czwartek, 31 maja 2012
środa, 30 maja 2012
20. Sivota - o tęsknotach kulinarnych
Corfu w oddali. foto: M.J.Scott |
Chyba mózg mi się zawiesił z zimna, bo zupełnie zapomniałam wam napisać o
najważniejszym!
Otóż, może wiecie, a może nie wiecie, taki żeglarz, jeśli
wypuszcza się gdzieś trochę dalej, musi umieć różne rzeczy. Na przykład chleb.
Trzeba upiec chleb, no chyba że ktoś może się obyć bez, lub suchą karmę wsuwa.
Robiliśmy już jogurt, bo na wyspach Los Roques nie uświadczysz, w każdym razie
wtedy. O wzajemnym strzyżeniu włosów, robieniu zastrzyków, szyciu ran nie
wspominam, bo to oczywiste. Ale człowiek całe życie się uczy. Gdy jakiś smak
jest niedostępny, bardzo go brakuje, oj bardzo!
Koperek - mrożony lub suszony
to już nie to, a uprawiać jeszcze nie umiem, ale dojdziemy i do tego. Chrzanu
też brakuje, różnych smaków się zachciewa, zwłaszcza tak z półtora tysiąca mil
od sklepu.
I tu przechodzę do sedna.
Kapusta kwaszona! Występuje w wielu krajach, na Antylach Holenderskich jak
najbardziej, na Martynice trudniej, ale się upoluje. Ale są miejsca gdzie nie
uświadczysz!
A od czego jest internet? Przecież nie po to calutki dzień biegaliśmy po urzędach, a wtedy jeszcze były upały, zostaliśmy rezydentami, zapłaciliśmy kupę kasy, żeby teraz nie korzystać!
Znalazłam wspaniały przepis na kwaszenie kapusty metodą domową. Spodobał mi się bardzo, bo wydaje się banalnie prosty i jak autorka informuje zabiera jej to 10 minut. Ja takie krótkie, a treściwe przepisy bardzo lubię. No więc pierwsze kroki na lądzie skierowaliśmy do stosownego sklepu w celu nabycia kapusty białej, co się świetnie udało, nawet zważyłam ją sobie, żeby wiedzieć ile soli użyć, bo to od wagi zależy oczywiście.
Pierwszy punkt przepisu poszedł nieźle, już nie mogę się doczekać kiedy wreszcie wrócimy do domku i te 10 minut poświęcę żeby już za trzy dni mieć tę wspaniałą, wyborną kwaszoną kapustkę, bez której, teraz już wiem na pewno, życie jest, co tu kryć, do bani.
Przygotowałam więc dwa duże słoiki szklane, bo w przepisie jest, że można nimi zastąpić garnek kamienny jak ktoś nie ma. Ja akurat nie mam. Odwalam te brzydkie, zewnętrzne liście, wszystko jak w przepisie, biorę tarkę i......nic w przepisie o tym nie ma, ale moja tarka po prostu tej kapusty nie bierze! Zazwyczaj kroję kapustę nożem, ale wiem że do kwaszenia musi być bardzo drobniutko poszatkowana, ostrzę więc nóż i jazda. Nudzi mi się już po pierwszych 10 minutach, a do końca jeszcze ho, ho! Ale jak się coś zaczęło, trzeba skończyć. Może jest tego warta? (Ta kwaszona) Pocieszam się. Po 40 minutach miałam już surowiec. Jeszcze tylko trochę marchewki, przyprawy, sól i do słoików. W kuchni dookoła pełno paprochów, to jeszcze tylko kilkanaście minut sprzątania (o tym też w przepisie nie było), i gotowe!
Teraz czekam trzy dni, a potem wszystko wam opowiem, oczywiście jeśli wcześniej fala nie wywali mi tych słoików, bo nie mogą być zamknięte, kapusta ma być przyciśnięta. To jest.
A od czego jest internet? Przecież nie po to calutki dzień biegaliśmy po urzędach, a wtedy jeszcze były upały, zostaliśmy rezydentami, zapłaciliśmy kupę kasy, żeby teraz nie korzystać!
Znalazłam wspaniały przepis na kwaszenie kapusty metodą domową. Spodobał mi się bardzo, bo wydaje się banalnie prosty i jak autorka informuje zabiera jej to 10 minut. Ja takie krótkie, a treściwe przepisy bardzo lubię. No więc pierwsze kroki na lądzie skierowaliśmy do stosownego sklepu w celu nabycia kapusty białej, co się świetnie udało, nawet zważyłam ją sobie, żeby wiedzieć ile soli użyć, bo to od wagi zależy oczywiście.
Pierwszy punkt przepisu poszedł nieźle, już nie mogę się doczekać kiedy wreszcie wrócimy do domku i te 10 minut poświęcę żeby już za trzy dni mieć tę wspaniałą, wyborną kwaszoną kapustkę, bez której, teraz już wiem na pewno, życie jest, co tu kryć, do bani.
Przygotowałam więc dwa duże słoiki szklane, bo w przepisie jest, że można nimi zastąpić garnek kamienny jak ktoś nie ma. Ja akurat nie mam. Odwalam te brzydkie, zewnętrzne liście, wszystko jak w przepisie, biorę tarkę i......nic w przepisie o tym nie ma, ale moja tarka po prostu tej kapusty nie bierze! Zazwyczaj kroję kapustę nożem, ale wiem że do kwaszenia musi być bardzo drobniutko poszatkowana, ostrzę więc nóż i jazda. Nudzi mi się już po pierwszych 10 minutach, a do końca jeszcze ho, ho! Ale jak się coś zaczęło, trzeba skończyć. Może jest tego warta? (Ta kwaszona) Pocieszam się. Po 40 minutach miałam już surowiec. Jeszcze tylko trochę marchewki, przyprawy, sól i do słoików. W kuchni dookoła pełno paprochów, to jeszcze tylko kilkanaście minut sprzątania (o tym też w przepisie nie było), i gotowe!
Teraz czekam trzy dni, a potem wszystko wam opowiem, oczywiście jeśli wcześniej fala nie wywali mi tych słoików, bo nie mogą być zamknięte, kapusta ma być przyciśnięta. To jest.
Sivota - miejscówka na dziś. foto: M.J.Scott |
My tu gadu, gadu, a tymczasem dotarliśmy do pięknej wyspy Sivota (39 24'.185N,
020 13'.405E),
gdzie zauważyliśmy, są nasi! Kilku deskarzy wiosłuje sobie najspokojniej na świecie, bo trzeba Wam wiedzieć, że na Sivocie pogoda jest całkiem przyjemna. Wobec czego, niebawem do nich dołączymy. A miejscówkę to taką znaleźliśmy, że czujemy się jak w środku bezludnej pocztówki!
Teraz będziemy kontemplować. Czego i Wam życzymy.
MiJ Scott
C.d.n.
gdzie zauważyliśmy, są nasi! Kilku deskarzy wiosłuje sobie najspokojniej na świecie, bo trzeba Wam wiedzieć, że na Sivocie pogoda jest całkiem przyjemna. Wobec czego, niebawem do nich dołączymy. A miejscówkę to taką znaleźliśmy, że czujemy się jak w środku bezludnej pocztówki!
Teraz będziemy kontemplować. Czego i Wam życzymy.
MiJ Scott
C.d.n.
wtorek, 29 maja 2012
19. M.J.Scott - ocieplenie klimatu
Kochani,
Gdybyście myśleli o tym aby wybrać się w maju na Morze Jońskie,
sugerujemy zadbać o następujące wyposażenie:
- wasz statek powinien mieć
zainstalowany system grzewczy, w najgorszym razie sprawny generator, dużo paliwa
i "farelki".
- ciepłe kurtki, rękawiczki, grube skarpety, najlepiej kilka
par, komu marznie głowa, wełniana czapeczka "na wcisk", żeby nie zwiało.
-
puchowa pierzynka (obowiązkowo) i ciepła pidżama. Nie sądźcie, że wystarczy
grzać się nawzajem, otóż nie wystarczy.
- rum i herbatka do rumu w dużych
ilościach, o drinkach z lodem możecie zapomnieć!
Wieje nam już kolejny dzień. Wiatr jest naprawdę zimny. Szczęśliwie wczoraj
przestało padać, zawsze trochę mniej wilgoci. Każdego dnia mamy nadzieję, że
jutro będzie lepiej. Prognozy zmieniają się tak samo szybko jak sama pogoda.
Deski leżą odłogiem i są tylko zawalidrogą.
Ląd w zasięgu nieuzbrojonego w
lornetkę oka, taverny czekają, jeść się chce, ale szarpie łańcuchem tak bardzo,
że nie wiadomo; jechać na obiad, nie jechać? Wczoraj padało, obiad w domu,
przedwczoraj wiało, nie ma takiej ciepłej odzieży, obiad w domu, no w końcu ile
można?
Decyzja zostaje nareszcie podjęta. Na ląd! Zwłaszcza, że skończyły się
pomidorki.
Zatoka Lakka Paxoi. foto: M.J.Scott |
Zatoka Lakka na Paxoi jest duża, płytka i posiada piaszczyste dno, a są to
zalety nie do przecenienia dla żeglarzy, zwłaszcza że takich płytkich miejsc
jest tu naprawdę niewiele.
Kotwiczy tu obecnie 20 statków, wobec czego w miasteczku pełno tavern. A jest to bardzo miłe miejsce. Malutkie, cichutkie, takie w sam raz dla Maji. Wyobraźcie sobie, że nawet ja, kobieta niechodząca, mogę przejść tę osadę wzdłuż i wszerz. A wszystko ukwiecone jak na kiczowatym obrazku. No tak się rozszaleliśmy, że odwiedziliśmy ten ląd trzykrotnie!
Pierwszy raz na lunch. Wybraliśmy "La Rosa di Paxoi", bo miała osłonki przeciwwiatrowe.
Kotwiczy tu obecnie 20 statków, wobec czego w miasteczku pełno tavern. A jest to bardzo miłe miejsce. Malutkie, cichutkie, takie w sam raz dla Maji. Wyobraźcie sobie, że nawet ja, kobieta niechodząca, mogę przejść tę osadę wzdłuż i wszerz. A wszystko ukwiecone jak na kiczowatym obrazku. No tak się rozszaleliśmy, że odwiedziliśmy ten ląd trzykrotnie!
Pierwszy raz na lunch. Wybraliśmy "La Rosa di Paxoi", bo miała osłonki przeciwwiatrowe.
Restauracja w Lakka. foto: M.J.Scott |
Do tej pory, w różnych częściach świata dokarmiałam zawsze pieski, one musiały
się nawzajem o tym informować, bo zawsze oblegała mnie cała sfora. Tutaj piesków
jest bardzo mało, za to są koty. Na kotach specjalnie się nie znam, ale
nietrudno się domyślić, że jak taki usiądzie obok nogi i mruczy wymownie,
znaczy, ponagla. No więc zanim tę ośmiorniczkę do ust wzięłam, w pierwszej
kolejności dostał kot. Jakże się zdziwiłam, gdy chudzina, mało, że nie wykazała
zainteresowania, to jeszcze łebek ze wstrętem odwróciła. Myślę, są dwie
możliwości; albo kotka nie jest miłośniczką ośmiorniczek, albo są one
niejadalne. Potem nastąpiła degustacja i stwierdziliśmy, że to ten drugi
przypadek. Pytanie: czy gdyby kotek nas nie ostrzegł, próbowalibyśmy to jeść?
No, sama nie wiem. Ośmiorniczki wymieniono nam na nowe, znaczy świeże, a przy
spigoli już trzy koty biesiadowały z nami objadając się z wielkim apetytem. Tu
już nikt nie miał żadnych wątpliwości.
Drugi raz wybraliśmy się po chleb, bo
w czasie kiedy spożywaliśmy obiadek, zamknęli piekarnię.
No a trzeci raz, to już zupełnie bez powodu, tak po prostu zobaczyć jak tam jest
wieczorem.
Wyruszyliśmy gdy słonko jeszcze ogrzewało. Trochę ogrzewało. Spacerek marszowym raczej krokiem dla rozgrzewki i w barze też coś na rozgrzewkę. Właśnie o tej porze żeglarze dobijają do lądu na kolację. Okutani w kurtki, buty, skarpetki, czapeczki, kaptury, matki tulą dzieci do piersi, obrazek jak z Norwegii. Zastanawiam się skąd ci ludzie tyle ciepłych ciuchów tu mają? Czyżby byli tak przewidujący? Bo w sklepach tylko japonki i kostiumy kąpielowe, zupełnie tu nieprzydatne. No i przy okazji, jaka rozkosz oglądać, gdy facet nie może odpalić silnika zaburtowego Yamaha w swoim pontonie! Mnie to się nigdy nie udało, ale ja nie jestem facetem.
Muszę wspomnieć, że ma to również swoją dobrą stronę, bowiem gdy zostaję sama, muszę zawierać przyjaźnie z autochtonami, żeby być mobilną między kotwicowiskiem a lądem.
Nasz Kapitan odpalił jednak Yamahę z małymi tylko kłopotami i udało się wrócić do domku. To Wam powiem: ogrzewanie na maksa, grube skarpety i herbatka z rumem uratowały nam życie.
Doprawdy, nie wiem co sądzić o ociepleniu klimatu.
MiJ Scott
C.d.n.
Wyruszyliśmy gdy słonko jeszcze ogrzewało. Trochę ogrzewało. Spacerek marszowym raczej krokiem dla rozgrzewki i w barze też coś na rozgrzewkę. Właśnie o tej porze żeglarze dobijają do lądu na kolację. Okutani w kurtki, buty, skarpetki, czapeczki, kaptury, matki tulą dzieci do piersi, obrazek jak z Norwegii. Zastanawiam się skąd ci ludzie tyle ciepłych ciuchów tu mają? Czyżby byli tak przewidujący? Bo w sklepach tylko japonki i kostiumy kąpielowe, zupełnie tu nieprzydatne. No i przy okazji, jaka rozkosz oglądać, gdy facet nie może odpalić silnika zaburtowego Yamaha w swoim pontonie! Mnie to się nigdy nie udało, ale ja nie jestem facetem.
Muszę wspomnieć, że ma to również swoją dobrą stronę, bowiem gdy zostaję sama, muszę zawierać przyjaźnie z autochtonami, żeby być mobilną między kotwicowiskiem a lądem.
Nasz Kapitan odpalił jednak Yamahę z małymi tylko kłopotami i udało się wrócić do domku. To Wam powiem: ogrzewanie na maksa, grube skarpety i herbatka z rumem uratowały nam życie.
Doprawdy, nie wiem co sądzić o ociepleniu klimatu.
MiJ Scott
C.d.n.
niedziela, 27 maja 2012
M.J.Scott - nasza kotwica w deszczu
sobota, 26 maja 2012
18. M.J.Scott - Grecja / Paxoi
Kochani,
Parę dni temu oglądaliśmy sobie mapę, tak z nudów. W pewnym
momencie Jurek zauważył:
- "a wiesz, że z Corfu na Mljet (Chorwacja) jest
tylko 180 mil? To blisko, nie?"
No więc zaczęliśmy mocno rozważać
możliwość spędzenia kilku miesięcy w Chorwacji. Pływaliśmy tam wiele razy i mamy
bardzo miłe wspomnienia; wyśmienita kuchnia, mili ludzie, czysta woda. Doszliśmy
już nawet do rozpoznawania kiedy zejdzie bora! (lokalny, bardzo silny wiatr).
Ostatnio wszakże słyszeliśmy sporo niepochlebnych opinii, więc poczytaliśmy na
forum żeglarskim i rzeczywiście, znaleźliśmy więcej złych niż dobrych. Ludzie
morza twierdzą, że Chorwacja od pewnego czasu wysyła wyraźny przekaz: "chcesz tu
pływać, dobrze, ale musisz mieć mocno wypchany portfel!".
Ustaliliśmy w
końcu, że wolimy zachować w naszej pamięci wszystko co w Chorwacji nam się
podobało, zamiast odkrywać, że zmieniło się tam na gorsze. No i w końcu jesteśmy
greckimi rezydentami, mamy już ten ciężko wywalczony internet i Transit Log, a
bo nam tu źle?
Dopływamy do Paxoi. foto: M.J.Scott |
Uspokojeni podjętą decyzją, wyruszyliśmy dzisiaj na północ, w kierunku Corfu.
Zatrzymaliśmy się po drodze na malowniczej wysepce Paxoi. Jest tu bardzo
przyjemny naturalny porcik Gayo, schowany za wysepką Ay Nikolaos. Można pływać
dookoła niej, zrobiliśmy to dzisiaj pontonem.
W sezonie wyspa ta jest bardzo popularna, przypływają tu wycieczkowe statki z turystami na dzienny pobyt z Corfu i Pargi, a nawet większe promy z Włoch zatrzymują się na Paxoi.
W sezonie wyspa ta jest bardzo popularna, przypływają tu wycieczkowe statki z turystami na dzienny pobyt z Corfu i Pargi, a nawet większe promy z Włoch zatrzymują się na Paxoi.
Port Gaios. foto: M.S.Scott |
Najwyraźniej sezon jeszcze się nie rozpoczął, bo wszędzie pełno wolnych miejsc; w porcie, w tawernach, kawiarniach i na skwerach.
foto M.J.Scott |
Soczyście zielone pinie i
przystojne cyprysy porastają tą lekko górzystą wyspę tworząc miłe kolorystyczne
zestawienie z błękitem nieba i szmaragdową wodą, która jest krystalicznie
przejrzysta, nawet w porcie.
Sami jesteśmy ciekawi na jak długo Paxoi zechce
nas zatrzymać. Z pewnością o tym również Wam doniesiemy.
MiJ Scott
C.d.n.
Port Gaios foto: M.J.Scott |
piątek, 25 maja 2012
środa, 23 maja 2012
17.M.J.Scott - Grecja / Cephalonia - "Łapica"
Przyjaciele,
Pozdrawiamy wszystkich naszych
czytelników.
MiJ Scott
C.d.n.
Bardzo serdecznie dziękujemy tym z Was, którzy piszą do nas
maile, zachęcając nas do dalszej radosnej twórczości. To miłe, że czytacie nasz
pamiętniczek, a jeszcze milsze, że się podoba. Dziękujemy również za telefony,
ale cóż, nasze życie statkowe snuje się zgodnie z przyrodą. Wstajemy na wschód
słońca, aby pooddychać porannym powietrzem i przywitać nowy dzień. Wieczorem
zaś, zgodnie z obrotowym ruchem Ziemi, żegnając słonko odchodzące za horyzont,
zmęczeni całodziennym oddychaniem i znieczuleni cipurą i tendurą, udajemy się na
spoczynek.
W związku z różnicą jednej godziny między Warzawą i Itaką, czasami
waszego telefonu w środku naszej nocy nie jesteśmy w stanie usłyszeć, a co
dopiero odebrać.
Przepraszamy za utrudnienia.
Są takie miejsca, które
my nazywamy "Łapicą". Łapica ma to do siebie, że gdy już złapie, ima się
przeróżnych sposobów aby nie puścić. No, na przykład; już ci się znudziło,
chcesz zmienić działkę, a tu nagle coś ci się zepsuje, coś takiego czego sam nie
potrafisz zrobić, albo nie masz części lub stosownego narzędzia. Co wtedy?
Wołasz mechanika, oczywiście. No i teraz w poniedziałek on się nie wyrobił, bo
przecież wiadomo, że w sezonie są obłożeni robotą, ale jutro na pewno z
samiutkiego rana będzie. No, nie mógł wszakże przewidzieć, że we wtorek spieprzy
się impeler jednemu ważnemu klientowi i trzeba go będzie holować. Jutro z
samiutkiego rana! Na bank! I jak rzekł, tak tuż po dwunastej się pojawia.
Rozejrzy się, poduma, głową pokręci, coś pomruczy, aż w końcu wydaje werdykt:
"sprawa jest poważna", no tyle to my sami wiemy, gdyby była błaha, nie
potrzebowalibyśmy takiego speca! "Muszę pojechać do sklepu po część" oświadcza,
co brzmi nawet rozsądnie. Siedzę sobie cichutko, boję się odezwać, ale jednak
przez głowę taka myśl przebiega "czy aby wróci?"
Żeby was nie zanudzać,
spokojnie dociąga się do poniedziałku, co i tak jest dużym sukcesem, bowiem we
wtorek z samiutkiego rana możecie nareszcie odpłynąć.
Łapica występuje
również, gdy czekacie na gości. Przylatują do was określonego dnia, umówieni
jesteście w miejscu X. Wiadomo, że nie możecie się tam stawić na ostatnią
chwilę, bo warunki pogodowe mogą się zmienić i uniemożliwić spotkanie. No więc
jesteście trzy dni przed czasem, już trochę nudnawo, ale przecież zaraz jak się
gości zaokrętuje, kotwica w górę i jazda! Tak sobie myślicie, ale nic z tego.
"Jak tu pięknie", zauważa wasza przyjaciółka, "czy moglibyśmy trochę rozejrzeć
się po okolicy?"
