niedziela, 30 września 2012

50.M.J.Scott - Na południe ...

M.J.Scott - Wenecka Warownia w Methoni

W drodze na Kretę spotkaliśmy zaledwie kilka statków. Tych małych statków, natomiast wiele jednostek typu Ro-Ro, promów, kontenerowców i wielkich wycieczkowych statków-wysp.
Wybrzeże Peloponezu jest skaliste, niezamieszkałe i nudne. I od czasu do czasu perełeczka na przykład w postaci Weneckiej warowni w Methoni, albo przepiękny, wielki łuk utworzony w sposób naturalny i przypominający akwedukt. 
Wydaje się, że jachty wolą przechodzić przez Kanał Koryncki właśnie z powodu mało ciekawego wybrzeża i niewielu bezpiecznych miejsc do kotwiczenia.
Porto Kayio na drugim "paluchu" Peloponezu, które z mapy wygląda na wyśmienicie krytą od NW zatoką, okazała się zupełnie nieprzydatna z uwagi na wiatry spadowe, które uczyniły tam prawdziwy kocioł. Mimo zmęczenia po całodziennej żegludze postanowiliśmy zrobić kolejne 24 mile do Elafonisos. Ta piękna wyspa wynagrodziła nam wysiłek z naddatkiem. Trzy dni cieszyliśmy oczy piękną, piaszczystą plażą, wąską mierzeją między dwiema zatokami, a pod nami woda klarowna jak mój niedzielny rosołek. Cztery metry cudownie turkusowej wody z białym piaseczkiem na dnie. Na plaży kilku turystów, cisza, spokój i piękna pogoda. Bajka!

M.J.Scott - Elafonisos

M.J.Scott:  Parkowanie na stałe przy Kythirze
Avlemonas - basen niepotrzebny
Avlemonas na wyspie Kythira to kolejna przyjemna niespodzianka. Kythira leży na naszej trasie Elafonisos - Kreta. Jest to niewielka osada położona wokół dwupalczastej zatoki, której prawy palec tworzy malutki porcik, a lewy naturalny basen z kryształową wodą. Ciekawe miejsce, wygląda jakby kilkadziesiąt stojących tam domów zbudowano dopiero co. 



Wszystkie nowe, białe, niemalże pachnące świeżutkimi farbami; białą i niebieską. 
Piękne, zadbane rośliny, wiele kwitnących kolorowych krzewów, palmy i tamaryszki. Naprawdę ślicznie. Nie muszę zapewne dodawać, że  wszystkie te domy, bungalowy i studia są do wynajęcia. Warto wziąć pod uwagę, planując urlop, wydaje się że taki wybór jest bardziej interesujący niż wielki turystyczny hotel w kurorcie.

Avlemonas







A przed nami słynna Gramvousa i Kreta o czym doniesiemy wkrótce.

M.J. Scott

C.d.n.






piątek, 28 września 2012

49. M.J.Scott - Ku przestrodze


14 września odebraliśmy kolejną lekcję pokory. Przyda się na przyszłość. Mam nadzieję. Niby doświadczeni, opływani, statek znamy, prognozy trzy mamy, od dwóch dni wiemy co się prognozuje, ale strzałkę z kierunkiem wiatru czytamy życzeniowo, a nie jak byk! Wymalowane bowiem jest na graficznej mapie meteo jak byk, że będzie dmuchać prosto w Keri! To my, jak osły, rzucamy kotwiczkę, długi łańcuch i czekamy. Osłony od wiatru żadnej, od fali tym bardziej, odejść z wiatrem nie możemy, bo z wiatrem jest tylko Keri. No po prostu pułapka. Pułapka na własne życzenie! 
Oczywiście nie spaliśmy całą noc, dmuchało dobre 7B, fala jak cholera i martwimy się jak podejmiemy w tych warunkach gościa, który przylecieć miał o 6.00 rano. Oczywiście zupełnie niepotrzebnie, bo nic tu nie lądowało, ani nie startowało. Gość wylądował najpierw w Thessalonikach, a potem na  Karphatos. Rano, kiedy zmęczeni wyczekiwaliśmy końca sztormu, okazało się, że najgorsze dopiero przed nami. Tak strasznie wiało, że trzeba było sztormować na silnikach żeby ulżyć kotwicy i ustawiać dziób do wiatru, bo statek ma tendencje ustawiania się bokiem. I tak dobre parę godzin. Prędkościomierz mamy tylko ręczny, taki co się wystawia łapą na zewnątrz i mierzy siłę wiatru. Największe szkwały szły z deszczem, więc nie mogłam zmierzyć bo deszcz bolał w rękę, ale na pewno powyżej 50 węzłów, bo bez deszczu namierzałam 45. Co czyni 9/10B! Wyobrażacie sobie stanie na pełnym morzu na kotwicy przy wietrze 10B? Materace dziobowe, bądź co bądź nieźle przytwierdzone, wiatr zerwał w jednej chwili tak jak zrywa się plasterek z nogi. Wielkie, ciężkie materace poleciały jak piórka! Następne było bimini na fly'u. To dodatkowo potwornie hałasowało, ale wszystko nie zabrało wiatrowi zbyt wiele czasu, jeden szkwał i po bimini! Deskę udało się uratować w ostatnim momencie, mimo że była na tylnej platformie. O 18.00 się skończyło, po 36 godzinach. Adrenalina jak cholera, nikt o spaniu nawet nie pomyślał. Wieczorem otworzyli lotnisko na Zakintos, co z tego skoro załodze samolotu skończyły się godziny pracy, zostali więc w hotelu na Karphatos. Gość dotarł z 24 godzinnym opóźnieniem. Taki to był sztorm!
Grecy wyłowili 3 z 5 naszych materacy i podwieźli je nam, tacy mili ludzie! Niestety raczej nic z tego nie będzie, bo są bardzo zniszczone, porozrywane, itd. 
A! I wiecie co? Wycieczki tego dnia nie pływały wcale.


foto: M.J.Scott : Blue Cave
Blue Cave
 A po sztormie odwiedziliśmy słynne tutaj "Blue Caves" na północno-wschodnim cyplu wyspy i żegnamy piękną Zakintos odpływając w kierunku Peloponezu.

M.J.Scott

C.d.n.

Grota w Ormos Vromi

czwartek, 13 września 2012

48. M.J.Scott - Caretta Caretta


Jak powszechnie wiadomo, żółwie Caretta Caretta zamieszkują Zakintos od tysięcy lat. Ponieważ to one są tu u siebie, a nie ludzie, włóczą się tam gdzie im się podoba, w porcie też. Jest to gatunek zagrożony, poczyniono więc wiele starań w celu ich ochrony. Plaża Gerakas gdzie samice składają jaja objęta jest specjalnymi ograniczeniami dla turystów. Nie wolno kotwiczyć w całej Ormos Lagana między 31 maja a 31 października, pływać wolno w wyznaczonych strefach z prędkością maksymalną cztery węzły. 
foto: M.J.Scott  -  Żółwie w porcie 

Na wycieczkę po zdjęcia żółwi wybrać się można pontonem lub statkiem wycieczkowym, których jest tu pełno. Dają gwarancję na spotkanie żółwia! Przynajmniej jednego. 
My wybraliśmy się naszym pontonem razem z Tasosem, naszym przyjacielem, który natychmiast zabrał nas właśnie do malutkiego porciku, gdzie natychmiast spostrzegliśmy dwa piękne żółwie. Pływają niespiesznie, majestatycznie i nic się nie przejmują ruchem statków. Chwilami miałam wrażenie, że pozują nam do zdjęć! Od Tasosa dowiedzieliśmy się, że nie zdarzają się tutaj wypadki "staranowania" żółwia przez motorówkę, o czym czytałam w internecie, oraz powiedział nam, że podkarmiają je ośmiorniczkami. Najlepsze jednak jest to, że nareszcie wiemy dlaczego nie ma tu meduz, które były utrapieniem we Francji i we Włoszech;  wszystkie zostały pożarte przez żółwie, ponieważ jest to ich największy przysmak! 

 
 Odkąd zaprzyjaźniliśmy się z Harym, kapitanem statku wycieczkowego i Tasosem, jego pomocnikiem, codziennie przypływają do nas na małą pogawędkę. Odbywa się to tak, że bez względu na to gdzie stoimy, Hary z osiemdziesięcioma pasażerami na pokładzie podpływa, zbaczając ze swojej trasy, wymieniamy grzeczności, uwagi na temat pogody, oni pytają czy widzieliśmy dzisiaj żółwie, po czym odpływają. Po trzech godzinach Glass Botom wraca, znowu podpływa do nas,  malutka pogawędka i tak codziennie. Bardzo miło.

foto M.J.Scott - Hary i Tasos podpływają na pogawędkę
W Ormos Keri w tavernach też już wszystkich znamy, więc czujemy się jak w domu.
Wkrótce jednak opuścimy to przyjazne miejsce, żeby donieść Wam jak jest na Peloponezie.

A tymczasem Zakintos
M.J.Scott

C.d.n.


środa, 5 września 2012

47. M.J.Scott - Tasos


Był piękny, spokojny, wrześniowy dzień. Postanowiliśmy go spędzić przy wyspie Żółwiej. To bardzo blisko od Keri i jest pierwszorzędny zasięg telefonii komórkowej. Wprawdzie ruch turystyczny spory, nawet teraz, we wrześniu, ale jest pięknie. Statki z turystami podpływają bardzo blisko plaży, kotwiczą na piaskowym dnie i często rufę wiążą do skały lub wyrzucają trap aby ułatwić gościom dostęp do plaży. 
Stajemy trochę dalej, z boku, aby nie przeszkadzać załogom statków komercyjnych, oni przecież teraz zarabiają na życie. Rozkoszujemy się turkusową, przezroczystą wodą i widokiem kolorowej wielkiej skały, zadowoleni, że chroni nas od wiatru i fali. Po południu, wiatr jak zwykle, zmienia kierunek i na Żółwiej przestaje być tak przyjemnie. Postanawiamy wrócić więc na Keri. Wyciągamy łańcuch kotwiczny. Pierwsze metry idą dobrze, niezbyt długo jednak. Słyszymy charakterystyczny metaliczny dźwięk, czujemy opór na windzie i wiemy, że łańcuch zaklinował się w skałach.

foto M.J.Scott:  Widok na Wyspę Żółwią z miejsca zaklinowania kotwicy
Nie pierwszyzna, takie rzeczy się zdarzają. Woda przezroczysta, wiele widać, Maja na dziobie, Jurek przy sterach. Najpierw leciutko góra, dół, nie idzie. Manewrując statkiem według wskazówek "kotwicznego" wyplątujemy łańcuch, który zakleszczył się w podwodnych skałach. Już było dobrze, ale to nie koniec, a początek. Następny kawałek łańcucha zaczepiony jest równie mocno o chropowaty kamień. Wzmagający się wiatr powoduje teraz zmarszczki na powierzchni wody, nie widać już położenia łańcucha, trzeba więc z maską i fajką stwierdzić jak leży. Jurek robi to wielokrotnie. Oczywiście najprościej byłoby zejść pod wodę, odczepić łańcuch i kotwicę i spokojnie odpłynąć. Taaaaa.....Głębokość dziesięć metrów, żadne z nas nie schodzi na bezdechu tak głęboko. 
Należy nadmienić że jesteśmy licencjonowanymi Open Water Divers. Sprzęt posiadamy, a jakże; butle, kamizelki, regulatory, komputery, ciężarki ołowiane, płetwy, no cóż to w końcu za problem zejść na dziesięć metrów? Hm, jak by to rzec......butle są puste, nie ma w nich powietrza a kompresora nie mamy. 
Gapiów przybywa, turyści mają dodatkową atrakcję, niektórzy nawet podpływają małymi łódeczkami aby z bliska obserwować nasze zmagania, ze dwie godziny już tak walczymy, aż tu jeden człowiek z maską i fajką zanurza się pod wodę, a po chwili wyjmując fajkę oświadcza, że już o.k. Teraz Jurek był kotwicznym i początkowo wcale nie zorientował się czego niby to o.k. dotyczy. Facet odpływa, a kotwiczka wychodzi jak z masełka. Zanurkował, uwolnił naszą kotwicę i odpływa! No to my za nim, podziękować chcemy. Zapraszamy na drinka, ale okazuje się że gość jest w pracy do dziesiątej, umówiliśmy się więc na dziesiątą w porcie. 

