Był piękny, spokojny, wrześniowy dzień. Postanowiliśmy go spędzić przy
wyspie Żółwiej. To bardzo blisko od Keri i jest pierwszorzędny zasięg telefonii
komórkowej. Wprawdzie ruch turystyczny spory, nawet teraz, we wrześniu, ale jest
pięknie. Statki z turystami podpływają bardzo blisko plaży, kotwiczą na
piaskowym dnie i często rufę wiążą do skały lub wyrzucają trap aby ułatwić
gościom dostęp do plaży.
Stajemy trochę dalej, z boku, aby nie przeszkadzać załogom statków
komercyjnych, oni przecież teraz zarabiają na życie. Rozkoszujemy się turkusową,
przezroczystą wodą i widokiem kolorowej wielkiej skały, zadowoleni, że chroni
nas od wiatru i fali. Po południu, wiatr jak zwykle, zmienia kierunek i na
Żółwiej przestaje być tak przyjemnie. Postanawiamy wrócić więc na Keri.
Wyciągamy łańcuch kotwiczny. Pierwsze metry idą dobrze, niezbyt długo jednak.
Słyszymy charakterystyczny metaliczny dźwięk, czujemy opór na windzie i wiemy,
że łańcuch zaklinował się w skałach.
foto M.J.Scott: Widok na Wyspę Żółwią z miejsca zaklinowania kotwicy |
Nie pierwszyzna, takie rzeczy się zdarzają. Woda przezroczysta, wiele
widać, Maja na dziobie, Jurek przy sterach. Najpierw leciutko góra, dół, nie
idzie. Manewrując statkiem według wskazówek "kotwicznego" wyplątujemy łańcuch,
który zakleszczył się w podwodnych skałach. Już było dobrze, ale to nie koniec,
a początek. Następny kawałek łańcucha zaczepiony jest równie mocno o chropowaty
kamień. Wzmagający się wiatr powoduje teraz zmarszczki na powierzchni wody, nie
widać już położenia łańcucha, trzeba więc z maską i fajką stwierdzić jak leży.
Jurek robi to wielokrotnie. Oczywiście najprościej byłoby zejść pod wodę,
odczepić łańcuch i kotwicę i spokojnie odpłynąć. Taaaaa.....Głębokość dziesięć
metrów, żadne z nas nie schodzi na bezdechu tak głęboko.
Należy nadmienić że jesteśmy licencjonowanymi Open Water Divers. Sprzęt
posiadamy, a jakże; butle, kamizelki, regulatory, komputery, ciężarki ołowiane,
płetwy, no cóż to w końcu za problem zejść na dziesięć metrów? Hm, jak by to
rzec......butle są puste, nie ma w nich powietrza a kompresora nie mamy.
Gapiów przybywa, turyści mają dodatkową atrakcję, niektórzy nawet
podpływają małymi łódeczkami aby z bliska obserwować nasze zmagania, ze dwie
godziny już tak walczymy, aż tu jeden człowiek z maską i fajką zanurza się pod
wodę, a po chwili wyjmując fajkę oświadcza, że już o.k. Teraz Jurek był
kotwicznym i początkowo wcale nie zorientował się czego niby to o.k. dotyczy.
Facet odpływa, a kotwiczka wychodzi jak z masełka. Zanurkował, uwolnił naszą
kotwicę i odpływa! No to my za nim, podziękować chcemy. Zapraszamy na drinka,
ale okazuje się że gość jest w pracy do dziesiątej, umówiliśmy się więc na
dziesiątą w porcie.
Tasos |
Domyślacie się zapewne że jesteśmy już teraz bardzo zaprzyjaźnieni. Tasos,
bo tak ma na imię nasz wybawca, pracuje na jednym z tych turystycznych
stateczków Glass Bottom. Przy kolacji, na którą przyszedł wraz z kapitanem,
uroczym Harym, zakrapianej większą ilością Ouzo, dowiedzieliśmy się, że Tasos
nurkuje hobbystycznie. Jego rekord na bezdechu to dwadzieściasześć metrów, przy
czym półtorej minuty poluje na tej głębokości z kuszą. Aby zejść tak głęboko,
osiem razy wyrównuje ciśnienie w uszach. Dobrze trafiliśmy, bo wiecie w życiu
trzeba mieć fart!
No i widzicie, w tym odcinku miały być żółwie, ale się nie zmieściły. Nie
ma obawy, żółwie długo żyją, mogą poczekać.
W następnym odcinku Caretta Caretta.
M.J. Scott
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz