poniedziałek, 16 września 2013

27.M.J.Scott : Mówisz - masz

Jesteśmy w Turcji. Stoimy na kotwicy w niewielkiej zatoce położonej 10 mil od Gocka. Jest sobota, więc mało miejscowych statków, woda piękna, a w zasięgu pontonu zacieniona piniowymi drzewami plaża w sam raz dla Rona. Niby pięknie, gdyby nie to, że zastanawiamy się czy przypadkiem nie wyłączyć lodówki, bo takie pustki tam są. Dobrze, że mało guletów, w sobotę jest zmiana turnusów. Gulety, czyli inaczej szkunery, są replikami starych tureckich statków handlowych i jest to bardzo popularna forma spędzania wakacji w Turcji. Taki szkuner ma kilka kabin i różny standard wyposażenia, można wybrać najbardziej odpowiedni w zależności od pojemności portfela. Widujemy na ogół 10-15 osobowe towarzystwo i do tego 3-4 osoby załogi. Rejsy są tygodniowe, każdego dnia inna zatoka. Wprawdzie gulet to jacht żaglowy, ma nawet dwa maszty, ale żagle to raczej dla ozdoby, pływają zawsze na silnikach. A wieczorem, na statkach zaczyna się wielkie grilowanie, bowiem wyżywienie jest w pakiecie. Zewsząd zapachy mięsiwa różnorakiego oraz ryb. A od czasu gdy przerzedziły się nasze zapasy, a do sklepu nikomu się nie chce, nie tylko pies niucha, ale my także. Węszymy i zastanawiamy się co by tu zrobić żeby nas ktoś na takiego grilla zaprosił!
Wczoraj po południu siedzimy sobie, coś tam popijamy, jedni wodę, inni wódę i nagle dzwoni telefon. Telefon Jurka rzadko dzwoni w sobotę lub niedzielę. Jurek patrzy na wyświetlacz, po czym informuje mnie że dzwoni Konrad. Konrad i jego żona Joasia są naszymi przyjaciółmi, z zamiłowania żeglarze. Kilka razy byli z nami na dłuższych i krótszych rejsach. Na obecnym naszym statku pływali z nami na Sardynii.
Konrad pyta co słychać, gdzie jesteśmy i słyszę jak Jurek dokładnie odpowiada na kolejne pytania dotyczące zatoki w której stoimy. Dobrze, że nie mamy zwyczaju kłamać! Po czym następuje:
"To może wpadniecie na grilla, stoimy obok was".
Wraz ze swoimi przyjaciółmi, właśnie dzisiaj zaokrętowali się na guleta i żeby nie stać w porcie, wypłynęli niedaleko, do tej właśnie zatoki.
Gdybyśmy się umawiali na spotkanie tutaj, byłoby to bardzo trudne, a może nawet niemożliwe.
Podawali ryby, krewetki, kalamary, sałaty rozmaite, wino (piłam za Jurka i za siebie), a na deser owoce.

Po prostu: Mówisz - masz.

piątek, 6 września 2013

26.M.J.Scott - Żeglarzu, czy wiesz gdzie jesteś?

To wcale nie jest takie głupie pytanie.
Do tej pory skłonna byłam twierdzić, że o ile na lądzie można zgubić mnie w parę minut, to na morzu nigdy. Do dzisiaj. Okazało się bowiem, że nawet nie wiemy w jakim kraju jesteśmy!
Ale od początku.
Po wielu problemach paszportowych w końcu udało nam się odprawić w Turcji i teraz jesteśmy całkiem legalnie na tureckich wodach. Pierwsze zetknięcie z tym pięknym krajem miało miejsce w Marinie Marmaris. Czysto, elegancko, super knajpy, wypasione sklepy, trawniczki przystrzyżone, agent przemiły, słowem światowe życie! Zupełnie inna Turcja niż ta, którą zapamiętaliśmy sprzed piętnastu lat. Odprawa przebiegła sprawnie, jakieś osiem godzin i mogliśmy wreszcie wywiesić turecką flagę w miejsce żółtej. Rozpoczęliśmy zwiedzanie. Postanowiliśmy udać się na wschód, w kierunku Antalyi. Może pamiętacie, że od początku sezonu, czyli od kwietnia szukamy tego wymarzonego miejsca. Powinno ono mieć piaseczek dla kotwicy, piaszczystą plażę dla pieska, dobrą knajpę dla nas, czystą wodę, niezbyt wielki tłok oraz brak dyskotek, os i komarów. Przecież to tak niewiele! Tyle wam powiem, że jeszcze nie znaleźliśmy, chociaż najbliżej tego opisu była zatoka Lindos na Rodos.
foto M.J.Scott:  Meyisti

W Turcji będzie ciężko, ponieważ nie ma tu wysp, więc cały ruch statków odbywa się przy wybrzeżu. W najbardziej turystycznych miejscach jak Bodrum, Marmaris, Gocek stacjonują tysiące statków. Gulety, jachty firm czarterowych, prywatne statki, rybackie statki. To powoduje, że w najładniejszych miejscach nadających się do kotwiczenia jest taki ścisk jak w Marinie - trzeba wyrzucać odbijacze. W żadnym wypadku nie spełnia to marzeń o romantycznych zatoczkach i kolacji we dwoje przy świecach na pokładzie, a w tle tylko odległy szum fal.
Z tym większą radością zauważyliśmy przez lornetkę, że przy niewielkiej wysepce do której się właśnie zbliżaliśmy, kotwiczy zaledwie kilka jachtów. Cóż za miła odmiana! Nawet wpłynęliśmy do malowniczego porciku żeby się trochę rozejrzeć, zrobiliśmy kilka zdjęć, bo to taka nietypowa turecka osada. Dziwne, bo dużo biało niebieskich kolorów, ale to miłe dla oka, poza tym spokój, cisza. Z rozkoszą rzuciliśmy kotwicę w rozsądnej odległości od sąsiadów. Po kąpieli w turkusowej wodzie i malutkim relaksie, udaliśmy się na ląd żeby coś zjeść. Wiadomo, że w Turcji jedzenie jest bardzo urozmaicone i pyszne po prostu.
Zacumowaliśmy nasz ponton dokładnie przed sklepikiem z papierosami, co się dobrze złożyło, bo te z Polski właśnie się skończyły. Nie mogłam za bardzo zrozumieć dlaczego ten sprzedawca podaje mi cenę w Euro zamiast w Lirach, ale zaraz przeliczył na Liry, więc nie było problemu.
Studiując menu w restauracji oczy nasze zaczęły robić się okrągłe: mousaka, tzatziki, gyros, greek salad, souvlaki......,a ceny w Euro. Rozejrzeliśmy się dookoła - wszędzie greckie flagi, a jedyna turecka w pobliżu to ta, zatknięta na naszym statku. Na wszelki wypadek, bo jeszcze nie dowierzamy, zapytaliśmy właściciela w jakim kraju jesteśmy. Oczywiście, w Grecji!
Tak to jest jak się pływa na pamięć i na "visus" zamiast czytać mapy! Granica na mapie jest zaznaczona, ale takimi cieniutkimi, czerwonymi kreseczkami, trzeba by w okularach i na dużym zbliżeniu oglądać, a kto by przypuszczał, że tak daleko znajdzie się jeszcze jedna grecka wyspa!