To wcale nie jest takie głupie
pytanie.
Do tej pory skłonna byłam
twierdzić, że o ile na lądzie można zgubić mnie w parę minut, to na morzu
nigdy. Do dzisiaj. Okazało się bowiem, że nawet nie wiemy w jakim kraju jesteśmy!
Ale od początku.
Po wielu problemach
paszportowych w końcu udało nam się odprawić w Turcji i teraz jesteśmy całkiem
legalnie na tureckich wodach. Pierwsze zetknięcie z tym pięknym krajem miało
miejsce w Marinie Marmaris. Czysto, elegancko, super knajpy, wypasione sklepy,
trawniczki przystrzyżone, agent przemiły, słowem światowe życie! Zupełnie inna
Turcja niż ta, którą zapamiętaliśmy sprzed piętnastu lat. Odprawa przebiegła
sprawnie, jakieś osiem godzin i mogliśmy wreszcie wywiesić turecką flagę w
miejsce żółtej. Rozpoczęliśmy zwiedzanie. Postanowiliśmy udać się na wschód, w
kierunku Antalyi. Może pamiętacie, że od początku sezonu, czyli od kwietnia
szukamy tego wymarzonego miejsca. Powinno ono mieć piaseczek dla kotwicy,
piaszczystą plażę dla pieska, dobrą knajpę dla nas, czystą wodę, niezbyt wielki
tłok oraz brak dyskotek, os i komarów. Przecież to tak niewiele! Tyle wam
powiem, że jeszcze nie znaleźliśmy, chociaż najbliżej tego opisu była zatoka
Lindos na Rodos.
foto M.J.Scott: Meyisti |
W Turcji będzie ciężko,
ponieważ nie ma tu wysp, więc cały ruch statków odbywa się przy wybrzeżu. W
najbardziej turystycznych miejscach jak Bodrum, Marmaris, Gocek stacjonują tysiące
statków. Gulety, jachty firm czarterowych, prywatne statki, rybackie statki. To
powoduje, że w najładniejszych miejscach nadających się do kotwiczenia jest
taki ścisk jak w Marinie - trzeba wyrzucać odbijacze. W żadnym wypadku nie spełnia
to marzeń o romantycznych zatoczkach i kolacji we dwoje przy świecach na pokładzie,
a w tle tylko odległy szum fal.
Z tym większą radością zauważyliśmy
przez lornetkę, że przy niewielkiej wysepce do której się właśnie zbliżaliśmy,
kotwiczy zaledwie kilka jachtów. Cóż za miła odmiana! Nawet wpłynęliśmy do
malowniczego porciku żeby się trochę rozejrzeć, zrobiliśmy kilka zdjęć, bo to
taka nietypowa turecka osada. Dziwne, bo dużo biało niebieskich kolorów, ale to
miłe dla oka, poza tym spokój, cisza. Z rozkoszą rzuciliśmy kotwicę w rozsądnej
odległości od sąsiadów. Po kąpieli w turkusowej wodzie i malutkim relaksie,
udaliśmy się na ląd żeby coś zjeść. Wiadomo, że w Turcji jedzenie jest bardzo
urozmaicone i pyszne po prostu.
Zacumowaliśmy nasz ponton dokładnie
przed sklepikiem z papierosami, co się dobrze złożyło, bo te z Polski właśnie
się skończyły. Nie mogłam za bardzo zrozumieć dlaczego ten sprzedawca podaje mi
cenę w Euro zamiast w Lirach, ale zaraz przeliczył na Liry, więc nie było
problemu.
Studiując menu w restauracji
oczy nasze zaczęły robić się okrągłe: mousaka, tzatziki, gyros, greek salad,
souvlaki......,a ceny w Euro. Rozejrzeliśmy się dookoła - wszędzie greckie
flagi, a jedyna turecka w pobliżu to ta, zatknięta na naszym statku. Na wszelki
wypadek, bo jeszcze nie dowierzamy, zapytaliśmy właściciela w jakim kraju jesteśmy.
Oczywiście, w Grecji!
Tak to jest jak się pływa na
pamięć i na "visus" zamiast czytać mapy! Granica na mapie jest
zaznaczona, ale takimi cieniutkimi, czerwonymi kreseczkami, trzeba by w
okularach i na dużym zbliżeniu oglądać, a kto by przypuszczał, że tak daleko
znajdzie się jeszcze jedna grecka wyspa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz