czwartek, 31 maja 2012

M.J.Scott - Groty Sivoty czyli cuda natury...


Sami popatrzcie. Nie ma nic więcej do dodania...

foto: M.J.Scott

foto:  M.J.Scott

foto:  M.J.Scott














foto:  M.J.Scott
foto:  M.J.Scott


foto:  M.J.Scott


















foto: M.J.Scott

foto:  M.J.Scott
foto:  M.J.Scott




foto:  M.J.Scott



środa, 30 maja 2012

20. Sivota - o tęsknotach kulinarnych

Corfu w oddali.  foto: M.J.Scott
Chyba mózg mi się zawiesił z zimna, bo zupełnie zapomniałam wam napisać o najważniejszym!

Otóż, może wiecie, a może nie wiecie, taki żeglarz, jeśli wypuszcza się gdzieś trochę dalej, musi umieć różne rzeczy. Na przykład chleb. Trzeba upiec chleb, no chyba że ktoś może się obyć bez, lub suchą karmę wsuwa. Robiliśmy już jogurt, bo na wyspach Los Roques nie uświadczysz, w każdym razie wtedy. O wzajemnym strzyżeniu włosów, robieniu zastrzyków, szyciu ran nie wspominam, bo to oczywiste. Ale człowiek całe życie się uczy. Gdy jakiś smak jest niedostępny, bardzo go brakuje, oj bardzo!
Koperek - mrożony lub suszony to już nie to, a uprawiać jeszcze nie umiem, ale dojdziemy i do tego. Chrzanu też brakuje, różnych smaków się zachciewa, zwłaszcza tak z półtora tysiąca mil od sklepu.
I tu przechodzę do sedna. 

Kapusta kwaszona! Występuje w wielu krajach, na Antylach Holenderskich jak najbardziej, na Martynice trudniej, ale się upoluje. Ale są miejsca gdzie nie uświadczysz!
A od czego jest internet? Przecież nie po to calutki dzień biegaliśmy po urzędach, a wtedy jeszcze były upały, zostaliśmy rezydentami, zapłaciliśmy kupę kasy, żeby teraz nie korzystać!
Znalazłam wspaniały przepis na kwaszenie kapusty metodą domową. Spodobał mi się bardzo, bo wydaje się banalnie prosty i jak autorka informuje zabiera jej to 10 minut. Ja takie krótkie, a treściwe przepisy bardzo lubię. No więc pierwsze kroki na lądzie skierowaliśmy do stosownego sklepu w celu nabycia kapusty białej, co się świetnie udało, nawet zważyłam ją sobie, żeby wiedzieć ile soli użyć, bo to od wagi zależy oczywiście.
Pierwszy punkt przepisu poszedł nieźle, już nie mogę się doczekać kiedy wreszcie wrócimy do domku i te 10 minut poświęcę żeby już za trzy dni mieć tę wspaniałą, wyborną kwaszoną kapustkę, bez której, teraz już wiem na pewno, życie jest, co tu kryć, do bani.
Przygotowałam więc dwa duże słoiki szklane, bo w przepisie jest, że można nimi zastąpić garnek kamienny jak ktoś nie ma. Ja akurat nie mam. Odwalam te brzydkie, zewnętrzne liście, wszystko jak w przepisie, biorę tarkę i......nic w przepisie o tym nie ma, ale moja tarka po prostu tej kapusty nie bierze! Zazwyczaj kroję kapustę nożem, ale wiem że do kwaszenia musi być bardzo drobniutko poszatkowana, ostrzę więc nóż i jazda. Nudzi mi się już po pierwszych 10 minutach, a do końca jeszcze ho, ho! Ale jak się coś zaczęło, trzeba skończyć. Może jest tego warta? (Ta kwaszona) Pocieszam się. Po 40 minutach miałam już surowiec. Jeszcze tylko trochę marchewki, przyprawy, sól i do słoików. W kuchni dookoła pełno paprochów, to jeszcze tylko kilkanaście minut sprzątania (o tym też w przepisie nie było), i gotowe!
Teraz czekam trzy dni, a potem wszystko wam opowiem, oczywiście jeśli wcześniej fala nie wywali mi tych słoików, bo nie mogą być zamknięte, kapusta ma być przyciśnięta. To jest.

Sivota - miejscówka na dziś.  foto: M.J.Scott

My tu gadu, gadu, a tymczasem dotarliśmy do pięknej wyspy Sivota (39 24'.185N, 020 13'.405E),
gdzie zauważyliśmy, są nasi! Kilku deskarzy wiosłuje sobie najspokojniej na świecie, bo trzeba Wam wiedzieć, że na Sivocie pogoda jest całkiem przyjemna. Wobec czego, niebawem do nich dołączymy. A miejscówkę to taką znaleźliśmy, że czujemy się jak w środku bezludnej pocztówki!
Teraz będziemy kontemplować. Czego i Wam życzymy.

MiJ Scott

C.d.n.

wtorek, 29 maja 2012

19. M.J.Scott - ocieplenie klimatu


Kochani,


Gdybyście myśleli o tym aby wybrać się w maju na Morze Jońskie, sugerujemy zadbać o następujące wyposażenie:
- wasz statek powinien mieć zainstalowany system grzewczy, w najgorszym razie sprawny generator, dużo paliwa i "farelki".
- ciepłe kurtki, rękawiczki, grube skarpety, najlepiej kilka par, komu marznie głowa, wełniana czapeczka "na wcisk", żeby nie zwiało.
- puchowa pierzynka (obowiązkowo) i ciepła pidżama. Nie sądźcie, że wystarczy grzać się nawzajem, otóż nie wystarczy.
- rum i herbatka do rumu w dużych ilościach, o drinkach z lodem możecie zapomnieć!



Wieje nam już kolejny dzień. Wiatr jest naprawdę zimny. Szczęśliwie wczoraj przestało padać, zawsze trochę mniej wilgoci. Każdego dnia mamy nadzieję, że jutro będzie lepiej. Prognozy zmieniają się tak samo szybko jak sama pogoda. Deski leżą odłogiem i są tylko zawalidrogą.
Ląd w zasięgu nieuzbrojonego w lornetkę oka, taverny czekają, jeść się chce, ale szarpie łańcuchem tak bardzo, że nie wiadomo; jechać na obiad, nie jechać? Wczoraj padało, obiad w domu, przedwczoraj wiało, nie ma takiej ciepłej odzieży, obiad w domu, no w końcu ile można?
Decyzja zostaje nareszcie podjęta. Na ląd! Zwłaszcza, że skończyły się pomidorki.


Zatoka Lakka Paxoi.  foto: M.J.Scott

Zatoka Lakka na Paxoi jest duża, płytka i posiada piaszczyste dno, a są to zalety nie do przecenienia dla żeglarzy, zwłaszcza że takich płytkich miejsc jest tu naprawdę niewiele.
Kotwiczy tu obecnie 20 statków, wobec czego w miasteczku pełno tavern. A jest to bardzo miłe miejsce. Malutkie, cichutkie, takie w sam raz dla Maji. Wyobraźcie sobie, że nawet ja, kobieta niechodząca, mogę przejść tę osadę wzdłuż i wszerz. A wszystko ukwiecone jak na kiczowatym obrazku.  No tak się rozszaleliśmy, że odwiedziliśmy ten ląd trzykrotnie!
Pierwszy raz na lunch. Wybraliśmy "La Rosa di Paxoi", bo miała osłonki przeciwwiatrowe.

Restauracja w Lakka.  foto: M.J.Scott
Do tej pory, w różnych częściach świata dokarmiałam zawsze pieski, one musiały się nawzajem o tym informować, bo zawsze oblegała mnie cała sfora. Tutaj piesków jest bardzo mało, za to są koty. Na kotach specjalnie się nie znam, ale nietrudno się domyślić, że jak taki usiądzie obok nogi i mruczy wymownie, znaczy, ponagla. No więc zanim tę ośmiorniczkę do ust wzięłam, w pierwszej kolejności dostał kot. Jakże się zdziwiłam, gdy chudzina, mało, że nie wykazała zainteresowania, to jeszcze łebek ze wstrętem odwróciła. Myślę, są dwie możliwości; albo kotka nie jest miłośniczką ośmiorniczek, albo są one niejadalne. Potem nastąpiła degustacja i stwierdziliśmy, że to ten drugi przypadek. Pytanie: czy gdyby kotek nas nie ostrzegł, próbowalibyśmy to jeść? No, sama nie wiem. Ośmiorniczki wymieniono nam na nowe, znaczy świeże, a przy spigoli już trzy koty biesiadowały z nami objadając się z wielkim apetytem. Tu już nikt nie miał żadnych wątpliwości.
Drugi raz wybraliśmy się po chleb, bo w czasie kiedy spożywaliśmy obiadek, zamknęli piekarnię. 

No a trzeci raz, to już zupełnie bez powodu, tak po prostu zobaczyć jak tam jest wieczorem.
Wyruszyliśmy gdy słonko jeszcze ogrzewało. Trochę ogrzewało. Spacerek marszowym raczej krokiem dla rozgrzewki i w barze też coś na rozgrzewkę. Właśnie o tej porze żeglarze dobijają do lądu na kolację. Okutani w kurtki, buty, skarpetki, czapeczki, kaptury, matki tulą dzieci do piersi, obrazek jak z Norwegii. Zastanawiam się skąd ci ludzie tyle ciepłych ciuchów tu mają? Czyżby byli tak przewidujący? Bo w sklepach tylko japonki i kostiumy kąpielowe, zupełnie tu nieprzydatne. No i przy okazji, jaka rozkosz oglądać, gdy facet nie może odpalić silnika zaburtowego Yamaha w swoim pontonie! Mnie to się nigdy nie udało, ale ja nie jestem facetem.
Muszę wspomnieć, że ma to również swoją dobrą stronę, bowiem gdy zostaję sama, muszę zawierać przyjaźnie z autochtonami, żeby być mobilną między kotwicowiskiem a lądem.
Nasz Kapitan odpalił jednak Yamahę z małymi tylko kłopotami i udało się wrócić do domku. To Wam powiem: ogrzewanie na maksa, grube skarpety i herbatka z rumem uratowały nam życie.
Doprawdy, nie wiem co sądzić o ociepleniu klimatu.

MiJ Scott

C.d.n.

niedziela, 27 maja 2012

M.J.Scott - nasza kotwica w deszczu


foto : M.J.Scott

Aby sprawdzić czy kotwica trzyma, wystarczy spojrzeć przez okno:
( ta w centralnej części obrazka, to nasza)










Ale, jak wyjdzie się na dziób, widać jeszcze lepiej:

foto:  M.J.Scott

sobota, 26 maja 2012

18. M.J.Scott - Grecja / Paxoi

Kochani,

Parę dni temu oglądaliśmy sobie mapę, tak z nudów. W pewnym momencie Jurek zauważył: 
- "a wiesz, że z Corfu na Mljet (Chorwacja) jest tylko 180 mil? To blisko, nie?" 

No więc zaczęliśmy mocno rozważać możliwość spędzenia kilku miesięcy w Chorwacji. Pływaliśmy tam wiele razy i mamy bardzo miłe wspomnienia; wyśmienita kuchnia, mili ludzie, czysta woda. Doszliśmy już nawet do rozpoznawania kiedy zejdzie bora! (lokalny, bardzo silny wiatr). Ostatnio wszakże słyszeliśmy sporo niepochlebnych opinii, więc poczytaliśmy na forum żeglarskim i rzeczywiście, znaleźliśmy więcej złych niż dobrych. Ludzie morza twierdzą, że Chorwacja od pewnego czasu wysyła wyraźny przekaz: "chcesz tu pływać, dobrze, ale musisz mieć mocno wypchany portfel!".
Ustaliliśmy w końcu, że wolimy zachować w naszej pamięci wszystko co w Chorwacji nam się podobało, zamiast odkrywać, że zmieniło się tam na gorsze. No i w końcu jesteśmy greckimi rezydentami, mamy już ten ciężko wywalczony internet i Transit Log, a bo nam tu źle? 


Dopływamy do Paxoi.  foto: M.J.Scott
Uspokojeni podjętą decyzją, wyruszyliśmy dzisiaj na północ, w kierunku Corfu. Zatrzymaliśmy się po drodze na malowniczej wysepce Paxoi. Jest tu bardzo przyjemny naturalny porcik Gayo, schowany za wysepką Ay Nikolaos. Można pływać dookoła niej, zrobiliśmy to dzisiaj pontonem.
W sezonie wyspa ta jest bardzo popularna, przypływają tu wycieczkowe statki z turystami na dzienny pobyt z Corfu i Pargi, a nawet większe promy z Włoch zatrzymują się na Paxoi. 

Port Gaios.  foto:  M.S.Scott

 Najwyraźniej sezon jeszcze się nie rozpoczął, bo wszędzie pełno wolnych miejsc; w porcie, w tawernach, kawiarniach i na skwerach.



foto M.J.Scott
Soczyście zielone pinie i przystojne cyprysy porastają tą lekko górzystą wyspę tworząc miłe kolorystyczne zestawienie z błękitem nieba i szmaragdową wodą, która jest krystalicznie przejrzysta, nawet w porcie. 
Sami jesteśmy ciekawi na jak długo Paxoi zechce nas zatrzymać. Z pewnością o tym również Wam doniesiemy.

MiJ Scott

C.d.n.

