Kiedyś na morzu do komunikacji z innymi statkami, lub stacją na lądzie
używało się VHF. Nasi mili, "lądowi" czytelnicy mogliby sobie na przykład
wyobrazić Maję w czapce kapitańskiej jak wywołuje przez to urządzenie
przyjaciół: Alan, Alan, Alan, tu Maja, Maja, Maja, o której na tego
drinka?
Bardzo romantyczne. W rzeczywistości, Alan zażywając kąpieli krzyknął: Hej,
George, six, ok?
Stare, dobre czasy, łza się kręci w oku. Dawniej, wypływając w długi rejs
człowiek był zaopatrzony w przeróżne urządzenia, w razie jak by trzeba wezwać
pomoc, a i tak bardziej doświadczeni Żeglarze radzili: "Stary, zapomnij o Coast
Gard, szkoda czasu, jak masz problem na morzu, dzwoń przez satelitę do mamy, już
ona będzie wiedziała co zrobić!" - tak było kiedyś. Dzisiaj jak masz problem,
wrzucasz na facebooka: "Ludzie, tonę, co robić?" i zaraz masz pełno dobrych
rad. No cóż, znak czasu.
A tak na marginesie, na You Tube jest świetny kawałek na ten temat pod
tytułem "German Coast Gard", polecamy gorąco.
Wczoraj wieczorem w naszych głowach również nastąpił przełom
technologiczny.
Byliśmy z rewizytą u Sue i Alana, o szóstej, jak już wiecie.
Discovery 55 bardzo ładny, solidny, wewnątrz dużo przestrzeni, chociaż nie
sprawia takiego wrażenia. Porządna szkunerska robota, przemyślany projekt.
Właściciele bardzo zadowoleni, weszli bowiem do innego świata przesiadając się z
Beneteau.
Nie wiem, czy już pisałam, że stoimy obok siebie, bardzo obok siebie.
Ponieważ rufy naszych statków przywiązane są do plaży, jachty stoją właściwie
nieruchomo. Odległość między lewą burtą Discovery, a prawą naszej jednostki
oceniam na jakieś 3,80 metra. Może to jest nudne, ale zaraz okaże się
ważne.
Między kolejnymi drinkami odkryliśmy, że Alan posiada coś, co i my
chcielibyśmy mieć. Mianowicie jedno bardzo piękne zdjęcie. Nic prostszego,
prześle mailem!
Nadszedł czas pożegnania (dzieci, przepraszamy, zaprosiliśmy naszych
przyjaciół do Warszawy), wracamy do domku. Świetne są takie spotkania, można
popić, pobawić się razem, pośmiać, ale potem każdy idzie do siebie.
Pokonanie odległości 3,80 metra oraz przyrządzenia czegoś do picia (trzeba
jakoś zakończyć ten miły wieczór), nie trwa długo. Otwieramy nasze skrzynki
(każdy swoją, rzecz jasna) i....."masz wiadomość".
Mailer - daemon. Przestawiona jedna litera w nazwisku.
Alan! - wołam sąsiada - popraw adres, bo nie doszło! Poprawił. Doszło. A
potem już poszło; od maila do maila dokończyliśmy naszą miłą pogawędkę via
serwer Teksas albo Singapour, nie wiem dokładnie.
Ale to nie koniec, w mojej skrzynce jest jeszcze jedna wiadomość! Kto mnie
kocha? Kto o mnie myśli?
Nie uwierzycie! Alma-zakupy przez internet. Trzeba trafu, akurat potrzebuję
mnóstwa różnych rzeczy, takich jak: musztarda sarepska, chrzan, chlebek razowy,
koperek, a Alma w dodatku proponuje 324 nowe produkty! Jestem pewna, że
wszystkie fantastyczne i absolutnie niezbędne.
Na jaki adres mają dostarczyć, tu do Lakki, czy do Nidri? - zastanawiamy
się. Gwarantują dostawę w 24 godziny, to chyba jednak do Lakki. Ale jak ich po
drodze zatrzymają w Albanii - martwi się Jurek - to mogą nie uznać reklamacji na
koperek, a przecież zwiędnie. Ciekawe jaki będzie rachunek - kombinujemy. Za
zakupy, wiadomo 315 złotych, a za dostawę? Nie, powyżej 250 dostawa gratis -
przypominamy sobie z ulgą.
Dopisz jeszcze kabanosy, i tak są suche, nic im się nie stanie!
A potem, z wirtualnego świata zaawansowanych technologii komunikacyjnych
przenieśliśmy się do wirtualnego świata marzeń sennych. Zdecydowanie
polecamy.
MiJ Scott
C.d.n.