piątek, 30 maja 2014

07. Aygousta zatopiona w kwiatach


Widok z kościółka
Na wyspie Arkoi, należącej do Dodekanese od jej zachodniej strony, wcina się w ląd zakrzywiona w północnym kierunku zatoka. Nie widać co jest na jej końcu. A co jest? Oczywiście niespodzianka! Keja na dziewięć statków, jak małe to upchnie się dziesięć. A na lądzie sen o niebiańskiej krainie!



Pełno kolorowych kwiatów, dosłownie wszędzie. Malwy, lawenda, niecierpki i sto innych porażają swoim pięknem i kolorami. Trzeba wiele trudu żeby utrzymać te ogrody w takim nienagannym stanie. 














Jeden butique z pamiątkami gdzie pije się drinki, dwie tawerny i.....market, ale od dawna zamknięty. Wprost wymarzone miejsce dla nas i Kapitana.


Pies biega luzem
Z powodu braku jakiegokolwiek ruchu kołowego - nie ma tu nawet rowerów - Ron może wyskakiwać na keję kiedy chce. Tu nie zgubi się na pewno! Powinien wprawdzie nas o tym zawiadomić, ale nie czepiajmy się. Młody jest, jeszcze się nauczy. Po aperitiffie w kwietnym barze, obiad u Nicolasa, który ma żonę Polkę, Karolinę. Siedzimy sobie, jemy, pijemy, ale piesek zmęczony widać, bo zdecydował się wrócić do domku. Samodzielnie! Po prostu wstał i pobiegł na statek, do swojego śpiworka na drzemkę. Pewnie! W domku najlepiej, przecież już wszystko obsikał. Jedyny minus tego miejsca, to zapchlone psy. Potem trzeba z Rona ściągać te które zdążyły na niego przeleźć.


Tutaj też ma koleżankę
Prawie naprzeciw Aygousty jest maleńka wysepka, gdzie stajemy w zatoce Maratho. Boje, do których można zacumować, piękna, prawie piaszczysta plaża, trzy tawerny, jeden bar, cztery psy, zero kotów. Czyż życie nie jest piękne? Do tego Fritz, Austriak z jachtu Jasmine zaprosił nas wczoraj do siebie na zupę rybną. Bardzo miło.







I tak sobie tu siedzimy omawiając wszystkie sprawy świata. Za dużo ich nie znamy, przynajmniej tych aktualnych, bo internet tu nie "chwyta", a to może i lepiej

M.J.Scott

wtorek, 27 maja 2014

06. Lipsi - Gr. przyg. Kpt Rona

Ileż można stać w Marinie? Wszystko się nudzi. No i co tu teraz?
Postanawiamy płynąć na północ, wzdłuż tureckiego wybrzeża. Pierwszy przystanek na małej wyspie Pserimos. Normalnie, w zatoce Vathi, od wschodniej strony wyspy, podczas Meltemi było tu zacisznie i bezpiecznie. Tym razem po kilku godzinach wiatru weszła tu fala, która nas wykurzyła. Przenieśliśmy się do zatoki od strony zachodniej, ale tam nie było lepiej. Fala była tak duża, że porysowaliśmy naszą burtę o betonowy pirs.
Następna wyspa to Kalymnos. Szumnie nazywana pięknym fiordem zatoka Vathi, do której wozi się turystów z Kos, jest zdecydowanie przereklamowana. No, ale przecież gdzieś tych ludzi trzeba wywieźć. Dalej zwiedzamy Leros. Plakouti. Taka mała zatoka, a ile radości! Pisząc o niej mała, wcale nie mam na myśli rozmiarów, ale raczej klimat. Jedna taverna, jeden czarny kot, dwie turystki, dwa statki na kotwicy, w tym jeden nasz. A co najciekawsze! Mamy tu internet! To niesamowite. Dostępna tutaj sieć daje w tytule hasło dostępu. Coś takiego! Kochamy te greckie wyspy. Do tego pyszności w tavernie. Sałatę, którą zamówiliśmy rwą na bieżąco z warzywniaczka. Ron jest nie tylko akceptowany, ale wręcz zaprzyjaźniony od pierwszego wejrzenia z kelnerką Dymitrą, jagnięcina smakuje mu wybornie, a plaża do biegania jest długa. Żyć, nie umierać! Ale co jest za cyplem?
Kilka chwilek dalej stajemy na kotwicy w zatoce Kouloura położonej na południowym krańcu Lipsi, lub jak wolicie, Leipsoi. Piękne miejsce, oczywiście przy małym wietrze. Taverna jeszcze zamknięta, za to Ron znalazł kolegę, wyżła. Dawno żaden tak nie zmęczył naszego pieska. Co za bieganko!