Tasos
Domyślacie się zapewne że jesteśmy już teraz bardzo zaprzyjaźnieni. Tasos, bo tak ma na imię nasz wybawca, pracuje na jednym z tych turystycznych stateczków Glass Bottom. Przy kolacji, na którą przyszedł wraz z kapitanem, uroczym Harym, zakrapianej większą ilością Ouzo, dowiedzieliśmy się, że Tasos nurkuje hobbystycznie. Jego rekord na bezdechu to dwadzieściasześć metrów, przy czym półtorej minuty poluje na tej głębokości z kuszą. Aby zejść tak głęboko, osiem razy wyrównuje ciśnienie w uszach. Dobrze trafiliśmy, bo wiecie w życiu trzeba mieć fart!


No i widzicie, w tym odcinku miały być żółwie, ale się nie zmieściły. Nie ma obawy, żółwie długo żyją, mogą poczekać.

W następnym odcinku Caretta Caretta.

M.J. Scott 

M.J.Scott - Groty Zakintos cdn






46. M.J.Scott - Wreck Bay i dwatysiące Grot


Wycieczka z Ormos Keri na północ, do Wreck Bay zachodnim wybrzeżem to jedna wielka uczta dla oczu. 
foto: M.J.Scott  :  groty Zakintos
Zasypałam Wydawcę zdjęciami, zrobiłam bowiem ich setki! 
Płynęliśmy sobie niespiesznie, nie do końca wierząc, że to co widzimy to nie urojenie, gadać się nie chciało, a za następnym cypelkiem jeszcze piękniejsze widoki. Coś nieprawdopodobnego! 

Zakintos jest zdecydowanie numerem jeden na Morzu Jońskim, oczywiście według naszego prywatnego rankingu.


Dwadzieścia mil przepięknych klifów, maleńkich zatoczek i setki grot, małych, średnich, głębokich, wielkich, groźnych, strasznych, kolorowych, z wodą o tak nieprawdopodobnych odcieniach, że to na pewno farbka.
W niektórych grotach po środku stoi wielki skalny słup który można opłynąć pontonem dookoła, w innych znajdziecie grotę w grocie, a tam w środku jest bardzo duszno, jakby brakło tlenu. Korci, rzecz jasna, żeby odwiedzić każdą z tych tajemniczych grot, nie jest to jednak możliwe; jest ich zbyt wiele. Dowiedzieliśmy się od autochtonów, że jest tu dwatysiące grot, z czego trzydzieści procent to groty podwodne.




 

 Płynąc na północ zatrzymywaliśmy się kilkakrotnie, żeby nacieszyć się wspaniałymi zatokami otoczonymi wysokimi, jasnymi wapiennymi skałami i zastanawialiśmy się, czy przypadkiem ta słynna Wreck Bay nie jest przereklamowana, skoro jest tak wiele pięknych miejsc.

Dotarliśmy na miejsce późnym popołudniem, a ciepłe światło malowało skały złotem.  Piękna zatoka, tak samo piękna jak wiele innych. Podejrzewam, że Wreck Bay właśnie zrobiła taką furorę (w internecie można znaleźć setki zdjęć), gdyż można dojechać samochodem nad klif, gdzie umieszczono platformę widokową i stamtąd pochodzi większość fotografii. Nazwa zatoki pochodzi, jak nietrudno się domyślić, stąd, że na plaży leży wielki, zardzewiały wrak statku. Na szczęście plaże są dwie, a tej wschodniej nic nie szpeci.

foto: M.J.Scott - Wrack Bay
Skoro zrobiliśmy taki szmat drogi, a pogoda piękna, księżyc dochodzi do pełni, postanowiliśmy zostać na noc w zatoce Wreck Bay. 
Ale wiecie jak to jest, od nadmiaru tego kiczu może człowieka zemdlić. Neptun przecież czuwa i nie pozwoli żeby się żeglarz zanudził! W nocy przyszła taka martwa fala, że ani w koi ani w hamaku nie było dobrze, nie było też niedobrze pod względem gastrycznym, ale spać to się za bardzo nie dało. O świcie mieliśmy już serdecznie dość Wreck Bay i rozpoczęliśmy rejs na południe, z wiatrem w poszukiwaniu krytego od fali miejsca. Znaleźliśmy: Ormos Keri! Tu czujemy się jak w domu, nareszcie będzie można pospać. Dwa dni, pięćdziesiąt mil, taka wycieczka. Trochę męcząca, ale piękna!
 
W następnym odcinku żółwie w roli głównej.

M.J.Scott