Łapica na kotwicy foto: M.J.Scott |
Dzisiaj rano Łapica pokazała nam swoje nowe oblicze. Gotowi
do drogi, zaczynamy rwać kotwicę i nagle Jurek spostrzega coś tak frapującego,
że wola mnie na dziób. Woda spokojna, przejrzysta, wszystko widać, a to co widać
od razu wprawia nas w przerażenie. Na siedmiu metrach naszego łańcucha zaplątana
jest sieć rybacka! Składa się z drobniutkich oczek z żyłki, grubego sznurka,
trudnego to przecięcia, ciężarków ołowianych, ryb, traw i takich "koralików"
wielkości cytryny. Poświęciłam moje bardzo ostre nożyczki, bo noże nie dawały
rady. Ale jaka atrakcja dla Szwedów, którzy stali obok! Lornetę wyrywali sobie z
rąk aż miło popatrzeć. (My z całą pewnością robilibyśmy to samo). Cała zabawa
trwała z półtorej godzinki, ale odzyskaliśmy kilka ołowianych ciężarków, które
przydadzą się do naszego wędkowania. Zawsze to jakaś
korzyść.
Zauważyliście, że czasami tę samą nazwę geograficzną piszę w
różny sposób? To nie błąd, ani pomyłka, dokładam bowiem starań aby nazwy
geograficzne pisać porządnie, ale tak to tu jest. To samo miejsce ma po prostu
różną pisownię. I tak np. Keffalinia, Kefallonia, Cephalonia, w zależności od
mapy lub przewodnika. Ale wszystkie są poprawne. Ciekawe jest również Vathi.
Istnieje wiele zatok, portów lub miejscowości o tej właśnie nazwie. Na małej
wyspie jest jedno Vathi, na większej kilka. Słowo Vathi oznacza głęboko, a
ponieważ generalnie jest tu głęboko, toteż dużo Vathi.
Dzisiaj wycieczka
kanałem między Ithacą a Cephalonią, czyli Diavlos Ithakis. Weszliśmy w niego
zaraz po minięciu wyspy Pera Pigadhi, którą omijaliśmy z daleka, mimo opisu
krystalicznej, turkusowej wody jaki znaleźliśmy w naszym przewodniku. Niestety w
tym samym przewodniku jest również wzmianka o tym, że wyspę tę zamieszkują
wielkie szczury i żeby w żadnym razie nie wiązać się do niej liną, bo przełażą
po niej na statek. Raz już mieliśmy szczura, ale to opowieść na inny raz.
Z
naszą dzisiejszą wycieczką wiązaliśmy ogromne nadzieje, gdyż wiadomo nam, że na
Cephalonii występuje wspaniałe lokalne wino o jakże wymownej nazwie "Robola".
Niestety, okazało się, że nie jest to nasza ulubiona wyspa, niczym nas nie
zachwyciła, w każdym razie jej wschodnie wybrzeże. Robola odkładamy na potem i
wracamy na Meganisi.
MiJ Scott
C.d.n.
wtorek, 22 maja 2012
16. M.J.Scott - Grecja / Ormos Sarakiniko
Gość na pokładzie |
Nie wiem jak Wy, ale gdy wieje silny wiatr, my zdecydowanie wolimy
stać na kotwicy niż w porcie. Większość żeglarzy nie podziela naszej opinii,
więc w porcikach robi się tłoczno. Tutaj od dwóch dni nie ma żaglówek, wszyscy
pływają na silnikach i kto żyw szukał sobie "bezpiecznego schronienia" w portach
i porcikach. Teraz wybaczcie mi proszę, ale wiemy, że nie wszyscy nasi mili
czytelnicy są żeglarzami, wyjaśnię parę spraw. W końcu zawsze możecie opuścić
nudny akapit.
Otóż, te małe przystanie w których taverny i sklepiki czekają
na żeglarzy zazwyczaj wyglądają podobnie. Za falochronem jest kamienne nabrzeże
z polerami (to takie wystające elementy w kształcie walca do których
przymocowuje się cumy z rufy statku). Nie ma prądu ani wody, ale stoi się za
darmo. Cumowanie wygląda w sposób następujący: statek ustawia się tyłem do
nabrzeża, w pewnej odległości, naprzeciw wolnego miejsca. Rzuca się kotwicę i w
chwili kiedy ona zaczepi się dobrze o dno (zadzierzgnie) statek cofa się, powoli
rozwijając łańcuch kotwiczny, aż do momentu kiedy rufa znajdzie się na tyle
blisko lądu, aby zejść na niego i umieścić cumy na polerach. W ten sposób
statek ma unieruchomiony dziób dzięki kotwicy i rufę za pomocą dwóch cum. To
takie minimum. (Uff! Nie przypuszczałam, że tak trudno jest opisać taką banalną
czynność). W przypadku spokojnej pogody wszystko wygląda cudnie. Można już
otwierać piwko, urządzać pogaduszki z sąsiadami, zwiedzać miasteczko albo
przesiadywać w Tavernie. Życie jest piękne!
Kioni o zmierzchu cd foto: M.J.Scott |
A co się dzieje gdy zaczyna wiać? No cóż, wtedy wszyscy szybciutko wracają na
swoje łódki i umocowują je za pomocą dodatkowych lin. Co i raz jakiś nowy statek
stara się "zaparkować" na wolnym miejscu, jeśli jeszcze takie znajdzie. Im
większy wiatr, tym oczywiście ta czynność jest trudniejsza. Wczoraj staliśmy w
Kioni, można by rzec, przez zasiedzenie. Gdy wiatr się nasila, łódki zaczynają
tańczyć prawo-lewo, przód-tył, stając się zagrożeniem dla sąsiadów, kotwice
powolutku "puszczają", a wśród załóg wkrada się nerwowość. Coraz więcej
odbijaczy pojawia się z tylu, bo każdy próbuje chronić rufę przed uszkodzeniem.