Port Gaios  foto:  M.J.Scott

M.J.Scott - Lavkada - przejście kanałem

Wejście do kanału . foto:  M.J.Scott


Most obrotowy.  foto: M.J.Scott



foto:  M.J.Scott

foto:  M.J.Scott



środa, 23 maja 2012

17.M.J.Scott - Grecja / Cephalonia - "Łapica"

Przyjaciele,

Bardzo serdecznie dziękujemy tym z Was, którzy piszą do nas maile, zachęcając nas do dalszej radosnej twórczości. To miłe, że czytacie nasz pamiętniczek, a jeszcze milsze, że się podoba. Dziękujemy również za telefony, ale cóż, nasze życie statkowe snuje się zgodnie z przyrodą. Wstajemy na wschód słońca, aby pooddychać porannym powietrzem i przywitać nowy dzień. Wieczorem zaś, zgodnie z obrotowym ruchem Ziemi, żegnając słonko odchodzące za horyzont, zmęczeni całodziennym oddychaniem i znieczuleni cipurą i tendurą, udajemy się na spoczynek.
W związku z różnicą jednej godziny między Warzawą i Itaką, czasami waszego telefonu w środku naszej nocy nie jesteśmy w stanie usłyszeć, a co dopiero odebrać. 
Przepraszamy za utrudnienia.

Są takie miejsca, które my nazywamy "Łapicą". Łapica ma to do siebie, że gdy już złapie, ima się przeróżnych sposobów aby nie puścić. No, na przykład; już ci się znudziło, chcesz zmienić działkę, a tu nagle coś ci się zepsuje, coś takiego czego sam nie potrafisz zrobić, albo nie masz części lub stosownego narzędzia. Co wtedy? Wołasz mechanika, oczywiście. No i teraz w poniedziałek on się nie wyrobił, bo przecież wiadomo, że w sezonie są obłożeni robotą, ale jutro na pewno z samiutkiego rana będzie. No, nie mógł wszakże przewidzieć, że we wtorek spieprzy się impeler jednemu ważnemu klientowi i trzeba go będzie holować. Jutro z samiutkiego rana! Na bank! I jak rzekł, tak tuż po dwunastej się pojawia. Rozejrzy się, poduma, głową pokręci, coś pomruczy, aż w końcu wydaje werdykt: "sprawa jest poważna", no tyle to my sami wiemy, gdyby była błaha, nie potrzebowalibyśmy takiego speca! "Muszę pojechać do sklepu po część" oświadcza, co brzmi nawet rozsądnie. Siedzę sobie cichutko, boję się odezwać, ale jednak przez głowę taka myśl przebiega "czy aby wróci?" 
Żeby was nie zanudzać, spokojnie dociąga się do poniedziałku, co i tak jest dużym sukcesem, bowiem we wtorek z samiutkiego rana możecie nareszcie odpłynąć.
Łapica występuje również, gdy czekacie na gości. Przylatują do was określonego dnia, umówieni jesteście w miejscu X. Wiadomo, że nie możecie się tam stawić na ostatnią chwilę, bo warunki pogodowe mogą się zmienić i uniemożliwić spotkanie. No więc jesteście trzy dni przed czasem, już trochę nudnawo, ale przecież zaraz jak się gości zaokrętuje, kotwica w górę i jazda! Tak sobie myślicie, ale nic z tego. "Jak tu pięknie", zauważa wasza przyjaciółka, "czy moglibyśmy trochę rozejrzeć się po okolicy?" 


Łapica na kotwicy  foto: M.J.Scott
Dzisiaj rano Łapica pokazała nam swoje nowe oblicze. Gotowi do drogi, zaczynamy rwać kotwicę i nagle Jurek spostrzega coś tak frapującego, że wola mnie na dziób. Woda spokojna, przejrzysta, wszystko widać, a to co widać od razu wprawia nas w przerażenie. Na siedmiu metrach naszego łańcucha zaplątana jest sieć rybacka! Składa się z drobniutkich oczek z żyłki, grubego sznurka, trudnego to przecięcia, ciężarków ołowianych, ryb, traw i takich "koralików" wielkości cytryny. Poświęciłam moje bardzo ostre nożyczki, bo noże nie dawały rady. Ale jaka atrakcja dla Szwedów, którzy stali obok! Lornetę wyrywali sobie z rąk aż miło popatrzeć. (My z całą pewnością robilibyśmy to samo). Cała zabawa trwała z półtorej godzinki, ale odzyskaliśmy kilka ołowianych ciężarków, które przydadzą się do naszego wędkowania. Zawsze to jakaś korzyść.


Zauważyliście, że czasami tę samą nazwę geograficzną piszę w różny sposób? To nie błąd, ani pomyłka, dokładam bowiem starań aby nazwy geograficzne pisać porządnie, ale tak to tu jest. To samo miejsce ma po prostu różną pisownię. I tak np. Keffalinia, Kefallonia, Cephalonia, w zależności od mapy lub przewodnika. Ale wszystkie są poprawne. Ciekawe jest również Vathi. Istnieje wiele zatok, portów lub miejscowości o tej właśnie nazwie. Na małej wyspie jest jedno Vathi, na większej kilka. Słowo Vathi oznacza głęboko, a ponieważ generalnie jest tu głęboko, toteż dużo Vathi.

Dzisiaj wycieczka kanałem między Ithacą a Cephalonią, czyli Diavlos Ithakis. Weszliśmy w niego zaraz po minięciu wyspy Pera Pigadhi, którą omijaliśmy z daleka, mimo opisu krystalicznej, turkusowej wody jaki znaleźliśmy w naszym przewodniku. Niestety w tym samym przewodniku jest również  wzmianka o tym, że wyspę tę zamieszkują wielkie szczury i żeby w żadnym razie nie wiązać się do niej liną, bo przełażą po niej na statek. Raz  już mieliśmy szczura, ale to opowieść na inny raz.
Z naszą dzisiejszą wycieczką wiązaliśmy ogromne nadzieje, gdyż wiadomo nam, że na Cephalonii występuje wspaniałe lokalne wino o jakże wymownej nazwie "Robola". Niestety, okazało się, że nie jest to nasza ulubiona wyspa, niczym nas nie zachwyciła, w każdym razie jej wschodnie wybrzeże. Robola odkładamy na potem i wracamy na Meganisi.

Pozdrawiamy wszystkich naszych czytelników.

MiJ Scott

C.d.n.

wtorek, 22 maja 2012

16. M.J.Scott - Grecja / Ormos Sarakiniko

Gość na pokładzie
Najmilsi,
Nie wiem jak Wy, ale gdy wieje silny wiatr, my zdecydowanie wolimy stać na kotwicy niż w porcie. Większość żeglarzy nie podziela naszej opinii, więc w porcikach robi się tłoczno. Tutaj od dwóch dni nie ma żaglówek, wszyscy pływają na silnikach i kto żyw szukał sobie "bezpiecznego schronienia" w portach i porcikach. Teraz wybaczcie mi proszę, ale wiemy, że nie wszyscy nasi mili czytelnicy są żeglarzami, wyjaśnię parę spraw. W końcu zawsze możecie opuścić nudny akapit.
Otóż, te małe przystanie w których taverny i sklepiki czekają na żeglarzy zazwyczaj wyglądają podobnie. Za falochronem jest kamienne nabrzeże z polerami (to takie wystające elementy w kształcie walca do których przymocowuje się cumy z rufy statku). Nie ma prądu ani wody, ale stoi się za darmo. Cumowanie wygląda w sposób następujący: statek ustawia się tyłem do nabrzeża, w pewnej odległości, naprzeciw wolnego miejsca. Rzuca się kotwicę i w chwili kiedy ona zaczepi się dobrze o dno (zadzierzgnie) statek cofa się, powoli rozwijając łańcuch kotwiczny, aż do momentu kiedy rufa znajdzie się na tyle blisko lądu, aby zejść  na niego i umieścić cumy na polerach. W ten sposób statek ma unieruchomiony dziób dzięki kotwicy i rufę za pomocą dwóch cum. To takie minimum. (Uff! Nie przypuszczałam, że tak trudno jest opisać taką banalną czynność). W przypadku spokojnej pogody wszystko wygląda cudnie. Można już otwierać piwko, urządzać pogaduszki z sąsiadami, zwiedzać miasteczko albo przesiadywać w Tavernie. Życie jest piękne! 

Kioni o zmierzchu cd  foto: M.J.Scott
A co się dzieje gdy zaczyna wiać? No cóż, wtedy wszyscy szybciutko wracają na swoje łódki i umocowują je za pomocą dodatkowych lin. Co i raz jakiś nowy statek stara się "zaparkować" na wolnym miejscu, jeśli jeszcze takie znajdzie. Im większy wiatr, tym oczywiście ta czynność jest trudniejsza. Wczoraj staliśmy w Kioni, można by rzec, przez zasiedzenie. Gdy wiatr się nasila, łódki zaczynają tańczyć prawo-lewo, przód-tył, stając się zagrożeniem dla sąsiadów, kotwice powolutku "puszczają", a wśród załóg wkrada się nerwowość. Coraz więcej odbijaczy pojawia się z tylu, bo każdy próbuje chronić rufę przed uszkodzeniem. I tego właśnie nie lubimy. Stojąc w zatoce mamy dużo miejsca, nikomu nie zagrażamy i nikt nie jest zagrożeniem dla nas, a w najgorszym wypadku zawsze można wyjść w morze, gdzie miejsca jest do woli. Mamy też przykre doświadczenie, gdy do  Mariny na Wyspach Kanaryjskich, gdzie cumowaliśmy weszła fala i wyrwało nam knagi.
Tak więc dzisiaj rano, zdaje się, że było to jeszcze przed pierwszą kawką mieliśmy już dość sprawdzania co komu puściło, a co nam i postanowiliśmy wyjść natychmiast. Akurat po paru godzinach względnego nocnego spokoju znowu zaczęło wiać. Odpuszczamy cumy rufowe i wychodzimy. No ale to nie takie proste, inaczej nie byłoby o czym opowiadać!
Gdy rzuca się kotwicę na głębokości siedmiu metrów,trudno precyzyjnie ocenić miejsce w które ona upadnie, a gdzie się zadzierzgnie, to już byłaby wróżba, ponadto takie dno, które bez przerwy "dziobane" jest kotwicami bywa mocno spulchnione i źle trzyma. Toteż nie będzie zaskoczeniem, ani wielkim odkryciem gdy powiem, że podnosząc własną kotwicę, podnosicie również cudzą. Dobrze gdy jedną. Nam udało się złapać tylko jedną, a tymczasem wiatr miota statkiem na wszystkie strony. Miejsca za dużo nie ma, kotwiczny żąda, żeby zatrzymać jednostkę w miejscu, żeby mógł spokojnie rozdzielić łańcuchy, a sternik robi co może żeby nie walnąć w łódki, na których, mimo wczesnej pory, wszyscy są na zewnątrz bacznie obserwując co teraz będzie dalej, bo to atrakcja przecież jest wielka. To jest wyraźny konflikt interesów. Na szczęście wiatr tak huczy, że nie słychać przekleństw i wyzwisk. Wreszcie jakoś się udało! Zawiedziona brać żeglarska wróciła do swoich zajęć, a my odpłynęliśmy w siną dal. Sina dal to przepiękna zatoka której zdjęcia już wcześniej wam wysłaliśmy, bo już ją wypatrzyliśmy sobie dwa dni temu.
Odpoczywamy tutaj po wyczerpującym i stresującym pobycie na lądzie, sącząc Cabernet Sauvignon Sicilia. Życie znowu jest piękne! Czego i Wam życzymy.
MiJ Scott
C.d.n.
Zatoka "sina dal"   foto M.J.Scott



poniedziałek, 21 maja 2012

15. M.J.Scott - Grecja - Kioni

                                                                                   38 27'.281N, 020 41'.181E

Kioni  foto:M.J.Scott
Kochani,

Odkrywamy kulinarnie Grecję! Stanęliśmy dziś w jednym z tych uroczych, maleńkich porcików, Kioni na Itace. Domyślacie się zapewne, że po wczorajszej przygodzie z pierogami nie miałam ochoty wchodzić dzisiaj do kuchni. Szczęśliwie śniadanie zostało mi podane na pokładzie plażowym, a obiadek należało wykombinować w miłym, romantycznym miejscu, co wybornie się udało. 


W restauracji Miles, położonej przy kei (bo tu właściwie wszystko jest przy kei, może z wyjątkiem kościółka, ten jest ciut powyżej), zamówiliśmy jak zwykle dużo za dużo, bo byliśmy głodni,a wszystko o czym ten młody grecki przystojniaczek opowiadał brzmiało tak smakowicie......


sałatka nie-grecka  foto M.J.Scott
A więc: pierwsze odkrycie (bo że Grecy są przystojni, wiedzieliśmy już wcześniej, a przynajmniej niektórzy z nas), to, że w Grecji można dostać inną sałatkę niż grecką. Ta była wyborna; z serem i miodem, z małymi już bardzo dojrzałymi pomidorkami i z figami. Wszystkie te smaki łączyły się w ustach z wybornym białym winem zalewając rozkoszą najbardziej wybredne 
podniebienia. 

Druga przystawka, specjał kuchni greckiej, ośmiorniczka podgotowana w białym winie, a następnie zgrilowana, podana z odrobiną puré ziemniaczanego i kaparami, noooooooo!
Potem główne; wieprzowina po bizantyjsku z bakłażanem i makaron z małżami z winem czerwonym. Większość wieprzowiny zeżarły koty, nie to żeby była niedobra, ale miejsca już brakło.

No i teraz najważniejsze: kawa, oczywiście, a do kawy!!! Zapomnijcie już o cipuro, teraz naszym ulubionym alkoholem jest TENDURA! Słodkawy, cynamonowy digestive, niebo w gębie, po prostu.
Natychmiast pobiegliśmy do sklepiku (tuż przy kei, jak już wiecie), nabyć ten wspaniały trunek, co by nam już go nigdy nie zabrakło. No i tak żeśmy się rozhulali, że jeszcze Mastikę nabyliśmy. Też pychotka!
To odkrycie, że Grecja kulinarnie wcale ubogą nie jest bardzo podnosi na duchu, chyba częściej będziemy zaglądać do tych cudnych, kameralnych porcików.


Kioni - sklep jubilerski.   foto: M.J.Scott 















A ze dwadzieścia metrów od naszej łódki śliczny sklepik z wyrobami jubilerskimi. Jest to jeden z trzech budynków ocalałych po ostanim trzesieniu ziemi w 1953 roku. Zachowały się fragmenty wytłaczarni winogron, co właściciel bardzo ładnie prezentuje. Przed wejściem do jego sklepu/pracowni stoją dwie wielkie, szklane bańki wypełnione płynem, jedna zielona, druga czerwona, wyznaczające jak gdyby tor wodny. Naprawdę ślicznie się komponują. Na zdjęciu widać je troszeczkę, ponieważ nie mogłam się dalej odsunąć, bo za mną już tylko woda była. Przepraszam. Trochę za zimna.
Damy znać jak się ociepli. Woda. Bo my już.



MiJ Scott

C.d.n.

niedziela, 20 maja 2012

14. M.J.Scott - Grecja / Ithaca

foto: M.J.Scott


Najmilsi,

Nareszcie słonko! Barometr poszybował do 1015, wiatr 5B SW, morze 4.  Powierzchnia wody skrzy się srebrem w południowym słońcu, wokół żaglówki mkną w przechyle, lekko zamglone wyspy uciekają jedna za drugą, a przed nami Ithaca.
Jak dobrze jest znowu podróżować! To takie uspokajające, oglądać wodę i lądy, które były tu przed nami i będą kiedy nas już nie będzie. Jakie znaczenie mają różne drobiazgi, które czasem tak nam dokuczają, denerwują, ba, nawet wyprowadzają z równowagi?  


foto: M.J.Scott
Co parę chwil odkrywa się przed dziobem nowy widok, jeszcze piękniejszy od poprzedniego. W miarę zbliżania się łódki do wyspy odkrywamy coraz więcej szczegółów. To bardzo ciekawe, bo jesteśmy tu po raz pierwszy. Czy nas zachwyci, czy przejdzie w niebyt w zamazanej pamięci?


foto M.J.Scott

Patrzymy na mapę i zastanawiamy się gdzie będzie najlepsza osłona od tego wiatru; od strony wschodniej jest całe mnóstwo "Ormosów" (Ormos to zatoka), a jakie ładne nazwy: Limani, Markenas, Limenia, Ay Nikolaos, no jest w czym wybierać! 

A tymczasem przegryzka podróżna w postaci zupki botwinkowej, bo kto był przewidujący, ten ją rano uwarzył. A kto był przewidujący? Dobrze kumacie - Maja! Wiatr osiągnął 6B, teraz fala powoduje bujawę, jeszcze nie uniemożliwiającą gotowanie, ale już utrudniającą.

Dobrze żeśmy się posilili, bo w pewnym momencie jak nie skoczy nam adrenalina! Charakterystyczny dźwięk szybko rozwijającej się żyłki z bębenka wyrwał nas z rozmarzenia natychmiast. Powiem wam, że człowiek w takich momentach głupieje, nie wiadomo co robić!? Ja w strachu cała, bo już widzę, jak to monstrum, które się tam złapało zaraz wyciągnie mi ślubnego za burtę i będę miała MOB (man over board). Tak na marginesie; zawsze man, nigdy women! Zauważyliście? Dalej, powtarzać sobie wszystkie czynności po kolei, aby czegoś nie pominąć, gdy tymczasem ślubny, zapierając się, nakręca kilometry żyłki na bębenek, początkowo z dużym trudem, potem łatwiej mu już idzie. Ha!, myślę, zwolniłam, to teraz ma lekuchno, ale nie, gdzie tam, jakieś paprochy wyjął i tyle. Kiedyś nauczymy się wędkować! Na pewno. Innym razem opowiemy Wam o naszych poprzednich doświadczeniach, żeby za dużo wędkarstwa na jeden raz nie było.

foto: M.J.Scott


 
Mapa, mapą, a jak co do czego, to się zaczyna: tu za głęboko, tu domostwa za blisko, tam sąsiad już stoi, a to znowu "rolly", no nie dogodzisz! Bardzo podobają nam się te malutkie porciki; jedna lub dwie keje, za to taverny cztery. Ale nie mamy dziś nastroju na ląd, szukamy "dziczyzny". Już dość długo szukamy przez to wybrzydzanie. Tymczasem żaglówki zamieniły się w motorówki, no chyba że ktoś akurat ma bajdewind, ale to rzadko, reszta wymięka.


Nareszcie znaleźliśmy sobie miejscówkę: 38 23'.285N, 020 43'.168E, nazywa się Ormos Skhoinos, żadna z tych wcześniej "upatrzonych". Cudnie. Kotwiczka, cuma do drzewa i jazda na deski! Nareszcie!