Następnie stajemy w porciku na Lipsi. 
Porcik na Lipsi
Tutaj Kapitan zaprzyjaźnił się z koleżanką Beyonce, kundelką, która służy nam i Ronowi jako przewodniczka po wyspie.
Lipsi jest wyspą ekologiczną. Segregacja śmieci obowiązkowa. Początkowo mamy kłopot z zaklasyfikowaniem kupy Rona. Aluminium nie, papier nie, szkło nie, plastik nie. Koszy na odpady biologiczne brak. Wreszcie znaleźliśmy miejsce na odpady nieoznaczone. Bingo!
Sałata z ogródka w Plakouti

Centralne miejsce w porciku zajmuje "Ouzeria". Co to jest? Miejsce, w którym pije się ouzo, rzecz jasna. Taka piwiarnia, lub winiarnia, z tym, że w roli głównej występuje ouzo, ale nie tylko. Otwierają wieczorem, tutaj schodzą się ludzie pogadać, popić. Na zewnętrznym grillu można sobie położyć co tam się wyłowiło. Ośmiorniczkę, muszle, rybkę. Samoobsługa. Świetny pomysł.


Niby wszystko mamy czego trzeba. Sklepik, piekarnia, internet, tawerny, pieski. Porcik malowniczy jest jak rzadko, ale każdy malowniczy znudzi się po pewnym czasie. Dzisiaj wyszedł stąd jeden odważny, ale po dwóch godzinach wrócił. Ciekawe kto jutro się odważy? Nawet czartery stoją, bo przy 7B nie ma lekko. I taką prognozę mamy na kilka najbliższych dni, a nawet jeszcze gorszą. No cóż, sztormy wpisane są w te żeglarskie przygody tak jak słońce i cisza.
Tu wieczorem jest gwarno

środa, 14 maja 2014

05. Miasto kotów - Gr.przyg. Kpt Rona

No i "okno pogodowe" się znalazło. Niewiarygodne, a jednak. Takiej mapy pogodowej dawno już nie widzieliśmy. Wszystko na niebiesko! Znaczy wiaterek niewielki, taki ledwo co oddychający. Jakieś 6-9 knotów, czyli naprawdę bajka.

Ron w porcie Kos
Ale od początku. W sobotę postanowiliśmy przepłynąć z Symi na Tilos, żeby realizować nasz ambitny plan krok po kroku. To nie była najprzyjemniejsza przejażdżka. Woda zalewała dziób, mimo niewielkiej fali, bujało na wszystkie strony i żadna prędkość nie była dobra. No, zaledwie dwadzieściatrzy mile, to się jakoś przetrzymało. Dzień szczególny, bo moje urodziny. Chciałoby się uroczystą kolacyjkę z dobrym winkiem, w przyjemnej, śródziemnomorskiej atmosferze. Takie minimum chociaż. Pamiętamy Tilos z ubiegłego sezonu. Kurort tętniący życiem, tawerny pełne turystów, muzyka, pyszne zapachy, radość kanikuły. Wielka zatoka, a trudno było znaleźć miejsce dla kotwicy. W tym roku 10 maja na Tilos sezon jeszcze się nie rozpoczął. Kotwicę mogliśmy rzucać w dowolnym miejscu, cała zatoka do naszej dyspozycji! Zimno. Wietrznie. Kapitana trzeba było na pontonie okrywać kocykiem, my w kurtkach. Knajpy pozamykane, śmieci porozrzucane. Z trudem znaleźć można ciepłe jedzenie. Za to kotów co niemiara! Nie wiem dokładnie ile ich przypada na metr kwadratowy, ale naprawdę sporo. Wielu Anglików zamieszkuje tę wyspę i to oni właśnie dokarmiają te koty, które mnożą się fenomenalnie. Szare, białe, pasiaste, rude i czarne, bezczelne są i przychodzą do knajpek jak do siebie żądając smakowitych kąsków, bo byle czym takiego się nie zadowoli. Wszystkie wypasione, spozierają na ciebie jak na dojną krowę, lub jak na intruza jeśli jesteś psem. A pies z kotem....wiadomo. Nasz piesek nie jest zaprzyjaźniony z tym gatunkiem, więc się jeży i szczeka, wyrywa się na smyczy i denerwuje okropnie. Trochę chce powąchać, trochę atakować, ale boi się również. W takich warunkach nie jest łatwo zjeść kolację, nie mówiąc o celebrowaniu czegokolwiek. Pies szczeka, koty miauczą, wino porozlewane. Po przystawkach zbieramy się do domku. Trudno nawet przejść spokojnie przez centrum, koty siedzą wszędzie. W grupach małych i dużych, nawet po trzydzieści osobników. To zdecydowanie nie jest miejsce dla nas.
Antonio przyrządza homara

