy kota nie ma w domu, potrzebuje trochę czasu, żeby przywyknąć do nowej sytuacji, oswoić się z nowonabytą swobodą i wolnością, a nie tak, żeby od razu rzucić się w wir harców, o nie!
Najpierw, kiedy mysz odkryje, że ma bardzo dużo czasu, gdy nie musi otaczać nieustanną atencją kota, wynajduje sobie zajęcia, są przecież pewne zaległości w robotach. Żmudne, brudne i nudne. Na przykład mycie żaluzji. Odkurzanie to za mało, bowiem kurz przykleił się do deszczułek i trzyma się mocno, jakby był przyspawany i tylko mokra ściereczka potrafi usunąć ten lepki nalot i doprowadzić listewki do stanu idealnego, czyli jak u perfekcyjnej pani domu.
Warto się solidnie do tego przygotować, bo to nie jest zabawa na pięć minut, ani nawet na dziesięć, jak z kapustą. Wyobraźcie sobie, że jest po 5 paneli z każdej strony, z prawej burty i z lewej burty, każdy ma 40 deszczułek, co daje 400 listewek, ale każda z nich składa się z 6 części (ponieważ są poprzedzielane tymi pionowymi sznureczkami), które trzeba czyścić oddzielnie, no to mamy w sumie 2400 części. Właściwie, po tych obliczeniach należałoby stwierdzić, że w końcu kurz jest po to żeby leżał. Ale ambitna mysz myśli sobie: "co tam,dam radę!", po czym rozpoczyna przygotowania. Ważne jest, żeby mieć co pić, bo wiadomo, robota ciężka, słonko praży, pragnienie występuje ogromne. Ideałem jest coś takiego, co nie wymaga odrywania się od roboty, żeby przyrządzić następnego drinka, gdyż wtedy zachodzi niebezpieczeństwo, że do roboty się nie powróci, a więc coś, co można po prostu, zwyczajnie dolać, wrzucić lód i gotowe! Białe wino. Jak Coca-Cola. To jest to!
Dobrze. Picie załatwione, teraz trzeba mieć coś do słuchania. Mysz rozważa. Jane Austin byłaby niezła, ale chyba jednak nie, w tym tempie mogłaby nie skończyć przed pasterką. "Wojna Państwa Rose"? Zdecydowanie nie. Olivier zawsze wkurzał mysz, co za uparty facet, przecież wiadomo, że to Kathleen Turner należał się dom! Doprowadzona do wściekłości mysz mogłaby jeszcze uszkodzić żaluzje! "Kobiety Habsburgów" okazały się okropnie nudne, a "Królowa Noor" ma taką lektorkę, że nie da się słuchać, chociaż bardzo lubię biografie. Niestety wczoraj skończył się "Szaman" Noaha Gordona, chyba więc stanie na "Wyspie rumu" Simona Vestdijka. Jamajka XVIII wiek. Autor napisał tez "Piątą pieczęć". 
No i tak na przygotowaniach zeszło do południa. Już można pić, bo wiadomo, że przyzwoite myszy przed południem nie piją! Można by też coś przekąsić. To nie jest tak, że jak kota nie ma, to się nie gotuje, o nie! Po rozeznaniu terenu, mysz stwierdza, że w okolicznych norkach nie ma jej ulubionego sera, więc przystępuje do przyrządzania przepysznych kluseczek z surowych ziemniaczków, czego się nie jada, kiedy kot grasuje po okolicy. Do kluseczek obficie polanych tłuszczykiem ze skwareczkami, mysz zaserwuje sobie kwaszoną kapustę ugotowaną z ziołami, też niestety z tłuszczykiem, a niech tam!

Właśnie kapusta! Donoszę Wam, że ta kapusta z odcinka 20, owszem, ukwasiła się, ale niezupełnie była taka jak oczekiwałam. Pyszna na surówkę, nawet już po trzech dniach, ja jednak chciałam żeby była kwaśna, bardzo kwaśna, więc trzymałam przeszło tydzień, ale w kwestii kwaśności czas nic nie zmienił. Będą podejmowane następne próby.

A tymczasem okoliczności przyrody następujące: na niebie kilka białych obłoków, wiaterek 4B po wczorajszym upale daje wytchnienie, na kotwicowisku leciutko buja, do statku obok, gdzie mieszka od wielu dni samotna mysz przyjechał jakiś całkiem obcy kot. Obcy dla mnie, bo dla tamtej myszy raczej nie. Albo już nie. Ciekawe czy przywiózł jakiś ser?

Natomiast moje kluseczki obok wielu zalet, przede wszystkim smakowych, ale też wspomnieniowych, mają jedną wadę. Nie można ich zjeść mało. Wypełniony smakowitościami brzuszek myszy chciałby teraz odpocząć do czego zdecydowanie zachęca usypiające kołysanie i ballada, którą nucą fale.
A do żaluzji będzie przecież można kiedyś wrócić, najważniejsze, że jest plan. Plan to podstawa!

O czym zapewnia Was 

Senna Mysz Maja Scott

C.d.n.

Inne mysie i kocie norki.   Foto: M.J. Scott

piątek, 8 czerwca 2012

26. M.J.Scott - Corfu. Mecz Polska-Grecja


Wycieczka pontonem do pobliskich zatok ujawniła nowe piękno tej wyspy, Jurek nawet zupełnie zmienił o niej zdanie. Z całkiem niechętnego, objawiającego się: "załatwiamy sprawy i spadamy", na "nigdzie stąd się nie ruszam". 

Ay Stefanou.  foto: M.J.Scott
W sąsiedniej zatoczce, Ay Stefanou, kotwiczy kilka jachtów, nic dziwnego, taverny jedna obok drugiej, świetnie zaopatrzony supermarket otwarty od rana do wieczora, przyjazna atmosfera, kryształowa woda. Przy jedzeniu pomyśleliśmy sobie, że po co właściwie gnać do rozpalonej upałem Kerkyry na mecz, przecież tu na pewno też mają telewizor. Wiaterek od wody, blisko do domku, będzie można się czegoś napić, no przecież muszą mieć TV!  Zagajamy kelnera, oczywiście, że w barze obok będzie oglądana transmisja, a on może nawet nam kibicować, jemu wszystko jedno, on jest z Albanii. Zawsze to jeden kibic więcej. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że ten fragment Albanii, który stąd obserwujemy, a który w poprzednim odcinku nazwaliśmy łysawym i surowym, właśnie taki ma być; dziki i niezmieniony przez człowieka, ponieważ jest to Park Narodowy!

Dzika Albania. Park Narodowy. foto: M.J.Scott
Po obiadku, pysznym zresztą, zachodzimy do baru. Rozglądamy się pobieżnie, podchodzi ładna, miła dziewczyna, może usiądziemy, czego się napijemy? Dzisiaj nie, odpowiadamy, ale jutro chcielibyśmy obejrzeć mecz. Jasne, mówi dziewczyna, jutro jest rugby i footbal. 
Polska - Grecja my na to, czy mają tu telewizor? Patrzy na nas jakoś dziwnie, powtarzamy pytanie, no, gdzie będzie monitor?  Ale konkretnie, o który z siedmiu wam się rozchodzi? - ona do nas. Rozglądamy się ponownie, tym razem uważniej, i rzeczywiście teraz widzimy siedem wielkich monitorów rozwieszonych na wszystkich ścianach. Jurek, który zawsze lubi mieć rezerwację, pyta czy jest taka możliwość, dziewczyna znowu obrzuca nas zdziwionym spojrzeniem. "My jesteśmy z Polski, chcemy dobrze widzieć" - wyjaśnia Jurek. "O! Polacy, pewnie, przychodźcie, będą dla was miejsca, będzie fajnie" - ucieszyła się kelnerka i w te pędy pobiegła na zaplecze ogłaszając, że jutro na mecz przyjdą Polacy! Odchodząc, usłyszeliśmy jeszcze entuzjaztyczne okrzyki dochodzące z poza baru. Zapowiada się nieźle.
No, cóż, nie tego się spodziewaliśmy. O 18.45 czasu greckiego wchodzimy w strojach narodowych: białe koszulki, czerwone spodenki. Bar pusty. Siedem monitorów, każdy do wzięcia. Bierzemy jeden w posiadanie. I tak już zostało do końca. Jedynie  przy barze trzech smętnych Greków i barman bez wielkiego entuzjazmu spoglądało czasem na ekran. 
No taki dramat, a tu nic!  Z tych nerwów zapłaciliśmy jak za zboże. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle.
Życzymy Wam dobrej nocy bez komarów.
MiJ Scott

C.d.n.

środa, 6 czerwca 2012

25. M.J.Scott - Corfu wyspa kontrastów


Kochani,

Odkryliśmy, że Corfu jest wyspą kontrastów. 


Marina Gouvia bardzo nas rozczarowała. Reklamowana pięknymi zdjęciami w internecie, rozbudzającymi wyobraźnię, wydawać by się mogło, że jest co najmniej tak elegancka jak Puerto Portals na Majorce, ulubiona Marina Króla Hiszpanii, który często zawija tam swoim jachtem.  Nawet przez chwilę myśleliśmy, że zostaniemy tu na zimę. No ale z bliska......jakiś wielki bałagan, każdy może się tam kręcić, żadnej kontroli. Krążyliśmy dobre 15 minut zanim zorientowaliśmy się, gdzie jest Port Office. Sklep spożywczy poniżej wszelkiej krytyki, obsługa też. Jachty motorowe, te największe stoją przy pierwszej kei, zupełnie odkryte, żadnego falochronu, nic. Na keje wjeżdża się samochodami, więc już wiadomo, że odległości są duże. Marina sprawia wrażenie bardzo nieprzyjaznej.
Natomiast zwiedzanie północno-wschodniego wybrzeża Corfu to prawdziwa przyjemność. 
Płynąc z Mariny Gouvia na północ odkrywamy piękne zatoczki. Zbyt małe aby postawić hotel, ale w sam raz by zakotwiczyć jacht. Bujna zieleń pokrywająca szczelnie pagórki skutecznie zasłania nieliczne domy.
Z tym krajobrazem kontrastuje widok Albanii, wprawdzie też zielonkawy, ale taki łysawy, surowy. Na mapie mamy zaznaczoną linię graniczną wód terytorialnych. Bardzo uważaliśmy aby jej nie przekroczyć, bowiem w sklepie żeglarskim pewien Anglik zaopatrywał się w sprzęt, który posiadać należy pływając w Albanii, a jego lista była niewiarygodnie długa.
Do Albanii można stąd popłynąć wpław, dzieli nas trochę więcej niż mila, w związku z czym bardzo dobrze odbieramy sygnał TV. Zobaczyliśmy dzisiaj Gdańsk i Warszawę z powodu Euro 2012, dziwny język, taka mieszanka różnych znanych głosek, ale trudno coś zrozumiałego sklecić.
Zakotwiczyliśmy znowu w tym pięknym miejscu z którego wykurzył nas grad z poprzedniego odcinka. Tamtej nocy zakradła się Jurkowi taka niedobra myśl o piratach. No bo stoimy tu samiuteńcy, Albania tak blisko, dla szybkiej łodzi to zaledwie parę minut......wprawdzie w przewodniku, z którego korzystamy powiedziane jest, że od paru lat nie było już aktów pirackich na tym terenie, ale wiecie jak to jest. Tym niemniej znów tu stoimy bo jest tak pięknie! Noc zapowiada się spokojna, księżyc świeci, fale liżą plażowe kamyczki, motylki które podróżują z nami poszły już spać i my też po ostatniej grappie z sycylijskich zapasów udamy się na spoczynek życząc Wam miłych snów.


M.J.Scott
C.d.n.

Pasażerowie na gapę na spacerze.  foto: M.J.Scott

wtorek, 5 czerwca 2012

24.M.J.Scott - Grecja - gradobicie


Kochani,

To piękne, urokliwe miejsce, nasza samotnia, którą z takim mozołem znaleźliśmy sobie wczoraj, w nadziei, że będzie naszą spokojną przystanią na kilka dni, dzisiaj zamieniła się w miejsce grozy!
Już od rana spadł deszcz, no cóż, zdarza się, zresztą tak było w przepowiedniach, czyli prognozach. Poza tym, ta piękna, bujna zieleń z czegoś jest, no nie z suszy przecież.
Tak więc początkowo padał deszcz, potem doszły szkwały, a potęgujący się deszcz przeszedł w fazę ściany deszczu. Hałas zrobił się tak wielki, że mimo zamkniętych okien i drzwi nie mogliśmy słuchać "Znaczy Kapitan" Borchardta. Zamknięte otwory spowodowały zbieranie się pary na szybach i nie było wiadomo, czy nic nie widać od zewnątrz, czy od wewnątrz. W pewnym momencie hałas jeszcze się nasilił - grad uderzał w nasz statek z szybkością wystrzałów z karabinu maszynowego i właśnie wtedy odkryliśmy, że kotwica nie trzyma, cuma rufowa jest kompletnie luźna i dość szybko zbliżamy się do lądu, jeszcze tylko szybki rzut oka na głębokość, no tak, wszystko się zgadza, jesteśmy coraz bliżej!

Zaczynamy walkę.  foto: M.J.Scott
Umiejętność dowodzenia, to jak wiadomo, sztuka podejmowania szybkich decyzji. To, że trzeba rwać kotwicę, odpalać silniki i spadać, to wiadomo, każdy swoje miejsce zna i wie co robić ma. Ale są dwa problemy: pierwszy, co zrobić z naszą cumką, nie dość że świetna, superwytrzymała spectra, to jeszcze pamiątkowa. Jest to mianowicie fał grota z naszego poprzedniego jachtu. Trzeba by teraz odwiązać ją od drzewa, (cuma jest za krótka, nie dało się "zabiegowo"), ale czy starczy czasu? Błocko z lądu wali szerokim strumieniem, żółto-brązowa plama na granatowej wodzie zatacza coraz szersze kręgi, niechybnie zbliżając się do statku, nie chcemy żeby błoto dostało się w system chłodzenia, bo wtedy impelery szlak trafi. Co robić, co robić? Żarty się skończyły, trzeba puszczać cumę do wody i wiać, potem po nią przyjedziemy.

Nic kompletnie nie widać.
Następny problem z którym się borykamy: nic nie widać, jakby bielmo na oczach; wycieraczki od zewnątrz, ściera od wewnątrz, dalej nic, wszystko białe, Jurek wyszedł do kotwicy w żółtym sztormiaku, a ja go nie widzę, rozglądam się po przyrządach: widzę, czyli z moimi oczami w porządku, otwieram okno, trochę lepiej, ale na krótko, bo grad bije po twarzy i po oczach. Dajemy na maksa nadmuch na szybę, powoli daje to efekty.

Błoto zbliża się do statku.












Wreszcie udało się odpłynąć na bezpieczną odległość, brązowa breja wypełnia już niemal całą zatokę, ale ta nasza cumka.......czy będzie tam jeszcze gdy wrócimy po nią jutro? Przecież każdy podskoczy z radości gdy natrafi na taki skarb! Wstępuje w nas zaborczość: Nie damy! Nasza lina!  Gdy Jurek uświadomił sobie, że ktoś inny mógłby zawładnąć naszym pamiątkowym dobrem, taka wielka moc go wypełniła, że natychmiast wskoczył do pontonu i z narażeniem życia uwolnił naszą cumę od drzewa! Na szczęście grad się skończył, teraz tylko pada zwykły deszcz, wielkie mi rzeczy, w końcu to tylko woda. Odsuwam się od żółtej rzeki, ale tym samym od Jurka, który szczęśliwy jakby trafił szóstkę w Lotto, goni statek kompletnie przemoczony.
Podsumowanie:
-Statek cały (choć jeszcze nie sprawdziliśmy jakie szkody zrobił grad, ale na to nie mieliśmy wpływu)
-Pamiątkowa cuma na pokładzie
-Okazja do wypitki jak cholera. W końcu po takiej akcji się należy, no powiedzcie, czy nie? Nie mówiąc o względach zdrowotnych, aby zapobiec przeziębieniu, bo chora załoga to koszmar!
Rozumiecie, że teraz będziemy się leczyć. Dobrze, że "apteczka" pełna.
Na rekonwalescencji puścimy sobie "Biały szkwał" albo "Gniew oceanu".
Wy też bądźcie zdrowi.
MiJ Scott

Albania po wszystkim.  foto: M.J.Scott
C.d.n.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

M.J.Scott - działka na dziś



Wiązanie do lądu.  foto: M.J.Scott

Takie sobie wynaleźliśmy piękne miejsce na dziś, a kto wie, może i na jutro, bo jest tu bardzo urokliwie, no i jesteśmy nareszcie sami. Zatoka wybitnie na jeden statek. Woda już zdatna do użytku kąpielowego. Roladki z boczku pichcą się na malutkim ogniu, Mohito już było, teraz czerwone, ale z kostką lodu, bo gorąco.
Pozdrawiamy.

M.J.Scott


Od dziobu Albania, a od rufy tak

niedziela, 3 czerwca 2012

23. M.J.Scott - Grecja - Kerkyra


Kerkyra miasto pachnące akacją.


Kerkyra - Cytadela  foto: M.J.Scott
Kochani,

Kiedy wczoraj wyszliśmy na ląd "rzucić okiem" na miasto, przypomniała nam się taka historia. Kilka lat temu, na Grenadzie spotkaliśmy żeglarza, który usiłował właśnie sprzedać swój piękny, zadbany, wychuchany kecz. Na pytanie dlaczego sprzedaje taki piękny statek, odpowiedział, że marzy o tym, żeby stać w wielkim korku na ulicach Los Angeles i wdychać spaliny! "17 lat na morzu, to dość, teraz chcę zapach morza zamienić na wielkomiejski smród." 
To wspomnienie powróciło, gdy pierwszy raz od wielu dni poczuliśmy zapach spalin w stolicy Corfu, Kerkyrze. Dominującym wszakże, na szczęście jest tutaj zapach akacji. Ta woń jest tak wszechobecna, że aż zatyka. Podejrzewam, że muszą tu być tysiące tych drzew.

Gra w krykieta   foto: M.J.Scott
Dziesiątki kawiarenek wzdłuż Esplanady po południu zaczęły wypełniać się ludźmi obserwującymi mecz krykieta odbywający się na polu dokładnie tuż przed nimi, a wieczorem nie było już żadnego wolnego miejsca. My też spróbowaliśmy się zorientować w zawiłościach tej gry z marnym jednak skutkiem. Ale co tam krykiet, przecież my żyjemy piłką nożną! 

Nie posiadamy satelitarnej tv (co za nędza), zwykła antena telewizyjna, którą posiadamy daje możliwość odbioru tylko w określonej pozycji statku, boimy się więc oglądać piątkowy mecz u nas, bo gdyby łódka zmieniła pozycję w momencie gdy Nasi wbijają Grekom gola, no to byłoby straszne. Z drugiej strony nie mamy pewności czy oglądanie w restauracji lub w barze (już rozeznaliśmy sprawę, wszyscy wystawiają wielkie monitory na zewnątrz) jest bezpieczne. Ja w biegach nie jestem za dobra, prawdę mówiąc wcale nie umiem biegać, a Jurek na pewno by mnie nie zostawił  (no, chyba żeby zostawił), a po naszej wygranej to Grecy będą bardzo wkurzeni, a my pod ręką, kto wie co może się wtedy zdarzyć! Na razie rozważamy różne opcje. Na przykład moglibyśmy "udawać Greka".

Tutaj w Kerkyrze możecie nabyć całe mnóstwo pamiątek na całe życie. T-shirty made in China są zupełnie inne niż wszędzie, naprawdę. Mają napis " I love Corfu". Ale to co rzeczywiście wyróżnia tutejsze stragany, to całkiem świeży, ciekawy design biżuterii, zarówno złotej jak i srebrnej, oraz przepiękne wyroby z drewna oliwkowego, których obfitość zadziwia.
Resztę znajdziecie na straganach całego świata. 
Zwraca również w Kerkyrze uwagę wyjątkowa czystość i schludność, a to zawsze jest miłe.

 








Wczoraj na lądzie było bardzo gorąco, potraktowaliśmy to jako pierwszy symptom zbliżającego się lata. A może ono już przyszło, a my tego nie zauważyliśmy? Dzisiaj rano, gdy okazało się, że woda pod prysznicem jest za gorąca (ma taką samą temperaturę jak zawsze), uznaliśmy to za drugi symptom i powzięliśmy odważną decyzję pozbycia się puchowej pierzynki! W ten oto sposób uroczyście Wam donosimy, że przechodzimy na czas letni!

Zmiana wyspy z Sivoty na Corfu jest dla nas takim samym szokiem jak ongiś między BVI (Brytyjskie Wyspy Dziewicze), a St.Thomas (Amerykańskie Wyspy Dziewicze).
Z pięknego, cichego, urokliwego miejsca, jakim pozostaną w naszej pamięci BVI, dostaliśmy się w sam środek amerykańskiego koszmaru. Na lądzie jeden hotel obok drugiego, prześcigające się w ilości atrakcji dla turystów. I tak: motorówki duże i małe, skutery wodne, wówczas jeszcze nie tak popularne w Europie, narty wodne, banany, spadochrony, motolotnie, hydroloty. Ryczące czterdziestki przy tym globalnym chaosie wydają się oazą spokoju

Tu, na Corfu większość wschodniego wybrzeża jest upstrzona hotelami, jesteśmy więc szczęśliwi, że to dopiero początek czerwca. Co tu się będzie działo w lipcu i sierpniu, strach myśleć, a zresztą wtedy myślenie zostanie wyłączone! 
Ponieważ z przyczyn techniczno-organizacyjnych zmuszeni jesteśmy tu trochę pobyć, lepiej, że teraz. Czy już wystarczająco wzbudziliśmy Wasze współczucie?

Z Corfu relacjonowali dla Was
MiJ Scott

C.d.n.

Wieczór na kotwicowisku  foto:  M.J.Scott

sobota, 2 czerwca 2012

22. M.J.Scott - Grecja / Sivota


Kochani,

Płytko, na dnie piaseczek, a jeśli ktoś woli, w porciku pełno miejsca. W tavernach pyszne suflaki, gyros, małże. Wiatr ustał, jest przyjemnie ciepło, ale nie upalnie. Na co by tu ponarzekać? 
No dobrze, zawsze coś się znajdzie. Po pierwsze: pomimo Dnia Dziecka trzeba myć statek, a ciepełko jak wiadomo rozleniwia, po drugie: nie ma czerwonego wytrawnego wina, po trzecie: hotelowa motorówka holująca narciarza robi bardzo nieprzyjemne dla deski fale.
W sumie, jak tak na to wszystko spojrzeć, to tu zupełnie beznadziejnie jest. Jutro skoro świt, po kawce kotwica w górę!

M.J.Scott
C.d.n.

Wieczór na wyspie Sivota  foto: M.J.Scott

piątek, 1 czerwca 2012

M.J.Scott - ptaki wokół nas

foto:  M.J.Scott

foto:  M.J.Scott  




foto:  M.J.Scott
Temu biedaczkowi było zimno w nocy, nocował u nas w mesie, ale rano poszedł się wygrzewać w słońcu:

M.J.Scott - Sivota i łapanie ryb



Port Sivita foto: M.J.Scott


Bo łapać ryby trzeba się uczyć za młodu

Sivota  foto: M.J.Scott


Sivita  foto: M.J.Scott















Jan będzie umiał gdy Jaś się nauczy.