Dziś przeżyliśmy prawdziwy
horror. Ale od początku.
Jest niedziela, więc
pomalutku, niespiesznie, od rana przyjechali tylko ci od wymiany baterii. Świątek
czy piątek, przed sezonem pracuje się na okrągło. Byli umówieni na 9.00,
przyjechali o 8.50. W życiu nie widziałam czegoś podobnego!
Chłopcy uwinęli się w dwie
godzinki, no, może dwie i pół, śniadanie więc przepadło. Na obiadek pójdziemy
wcześniejszy więc nie ma sprawy. Wszakże najpierw trzeba wybiegać psa.
Jedziemy na Havania Beach żeby
sprawdzić, czy przypadkiem tam nie wieje mniej. Wybieramy to miejsce z uwagi na
to, że oceniliśmy je jako super bezpieczne dla Rona, gdzie może sobie biegać do
woli bez smyczy i nic mu się nie stanie złego. Taką mieliśmy do dzisiaj opinię.
Rzeczywiście na Havania wieje
znacznie mniej.
Parking położony jest kilka
metrów ponad plażą. Wyłożony kamieniami. Od strony plaży zwyczajnie, pionowy
mur bez żadnych barierek. Kamienne zejście pochylnią do plaży. Dziewczynka
biega z małym pieskiem, na visus szczeniak. Mamusia jak tylko dojrzała Rona,
natychmiast wzięła szczeniaka na smycz. Widać
jeszcze bardziej walnięta niż ja. Szkoda że nie mogły pobiegać, tamten
też sześciomiesięczny. No nic, oni sobie poszli, a my szalejemy. Biegamy. Woda,
piach, powąchać kwiatek, oznaczyć teren (tak, tak, dobrze czytacie), wskoczyć
na murek, zeskoczyć, wystraszyć starszą panią z książką, kupa, bieganie.
Rewelacja.
Widać było trochę za nudno. Coś
tam na parkingu bardzo zaciekawiło naszego pieska, to lecimy. Jurek truchta za
nim, na wszelki wypadek.
Oni są na górze, ja na dole.
Ron podchodzi do krawędzi, widzi mnie i bez zastanowienia skacze! Jakieś trzy
metry. Na kamienie. Żeby na mnie, chociaż, to zamortyzowałby upadek gdybym nie
złapała. Ale nie, skoczył obok. Usłyszałam jak szczęka Rona uderza o kamień, a
potem okropny płacz. Serce mi stanęło, wyobraźnia podpowiedziała
najstraszniejsze możliwości, w tym złamania, zwichnięcia, szczęka w rozsypce,
wybite zęby i kalectwo.
Szczęśliwie po kilkuminutowym
utuleniu, Kapitan wrócił do żywych. Szczęka cała, zęby w porządku, jedno
rozbite kolano. Jak dzieciak. Strach pomyśleć, czym ten pies jeszcze zaskoczy.
Niby taki ostrożny, boi się wielu rzeczy, na trap nie wejdzie, mimo że go zna
już dwa tygodnie i nagle taki skok wykona! A mówią, że psy samobójcami nie są.
Może nie, ale teraz już wiem, że charciki nadmierną wyobraźnią nie grzeszą.
Skoro wszyscy przeżyliśmy, to
pojechaliśmy się posilić. Teraz Ron przespał cały obiad na krześle między nami,
w swoim czerwonym kocyku. Chwila spokoju bo nie ma w pobliżu ani jednego kota.
Do wieczora jednak daleko. Nie
chwalmy dnia przed zachodem.