 Następnego dnia raniutko podnosimy kotwicę i w drogę. Nie ma na co czekać, przecież taka niebieska mapa nie zdarza się często. Do cypla Tilos jeszcze było jako tako, a za cyplem to już klęska. Fala krótka, boczna, bujawa okropna. Pomyśleliśmy wtedy że dziesięć godzin w takich warunkach to jednak nie dla nas. Przecież my tu za karę nie jesteśmy. Decyzja zapadła szybko: zmiana kursu na 001. I tak oto po kilku godzinach miłego rejsu znaleźliśmy się na pięknej wyspie Kos, w znanej nam z ubiegłego roku, eleganckiej Marinie. Tutaj mamy naszą ulubioną tratorię włosko-polską, w której Tony przyrządza dla nas pyszności,  kawałek plaży, trawniczek, a jutro pomyślimy co dalej.


M.J.Scott

poniedziałek, 12 maja 2014

04. Start - Gr.przyg. Kpt Rona

Zgodnie z przewidywaniami Kapitana, można było we wtorek wypłynąć. A dlaczego się nie wypłynęło?
No chyba przez zasiedzenie. Bo to statek po wichurze trzeba umyć, a to zakupy jeszcze zrobić, bo poprzednie się już "wyżarły", a bo z psimi kolegami wypada się pożegnać, takie tam wymówki.
Ostatni spacerek na podzamczu. Psy dopisały jak nigdy. "Siedmiu psów", w porywach do "dziewięciu" i wszystkie bawiły się super! Łącznie z owczarkami. Zupełnie jak u nas na górce na Ursynowie. No i te kopnięte mamuśki! Bardzo budujące, że nie tylko ja mam fioła na punkcie mojego psa. A najlepsza jedna greczynka, którą dopiero wczoraj poznałam, szkoda że tak późno. Ma owczarka o imieniu Tony i kundelkę, małą, rudą, śliczną Jessy. Jessy i Ron zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Ron jest zazdrosny gdy jakiś inny pies chce się z nią bawić. Greczynka zna tyle mniej więcej słów po angielsku, co ja po grecku, czyli około piętnastu, możecie mi wierzyć lub nie, ale tyle sobie naopowiadałyśmy różnych rzeczy! I nawet przyszedł jeden chłopak, z takim białym, fatalnie ostrzyżonym kundelkiem, który zawsze tam przychodzi i trzyma psa na smyczy. Ja go już kilka razy namawiałam, żeby go puścił, niech sobie piesek pobiega, ale ten nie i nie, bo mu pies ucieknie i nie wróci, albo go ktoś pogryzie, albo jeszcze nie wiadomo co. No i dzisiaj puścił pieska luzem! Wszyscy biliśmy mu brawo. Temu chłopakowi, nie psu. Widać inni też bez powodzenia zachęcali człowieka żeby dał zwierzakowi trochę wolności. Turyści zatrzymywali się i podziwiali naszych pupili zamiast gapić się na wieżyczki strażnicze na zamku i na suchą fosę. Ale po prawdzie, to było na co popatrzeć. Zwłaszcza na naszego, nie bez dumy przyznam, najmniejszy najchudszy, no i najszybszy! Świetnie jest mieć najfajniejszego psa na polu!
Jakie piękne popołudnie! Aż żal będzie teraz wyjeżdżać, skoro mamy tu tyle koleżanek i kolegów.
Może wrócimy tu na zimę?
A tymczasem......cumy rufowe rzuć!
Kapitan żegna Rodos
Dwadzieścia dwie mile przepięknej przejażdżki po spokojnym morzu i dotarliśmy do wyspy Symi. Zatoka Panoramitis, świetnie kryta z każdej praktycznie strony, jest cichutkim, spokojnym miejscem. Słychać koguty i kozy, nie ma ruchu kołowego, dyskotek, bazarów. Turyści przywożeni są statkami tylko na parę godzin żeby mogli zwiedzić klasztor. Kilka statków buja się na kotwicach, jak my. Niby fantastycznie, a jednak nie lubię tego miejsca. Tutaj Jurek zatruł się krewetkami, Ron zadławił kością, mnie użądliły osy - to wszystko w poprzednim roku, a dzisiaj osa użądliła Rona. 

Czekamy na "okno pogodowe" żeby jak najszybciej wyruszyć na następny odcinek.
M.J.Scott

poniedziałek, 5 maja 2014

"Greckie przygody Kapitan Rona" M.J.Scott

03. Lądowy Kapitan

I kto by pomyślał, że pierwszego maja będziemy jeszcze tu tkwić? Rodos to już nasze miasto, nie jest tu źle, a nawet bardzo ładnie jest, miło, bezpiecznie, pełno znajomych, jest do kogo zagadać. Ale jednak.....do nowego ciągnie.
Najpierw jeden problem gonił drugi, a wiadomo, że nie wyjdzie się z portu niesprawnym statkiem. A teraz, gdy już prawie wszystko się ogarnęło, jest meteo! Sztorm przesuwa się w naszym kierunku i mimo, że można by dzisiaj wyjść, to nie mamy po drodze na tyle bezpiecznego schronienia żeby czuć się komfortowo w niedzielę. A właśnie wtedy przewidywana jest fala i wiatr rzędu 8B.
Nasze plany zakładają Symi, Tylos, Analipsis, Amorgos, Naxos, Mikonos, Tinos, Andros, tak żeby na początku czerwca znaleźć się w rejonie zatoki Markopoulou. Na kontynencie, poniżej Aten. To oznacza, że trzeba przepłynąć Cyklady w poprzek, ze wschodu na zachód, a wiatr wieje tu z góry na dół, lub z dołu do góry. To z kolei tworzy boczną dla nas falę, której nasz statek wyjątkowo nie lubi i podróż staje się bardzo niekomfortowa. Właśnie dlatego postanowiliśmy przeczekać zły czas. Trudno mówić o zapuszczaniu korzeni, bo one już dawno nas tu trzymają. Nasz sąsiad, Grek pracujący na wycieczkowym statku, który ma żonę Polkę, skwitował: "Pewnie, w domku najlepiej!".

Kapitan przewiduje pogodę z ruchu obłoków
Konsekwentnie chadzamy utartymi ścieżkami, dokąd Kapitan nas prowadzi. Rano na skwerek siusiu, w południe na bieganie na podzamcze, a wieczorem spacerek do główek portu, a nawet na północny cypel. No i jeszcze do tawerny na obiadek. Spotykamy różne pieski oraz ich właścicieli. Nie jest tak fajnie jak u nas na górce, na Ursynowie, bo tam w południe robiło się psie przedszkole i teraz tęsknimy za Bezą, Colą, Szamanem, Majką, Strofką i innymi czworonogami, ale lubi się to co się ma. Dostaliśmy tu reprymendę, że nasz pies nie ma ochrony przed kleszczami, więc dzisiaj z samego rana załatwiliśmy tę sprawę. Teraz ma zabezpieczenie przed wszystkim co lata, gryzie, kąsa. Wszystkie te obrzydlistwa rzucą się więc na nas. Czas na wodę. Kapitan z ruchu obłoków na niebie wnioskuje, że wtorek.

czwartek, 24 kwietnia 2014

"Greckie przygody Kapitana Rona" M.J.Scott

02. Zaczynamy

Dolecieliśmy do Rodos. Żadna rewelacja - zazwyczaj się dolatuje. Ale dlaczego człowiek jest taki zmęczony po podróży? Przecież nie robi się nic, siedzi się w fotelu; fakt, że niespecjalnie wygodnym, ale bez wysiłku większego można czytać, słuchać, gapić się na chmury lub na wodę, albo pilnować psa żeby się w oczy stewardesom nie rzucał. Pies podróż zniósł dzielnie na odcinku Warszawa-Ateny, do Rodos było już gorzej bo nudy straszne. Wylazł więc z torby i zaczął przechadzać się po pokładzie. Długo to nie trwało, natychmiast dziewczyny kazały Rona spacyfikować. A ponieważ Aegan ma wyjątkowo miłe załogi, nie dostaliśmy kary śmierci, ba, nawet dożywocia.
Po wejściu na statek Kapitan natychmiast zaznaczył swój teren w swojej prywatnej toalecie i już był u siebie. Ciekawe, że taki pies zawsze znajdzie kilka kropelek, mimo że wydawałoby się że jest zupełnie wysikany.
Po rozpakowaniu sześćdziesięciu kilogramów bagażu byliśmy gotowi już tylko na drinka i pierwszy odcinek serialu. Kiedyś, przed erą psa, podróżowaliśmy tylko z bagażem podręcznym. Taki mały piesek, a jakie wielkie potrzeby!
Pracy jest tyle, że nie wiadomo od czego zacząć. Wszystko się klei, lepi. Ktoś w Marinie spawał i wiatr przeniósł te maleńkie ogniste iskry, które wypaliły maleńkie żółte ślady na całym statku. Są ich tysiące. Bardzo trudno je usunąć. Po pierwszym dniu pracy efekty są prawie niezauważalne, ale za to wszystko boli. Człowiek nienawykły do ekstremalnego wysiłku fizycznego skomle następnego dnia niemiłosiernie. Do tego moje chore kolanko nie pozwala mi klęczeć, nie nadaję się więc ani do kościoła, ani do roboty.