Dziczyzna tu jest taka, że żadnej taverny nie ma, no to......nie uwierzycie! Greckie pierogi po rusku, sklejone po polsku, pod francuską banderą. Na obrazku porcja dla dwóch osób.
No, z tymi pierogami to przegrzałam zdecydowanie! Wprawdzie mam maszynę, co robi ciasto, gorzej z odmierzaniem składników, bo jak buja, to kiepsko waży, mam maszynę do wałkowania ciasta, ale wycinać muszę sama. Ale najgorsze jest, jak ten farsz dla ułatwienia zrobię też w maszynie, to potem się klei do paluchów i trudno to wszystko do kupy skleić. To wszystko nic, najgorsze jest, że od wczoraj jest ograniczanie palenia, więc w takich newralgicznych momentach, kiedy w połowie już wiecie, że ........,jeszcze zapalić nie można. No to już pełny horror! No, dobra, stanęłam na wysokości zadania i doprowadziłam sprawy do końca. Polecam ruskie z fetą, nie trzeba dodawać soli.
Aha! I nie objadajcie się na noc (jak my).
MiJ Scott






C.d.n.

sobota, 19 maja 2012

piątek, 18 maja 2012

13.M.J.Scott - Atrakcje Nydri

Nydri - tawerny czekają.  foto: M.J.Scott
Kochani,

Dzisiaj nareszcie pokazało się słoneczko. Wiatr jeszcze zimny, ale maszyny już przestawione z ogrzewania na klimatyzację.

Z przyczyn natury techniczno-meteorologicznej stale kręcimy się wokół naszego ulubionego Nydri i dlatego opowiemy Wam na jakie atrakcje możecie tu liczyć. Jak widać na zdjęciu, taverny gotowe na przyjęcie gości, ale gości brak. Szczerze mówiąc jesteśmy zaskoczeni, sądziliśmy bowiem, że od 1 maja sezon hula już tu na całego! A tu niespiesznie, pomalutku dopiero zaczyna się wszystko rozkręcać. Łódek przybywa na wodzie każdego dnia, sporo charterów, coraz więcej prywatnych, ale tłoku nie ma. 
grecki statek wojenny

Jak zapewne wiecie, w każdym turystycznym miejscu położonym nad wodą można wybrać się na wycieczkę statkiem. Małym, większym, dużym, nurkowym, żaglowym, na godzinę, dwie, bądź na cały dzień. Tutaj jest tak samo. Przy nabrzeżu stoją piękne, lśniące statki wycieczkowe zachęcające turystów swoimi ofertami. Ale na nas zrobił wrażenie jeden z nich. "Odyseja" jest repliką starożytnego greckiego statku wojennego i wyglada naprawdę imponująco!

Kapitan Gerasimos zaprasza
Propozycje też kuszące: wizyta w grocie Papanikolis połączona z pływaniem, barbeque na dzikiej plaży przygotowane przez załogę, oczywiście sałata grecka i souvlaki serwowane z lokalnym winem. W programie postój na pięknej kryształowej wodzie i możliwość odpoczynku w cieniu parasola, bądź zabawy plażowe,  snorkels, pływanie, lub popijanie ouzo - wszystko w cenie! Podczas rejsu oczywiście wyspa Skorpios, o której Wam pisaliśmy oraz zwiedzanie "pocztówkowego miasteczka" Spartohori" z przewodnikiem. Wizyta w pracującej jak za dawnych czasów wytłaczarni oliwek, w kościele, oraz podziwianie przepięknego panoramicznego widoku. Wszystko w cenie. 

Czerwony żagiel i ...
W drodze powrotnej Kapitan Gerasimos wraz z załogą stawiają piękny czerwony żagiel i ruchem "opadającego liścia" zmierzają w ciszy ku kei. Wszystko w cenie! Taka całodzienna wycieczka kosztuje 40€, co wydaje nam się ceną niezwykle atrakcyjną.

Zauważyliśmy, że tutaj właściwie niczego się nie zamyka, często wchodzimy do sklepu gdzie jesteśmy sami, wybieramy towar, a potem szukamy komu tu można by zapłacić. Ostatnio Jurek wziął "na krechę" jaja, dzisiaj chcieliśmy zwrócić dług, ale sklepowa tylko machnęła ręką "Eh, ja tam nie pamiętam".  Ludzie są tak przyjemni, że gdy w sklepie zachwyciłam się różami, natychmiast dostałam od właściciela tę najpiękniejszą. No żyć, nie umierać! Czego i Wam życzymy.

...czerwone burty...jak róża.
MiJ
C.d.n