I tego właśnie nie lubimy. Stojąc w zatoce mamy dużo miejsca, nikomu nie
zagrażamy i nikt nie jest zagrożeniem dla nas, a w najgorszym wypadku zawsze
można wyjść w morze, gdzie miejsca jest do woli. Mamy też przykre doświadczenie,
gdy do Mariny na Wyspach Kanaryjskich, gdzie cumowaliśmy weszła fala i wyrwało
nam knagi.
Tak więc dzisiaj rano, zdaje się, że było to jeszcze przed pierwszą kawką mieliśmy już dość sprawdzania co komu puściło, a co nam i postanowiliśmy wyjść natychmiast. Akurat po paru godzinach względnego nocnego spokoju znowu zaczęło wiać. Odpuszczamy cumy rufowe i wychodzimy. No ale to nie takie proste, inaczej nie byłoby o czym opowiadać!
Gdy rzuca się kotwicę na głębokości siedmiu metrów,trudno precyzyjnie ocenić miejsce w które ona upadnie, a gdzie się zadzierzgnie, to już byłaby wróżba, ponadto takie dno, które bez przerwy "dziobane" jest kotwicami bywa mocno spulchnione i źle trzyma. Toteż nie będzie zaskoczeniem, ani wielkim odkryciem gdy powiem, że podnosząc własną kotwicę, podnosicie również cudzą. Dobrze gdy jedną. Nam udało się złapać tylko jedną, a tymczasem wiatr miota statkiem na wszystkie strony. Miejsca za dużo nie ma, kotwiczny żąda, żeby zatrzymać jednostkę w miejscu, żeby mógł spokojnie rozdzielić łańcuchy, a sternik robi co może żeby nie walnąć w łódki, na których, mimo wczesnej pory, wszyscy są na zewnątrz bacznie obserwując co teraz będzie dalej, bo to atrakcja przecież jest wielka. To jest wyraźny konflikt interesów. Na szczęście wiatr tak huczy, że nie słychać przekleństw i wyzwisk. Wreszcie jakoś się udało! Zawiedziona brać żeglarska wróciła do swoich zajęć, a my odpłynęliśmy w siną dal. Sina dal to przepiękna zatoka której zdjęcia już wcześniej wam wysłaliśmy, bo już ją wypatrzyliśmy sobie dwa dni temu.
Odpoczywamy tutaj po wyczerpującym i stresującym pobycie na lądzie, sącząc Cabernet Sauvignon Sicilia. Życie znowu jest piękne! Czego i Wam życzymy.
MiJ Scott
C.d.n.Tak więc dzisiaj rano, zdaje się, że było to jeszcze przed pierwszą kawką mieliśmy już dość sprawdzania co komu puściło, a co nam i postanowiliśmy wyjść natychmiast. Akurat po paru godzinach względnego nocnego spokoju znowu zaczęło wiać. Odpuszczamy cumy rufowe i wychodzimy. No ale to nie takie proste, inaczej nie byłoby o czym opowiadać!
Gdy rzuca się kotwicę na głębokości siedmiu metrów,trudno precyzyjnie ocenić miejsce w które ona upadnie, a gdzie się zadzierzgnie, to już byłaby wróżba, ponadto takie dno, które bez przerwy "dziobane" jest kotwicami bywa mocno spulchnione i źle trzyma. Toteż nie będzie zaskoczeniem, ani wielkim odkryciem gdy powiem, że podnosząc własną kotwicę, podnosicie również cudzą. Dobrze gdy jedną. Nam udało się złapać tylko jedną, a tymczasem wiatr miota statkiem na wszystkie strony. Miejsca za dużo nie ma, kotwiczny żąda, żeby zatrzymać jednostkę w miejscu, żeby mógł spokojnie rozdzielić łańcuchy, a sternik robi co może żeby nie walnąć w łódki, na których, mimo wczesnej pory, wszyscy są na zewnątrz bacznie obserwując co teraz będzie dalej, bo to atrakcja przecież jest wielka. To jest wyraźny konflikt interesów. Na szczęście wiatr tak huczy, że nie słychać przekleństw i wyzwisk. Wreszcie jakoś się udało! Zawiedziona brać żeglarska wróciła do swoich zajęć, a my odpłynęliśmy w siną dal. Sina dal to przepiękna zatoka której zdjęcia już wcześniej wam wysłaliśmy, bo już ją wypatrzyliśmy sobie dwa dni temu.
Odpoczywamy tutaj po wyczerpującym i stresującym pobycie na lądzie, sącząc Cabernet Sauvignon Sicilia. Życie znowu jest piękne! Czego i Wam życzymy.
MiJ Scott
Zatoka "sina dal" foto M.J.Scott |
poniedziałek, 21 maja 2012
15. M.J.Scott - Grecja - Kioni
38 27'.281N, 020 41'.181E
Kochani,
Druga przystawka, specjał kuchni greckiej, ośmiorniczka podgotowana w białym winie, a następnie zgrilowana, podana z odrobiną puré ziemniaczanego i kaparami, noooooooo!
MiJ Scott
C.d.n.
Kioni foto:M.J.Scott |
Odkrywamy
kulinarnie Grecję! Stanęliśmy dziś w jednym z tych uroczych, maleńkich porcików,
Kioni na Itace. Domyślacie się zapewne, że po wczorajszej przygodzie z pierogami
nie miałam ochoty wchodzić dzisiaj do kuchni. Szczęśliwie śniadanie zostało mi
podane na pokładzie plażowym, a obiadek należało wykombinować w miłym,
romantycznym miejscu, co wybornie się udało.