Nie pamiętam skąd wzięła się taka tradycja, że przy myciu jachtu w przerwie należy się małe piwko. Nie jesteśmy miłośnikami piwa, a jednak ta nagroda jakoś się utrwaliła. Początkowo, kiedy sił i zapału do pracy dużo, pierwsza nagroda - czyli pół małej szklaneczki bursztynowego płynu należy się po umyciu górnego pokładu, potem coraz częściej:  po dziobie chlup w dziób, następnie prawa burta wymaga nagrody, lewa też, a przy rufie to już wiecie; nie ma co oszczędzać. Oczywiście opis ten dotyczy normalnego mycia, sobotniego. Mycie pozimowe to zupełnie inna kwestia, tu trzeba by kilku skrzyneczek. Szczęśliwie dwóch młodych, silnych Greków ratuje nas właśnie od choroby alkoholowej. W tej sytuacji jest nadzieja, że kiedyś jednak stąd wypłyniemy. 

Tymczasem dzięki Ronowi można trochę w ciągu dnia odsapnąć, bo pies swoje prawa ma i musi się wybiegać. Czekamy więc na telefon od kolegi, ślicznego whippeta i gnamy na podzamcze. Później będziemy wszyscy równo zmęczeni.

środa, 16 kwietnia 2014

"Greckie przygody Kapitana Rona" M.J.Scott

01. Czas najwyższy
Zimno, deszcz, na słońce dzisiaj nie ma co liczyć. Wobec czego na spacerek też nie liczymy. W deszczu przecież można by się utopić, albo pomoczyć łapki. Brr!
I pomyśleć, że gdzieś tam świeci słońce, ciepełko przyjemne; dwadzieścia dwa za dnia, siedemnaście nocą. Słońce od rana do wieczora, kilka białych obłoczków tańczy po błękitnym niebie co by nudę trochę rozproszyć, a ogromne ilości wody występują wyłącznie w wersji słonej. Maleńka fala mruczy na burtach i buja do snu. Cumy zmęczone zimową pracą skrzeczą, jęczą i bardzo chcą już odpocząć. Po prostu raj!
A do raju w linii prostej jakieś tysiąc mil. Co my tu jeszcze robimy?
Na otarcie łez mamy wspaniały plan. Jeszcze tylko kilka dni i na wodę! W chwilach totalnej depresji z powodu deszczowego zaciemnienia gromadzimy przedmioty na wyjazd. Znowu trochę się tego uzbiera. Jakieś części dla statku, co się je w Polsce kupiło, filmy, książki, audiobooki, Ronowe jedzonko, zabaweczki, leki psie i ludzkie, paszporty i mnóstwo innych, o których nie wolno zapomnieć.

Należy przypomnieć pieskowi do czego służy jego podróżna torba, jak się tam włazi. Trzeba to poćwiczyć żeby nie było problemu w samolocie. 
Kapitan Ron

Te wszystkie działania przybliżają nas do tego wymarzonego, wytęsknionego momentu, który teraz, po kilku miesiącach zimnego, lądowego życia jawi się jak piękny sen. Sen o wolności, słońcu, wiaterku, bezmiarze mórz i oceanów.
Nasze wspomnienia obejmują wyłącznie wspaniałe chwile. Spokojny rejs o zachodzie słońca, kolorowe drinki, bujanie do snu, cudowne wschody słońca i kiczowate kolory nieba. Spokój, cisza, relaks.
Ten piękny sen będzie trwał aż do trapu. Brud, sól, kurz, zaczątki rdzy na stalówkach, glony w podwodnej części statku. Jednym słowem koszmar! Nie wiadomo od czego zacząć. W środku też trzeba szafki poczyścić, okna umyć, wszystko wypucować. Jaki relaks? Przecież to zajmie wieki! Pocieszające jest jedynie to, że wszyscy właściciele łódek robią przed sezonem mniej więcej to samo. No, prawie wszyscy. Niektórzy mają załogi i przyjeżdżają na gotowe, inni wcale łódek nie opuszczają, mieszkają na wodzie cały rok, więc omija ich szaleństwo przedsezonowe.
Nas to nie dotyczy, będziemy więc musieli zakasać rękawy!
Czego wszystkim żeglarzom również życzymy. 
Czas już najwyższy!
M.J.Scott