W restauracji Miles, położonej
przy kei (bo tu właściwie wszystko jest przy kei, może z wyjątkiem kościółka,
ten jest ciut powyżej), zamówiliśmy jak zwykle dużo za dużo, bo byliśmy głodni,a
wszystko o czym ten młody grecki przystojniaczek opowiadał brzmiało tak
smakowicie......
sałatka nie-grecka foto M.J.Scott |
A więc: pierwsze odkrycie (bo że Grecy są przystojni,
wiedzieliśmy już wcześniej, a przynajmniej niektórzy z nas), to, że w Grecji
można dostać inną sałatkę niż grecką. Ta była wyborna; z serem i miodem, z
małymi już bardzo dojrzałymi pomidorkami i z figami. Wszystkie te smaki łączyły
się w ustach z wybornym białym winem zalewając rozkoszą najbardziej wybredne
podniebienia.
Druga przystawka, specjał kuchni greckiej, ośmiorniczka podgotowana w białym winie, a następnie zgrilowana, podana z odrobiną puré ziemniaczanego i kaparami, noooooooo!
Potem główne; wieprzowina po
bizantyjsku z bakłażanem i makaron z małżami z winem czerwonym. Większość
wieprzowiny zeżarły koty, nie to żeby była niedobra, ale miejsca już
brakło.
No i teraz najważniejsze: kawa, oczywiście, a do kawy!!! Zapomnijcie już o cipuro, teraz naszym ulubionym alkoholem jest TENDURA! Słodkawy, cynamonowy digestive, niebo w gębie, po prostu.
Natychmiast pobiegliśmy do sklepiku (tuż przy kei, jak już wiecie), nabyć ten wspaniały trunek, co by nam już go nigdy nie zabrakło. No i tak żeśmy się rozhulali, że jeszcze Mastikę nabyliśmy. Też pychotka!
To odkrycie, że Grecja kulinarnie wcale ubogą nie jest bardzo podnosi na duchu, chyba częściej będziemy zaglądać do tych cudnych, kameralnych porcików.
Natychmiast pobiegliśmy do sklepiku (tuż przy kei, jak już wiecie), nabyć ten wspaniały trunek, co by nam już go nigdy nie zabrakło. No i tak żeśmy się rozhulali, że jeszcze Mastikę nabyliśmy. Też pychotka!
To odkrycie, że Grecja kulinarnie wcale ubogą nie jest bardzo podnosi na duchu, chyba częściej będziemy zaglądać do tych cudnych, kameralnych porcików.
Kioni - sklep jubilerski. foto: M.J.Scott |
A ze dwadzieścia metrów od naszej łódki śliczny
sklepik z wyrobami jubilerskimi. Jest to jeden z trzech budynków ocalałych po
ostanim trzesieniu ziemi w 1953 roku. Zachowały się fragmenty wytłaczarni
winogron, co właściciel bardzo ładnie prezentuje. Przed wejściem do jego
sklepu/pracowni stoją dwie wielkie, szklane bańki wypełnione płynem, jedna
zielona, druga czerwona, wyznaczające jak gdyby tor wodny. Naprawdę ślicznie się
komponują. Na zdjęciu widać je troszeczkę, ponieważ nie mogłam się dalej
odsunąć, bo za mną już tylko woda była. Przepraszam. Trochę za zimna.
Damy
znać jak się ociepli. Woda. Bo my już.MiJ Scott
C.d.n.
niedziela, 20 maja 2012
14. M.J.Scott - Grecja / Ithaca
foto: M.J.Scott |
Najmilsi,
Nareszcie słonko! Barometr poszybował do 1015, wiatr 5B SW,
morze 4. Powierzchnia wody skrzy się srebrem w południowym słońcu, wokół
żaglówki mkną w przechyle, lekko zamglone wyspy uciekają jedna za drugą, a przed
nami Ithaca.
Jak dobrze jest znowu podróżować! To takie uspokajające, oglądać
wodę i lądy, które były tu przed nami i będą kiedy nas już nie będzie. Jakie
znaczenie mają różne drobiazgi, które czasem tak nam dokuczają, denerwują, ba,
nawet wyprowadzają z równowagi?
foto: M.J.Scott |
foto M.J.Scott |
Patrzymy na mapę i zastanawiamy się gdzie będzie najlepsza osłona od
tego wiatru; od strony wschodniej jest całe mnóstwo "Ormosów" (Ormos to zatoka),
a jakie ładne nazwy: Limani, Markenas, Limenia, Ay Nikolaos, no jest w czym
wybierać!
A tymczasem przegryzka podróżna w postaci zupki botwinkowej, bo
kto był przewidujący, ten ją rano uwarzył. A kto był przewidujący? Dobrze
kumacie - Maja! Wiatr osiągnął 6B, teraz fala powoduje bujawę, jeszcze nie
uniemożliwiającą gotowanie, ale już utrudniającą.
Dobrze żeśmy się
posilili, bo w pewnym momencie jak nie skoczy nam adrenalina! Charakterystyczny
dźwięk szybko rozwijającej się żyłki z bębenka wyrwał nas z rozmarzenia
natychmiast. Powiem wam, że człowiek w takich momentach głupieje, nie wiadomo co
robić!? Ja w strachu cała, bo już widzę, jak to monstrum, które się tam złapało
zaraz wyciągnie mi ślubnego za burtę i będę miała MOB (man over board). Tak na
marginesie; zawsze man, nigdy women! Zauważyliście? Dalej, powtarzać sobie
wszystkie czynności po kolei, aby czegoś nie pominąć, gdy tymczasem ślubny,
zapierając się, nakręca kilometry żyłki na bębenek, początkowo z dużym trudem,
potem łatwiej mu już idzie. Ha!, myślę, zwolniłam, to teraz ma lekuchno, ale
nie, gdzie tam, jakieś paprochy wyjął i tyle. Kiedyś nauczymy się wędkować! Na
pewno. Innym razem opowiemy Wam o naszych poprzednich doświadczeniach, żeby za
dużo wędkarstwa na jeden raz nie było.
foto: M.J.Scott |
Mapa, mapą, a jak co do czego, to
się zaczyna: tu za głęboko, tu domostwa za blisko, tam sąsiad już stoi, a to
znowu "rolly", no nie dogodzisz! Bardzo podobają nam się te malutkie porciki;
jedna lub dwie keje, za to taverny cztery. Ale nie mamy dziś nastroju na ląd,
szukamy "dziczyzny". Już dość długo szukamy przez to wybrzydzanie. Tymczasem
żaglówki zamieniły się w motorówki, no chyba że ktoś akurat ma bajdewind, ale to
rzadko, reszta wymięka.
Dziczyzna tu jest taka, że żadnej taverny nie ma, no to......nie uwierzycie!
Greckie pierogi po rusku, sklejone po polsku, pod francuską banderą. Na obrazku
porcja dla dwóch osób.
No, z tymi pierogami to przegrzałam zdecydowanie!
Wprawdzie mam maszynę, co robi ciasto, gorzej z odmierzaniem składników, bo jak
buja, to kiepsko waży, mam maszynę do wałkowania ciasta, ale wycinać muszę sama.
Ale najgorsze jest, jak ten farsz dla ułatwienia zrobię też w maszynie, to potem
się klei do paluchów i trudno to wszystko do kupy skleić. To wszystko nic,
najgorsze jest, że od wczoraj jest ograniczanie palenia, więc w takich
newralgicznych momentach, kiedy w połowie już wiecie, że ........,jeszcze
zapalić nie można. No to już pełny horror! No, dobra, stanęłam na wysokości
zadania i doprowadziłam sprawy do końca. Polecam ruskie z fetą, nie trzeba
dodawać soli.
Aha! I nie objadajcie się na noc (jak my).MiJ Scott
C.d.n.
sobota, 19 maja 2012
piątek, 18 maja 2012
13.M.J.Scott - Atrakcje Nydri
Nydri - tawerny czekają. foto: M.J.Scott |
Dzisiaj nareszcie pokazało się słoneczko. Wiatr jeszcze zimny, ale maszyny już przestawione z ogrzewania na klimatyzację.
Z przyczyn natury techniczno-meteorologicznej stale kręcimy się wokół naszego
ulubionego Nydri i dlatego opowiemy Wam na jakie atrakcje możecie tu liczyć. Jak
widać na zdjęciu, taverny gotowe na przyjęcie gości, ale gości brak. Szczerze
mówiąc jesteśmy zaskoczeni, sądziliśmy bowiem, że od 1 maja sezon hula już tu na
całego! A tu niespiesznie, pomalutku dopiero zaczyna się wszystko rozkręcać.
Łódek przybywa na wodzie każdego dnia, sporo charterów, coraz więcej prywatnych,
ale tłoku nie ma.
grecki statek wojenny |
Jak zapewne wiecie, w każdym turystycznym miejscu położonym nad wodą można
wybrać się na wycieczkę statkiem. Małym, większym, dużym, nurkowym, żaglowym, na
godzinę, dwie, bądź na cały dzień. Tutaj jest tak samo. Przy nabrzeżu stoją
piękne, lśniące statki wycieczkowe zachęcające turystów swoimi ofertami. Ale na
nas zrobił wrażenie jeden z nich. "Odyseja" jest repliką starożytnego greckiego
statku wojennego i wyglada naprawdę imponująco!
Kapitan Gerasimos zaprasza |
Propozycje też kuszące: wizyta w grocie Papanikolis połączona z pływaniem,
barbeque na dzikiej plaży przygotowane przez załogę, oczywiście sałata grecka i
souvlaki serwowane z lokalnym winem. W programie postój na pięknej kryształowej
wodzie i możliwość odpoczynku w cieniu parasola, bądź zabawy plażowe, snorkels,
pływanie, lub popijanie ouzo - wszystko w cenie! Podczas rejsu oczywiście wyspa
Skorpios, o której Wam pisaliśmy oraz zwiedzanie "pocztówkowego miasteczka"
Spartohori" z przewodnikiem. Wizyta w pracującej jak za dawnych czasów
wytłaczarni oliwek, w kościele, oraz podziwianie przepięknego panoramicznego
widoku. Wszystko w cenie.
Czerwony żagiel i ... |
Zauważyliśmy, że tutaj właściwie niczego się nie zamyka, często wchodzimy do sklepu gdzie jesteśmy sami, wybieramy towar, a potem szukamy komu tu można by zapłacić. Ostatnio Jurek wziął "na krechę" jaja, dzisiaj chcieliśmy zwrócić dług, ale sklepowa tylko machnęła ręką "Eh, ja tam nie pamiętam". Ludzie są tak przyjemni, że gdy w sklepie zachwyciłam się różami, natychmiast dostałam od właściciela tę najpiękniejszą. No żyć, nie umierać! Czego i Wam życzymy.
...czerwone burty...jak róża. |
MiJ
C.d.n
C.d.n
Subskrybuj:
Posty (Atom)