czwartek, 19 lipca 2012

38. M.J.Scott - O zachowaniu na morzu


Zdarzenie które postaram się dzisiaj dla Was opisać miało miejsce w poniedziałek, 16 lipca w zatoce Kerkyra na wyspie Corfu. 
Na popołudnie tego dnia prognoza przewidywała 7B, a ponieważ należy przyjąć 30% "zakładkę", spodziewaliśmy się sztormu. Ponieważ Kot, jak wiecie musi do lotniska, Kerkyra była tego dnia naszym miejscem docelowym, gdyż stąd na lotnisko idzie się pieszo. Ponadto jest to duża, płytka zatoka, a więc w sam raz na złą pogodę. Jedyny problem jaki tu występuje to podłoże. Place piachu otoczone są trawami. Piach trzyma kotwicę, trawa nie, więc gdy nie trafi się w piaskowy placyk, można się spodziewać kłopotów, a przy silnym wietrze katastrofy. No, trzeba to wiedzieć. Nie wiem dlaczego, ale zakładamy, że jeśli jacht jest prywatny, a nie wypożyczony, załoga potrafi porządnie zakotwiczyć.
Około 15.00 rozdmuchało się już porządnie, podchodzimy do upatrzonego miejsca pieczołowicie celując w łachę piachu, co łatwe nie jest przy dużym wietrze, bo jak wiecie statku nie da się zatrzymać w miejscu. W końcu jednak się udało, upewniwszy się, że trzyma nas porządnie, wypuściliśmy mnóstwo łańcucha i wyłączyliśmy silniki. Teraz zwyczajowo obserwuje się przez parę chwil czy "wszystko gra" . No niestety nie gra. Niebezpiecznie zbliżamy się bowiem do kecza kotwiczącego przed nami. Niemożliwe jest, żeby statek bez napędu poruszał się pod wiatr wiejący z siłą 30 węzłów! W mig pojmujemy grozę sytuacji - kecz zerwał się z kotwicy i dryfuje prosto na nas. Nie ma pontonu, więc załoga prawdopodobnie jest na lądzie, a jeśli jest ktoś pod pokładem to albo śpi, albo jest w niedyspozycji. Najszybciej jak się da wyciągamy naszą kotwicę i w ostatniej chwili udaje nam się zejść z drogi dryfującemu statkowi i zapobiec kolizji. Znowu celujemy w piach, a jest to coraz trudniejsze bo wiatr się nasila, kecz dryfuje w kierunku cypla z latarnią. 

Ratowany:  "Franca III"
Natychmiast po udanej akcji kotwiczenia zastanawiamy się co powinniśmy zrobić w sprawie Franci, bo tak się kecz nazywa, Franca III. W tym momencie widzimy dwóch chłopaków, jeden ze slupa z niemiecką banderą, drugi z kecza "Maya" z angielską banderą, udających się pontonem w kierunku Franci, która jest już niebezpiecznie blisko cypla i zachodzi obawa, że osiądzie na mieliźnie. chłopcy coś tam sprawdzili, wrócili. 
Tutaj wspomnę, że jedyne co my moglibyśmy zrobić, to zawiadomić Coast Gard, ponieważ z naszym silniczkiem Yamaha i malutką dinghy w tych warunkach nie mieliśmy najmniejszych szans na jakąkolwiek pomoc. A zrobić coś trzeba, bo dryfujący statek jest przeszkodą nawigacyjną, poza tym sam jest w niebezpieczeństwie, choć już w mniejszym bo minąwszy bezkolizyjnie cypel, dryfuje na pełne morze, ale jaki problem dla Włochów (Franca ma włoską banderę), gdyby po powrocie odkryli, że statek im odpłynął. W siną dal!
Teraz Anglik bierze większy, szybki ponton (Maya jest dużym keczem i posiada takowy) oraz kolegę i płyną w kierunku Franci. Niemiec wrócił do siebie. Franca około 2,5 mili w morzu. Wiatr 8B. Chłopcy przyholowali jacht i zakotwiczyli mniej więcej w tym samym miejscu, czyli przed nami. Cała akcja trwała około dwóch godzin, kosztowała Anglików, którzy wykazali się odwagą i chęcią niesienia pomocy, sporo wysiłku, co tu dużo kryć również paliwa. 

Ratownik:  "Maya" London


Czekamy co się teraz stanie, kiedy Włosi wrócą z wycieczki. Oczywiście nie dowiemy się jak wysoka rekompensata zostanie ustalona i już żałujemy, bo warto wiedzieć takie rzeczy, ale to co miało później nastąpić w życiu przez myśl by nam nie przeszło. 
Dwóch Włochów, jeden łysy, drugi czupryniasty, wiek około 50-55 lat wróciło na swój jacht i po przywiązaniu pontonu natychmiast zabierają się do wyciągania kotwicy, wydaje się, że o niczym pojęcia nie mają. Wtedy Anglik krzyczy do nich, że ich jacht zdryfował w morze, a on go przyholował. Czupryniasty machnął ręką jakby opędzał się od muchy i kazał łysemu ciągnąć łańcuch. Odpływają. W oszołomieniu lornetuję bardzo uważnie. Łysy zauważa cumę na dziobie, tę, za pomocą której statek był holowany, podnosi ją do góry i wykrzykując wiele włoskich słów, pokazuje czupryniastemu, bo zdaje się załapał, że została im udzielona pomoc.  Teraz tamten wykrzykuje, można wyłowić słowo "kretino". Odpływają, ale tylko na inne miejsce, gdzie próbują zakotwiczyć. Bez powodzenia. Manewr ten powtarzają kilka razy, ja lornetuję bardzo uważnie, bo się boję, że znowu staną w pobliżu naszej łódki. Już wiem, że nie może im się udać ponieważ wyrzucają za mało łańcucha, trzeba więc uważać. Przenieśli się w pobliże porciku, postali, po czym wrócili i znowu próbowali wielokrotnie zakotwiczyć w naszej okolicy. Na Anglika nawet nie spojrzeli. Przed zmrokiem ku naszej wielkiej uldze udali się w kierunku Mariny Gouvia pod falę i pod wiatr, więc musiało ich nieźle wytrząść. 
No i co Wy na to?
Podaję dane: biały kecz z czarnymi masztami, "Franca III", bandera włoska, numer rejestracyjny: 7AN 122D. 
Po co? Jak spotkacie, uciekajcie, tym facetom znowu przydarzy się taki numer, tylko kto będzie ich ratował?

Kochani, statek posiada nazwę, numer rejestracyjny i banderę. Są to trzy cechy wyróżniające jednostkę spośród innych. I nie piszę tego, żeby sugerować, że przedstawiciele jednego narodu są cacy, a drugiego be. W każdym kraju znajdziecie super fajnych ludzi, przecietniaków i głupków, chamów i dżentelmenów, wszyscy jesteśmy ludźmi, ale tego dnia akurat trafiło na nich, pewnie dlatego, że jest ich tu najwięcej, statystycznie trudno byłoby wpaść na Ruskich, bo ich jest bardzo niewielu.

Życzę, abyście spotykali wyłącznie tych fajnych na lądzie i na wodzie.

M.Scott

C.d.n.


piątek, 13 lipca 2012

37. M. J. Scott - Paleta Mistrza

foto: M.J.Scott
Dzwoneczki na szyjach kóz zwinnie przeskakujących ze skały na skałę i cykady oraz szum fal dobijających do skał to jedyne dźwięki jakie tu słychać. To piękne, dzikie miejsce i fantastycznie, że jeszcze są takie dziwy na świecie. To  znowu Kastos. 
Sprawdziłam w innych (innych od Roda Heikella) źródłach, okazuje się, że obecnie na stałe zamieszkuje tę wyspę 69 osób. 


Kozy są umaszczone rozmaicie. Są całkiem czarne, niektóre łaciate jak krówki, są też beżowe, inne prawie białe jak albinosy. W takim stadzie, zdaje się, jest pewna hierarchia, bowiem niektóre osobniki nie odważają się wejść w bezpośrednią bliskość miejsca, gdzie przebywa, jak rozumiem, osobnik wyższy rangą. Może wiekiem, nie wiem. Przyjemnie jest obserwować jak idą sobie spokojnie, nóżka za nóżką, od czasu do czasu stając na tylnych nogach wspinają się do drzewka oliwkowego i obżerają listki. Są bardzo zwinne, ale nigdzie im się nie spieszy, przesuwają się więc leniwie z lewej strony wybrzeża na prawo, pomalutku, podzwaniając przyjemnie. Oglądamy taki film, zupełnie jak na kanale Discovery, tylko bez lektora.
foto: M.J.Scott


Tę idyllę przerwała nam potrzeba Kota. Kot mianowicie potrzebuje lotniska. Wobec tego niespiesznie, jak te leniwie kózki, udajemy się na północ w kierunku Corfu, tym razem wzdłuż wybrzeża. Odkrywamy piękno natury. Klify mieniące się najróżnieszymi barwami schodzą pionowo do morza. Feeria barw! 



Alabastrowy, bananowy, beżowy, biały, brunatny, ceglasty, perłoworóżowy, brzoskwiniowy, cynamonowy, czekoladowy, gołębi, grafitowy, hebanowy, herbaciany, koralowy, kakaowy, koniakowy, pomarańczowy, kasztanowy, mahoniowy, marengo, miedziany, siena, ochra, miodowy, śmietankowy, bursztynowy i piwny.


A na tym wszystkim rosną zielone, berylowe, groszkowe, malachitowe, jaśminowe, koloru khaki, limonkowe, malachitowe, o bladej zieleni, ciemnej zieleni, soczystej zieleni drzewa, drzewka i porosty. Wyrastają bezpośrednio ze skał, mocne, wyprostowane, dumne. I pod tym kolorowym pięknem połyskuje następna paleta: atramentowy, błękit pruski, chabrowy, cyjanowy, cyklamenowy, feldgrau, magenta, gołębi, błękit królewski, lazurowy, lapis-lazuli, fiołkowy, indygo, liliowy, grafitowy i wiele innych odcieni i mieszanek sporządzonych z dodatkiem słońca i cieni



Podobne emocje powodowały nami, gdy oglądaliśmy wybrzeże Amalfi we Włoszech, wprawdzie oba obrazy z innych bajek, nie można więc ich porównać, ale radość i uczta dla oczu taka sama.

Mijamy różne zatoki, jedna od drugiej piękniejsza, trudno się zdecydować. Osiołkowi w żłoby  dali......to właśnie ten przypadek. W końcu decydujemy się zakotwiczyć w miejscu, które kiedyś wskazali nam Sue i Alan, jako jedno z piękniejszych. Stoimy. Śpimy. Ale ta poprzednia zatoka była taka piękna. Ta myśl nie daje jakoś spokoju, więc rano, zaraz po kawce, jazda. Two rock bay. Naprawdę piękna. Otoczona klifami i maleńkimi, urokliwymi plażami, woda z piaseczkiem na dnie ma przepiękny, błyszczący, niebieski kolor. Zameldowaliśmy się tam tuż po dziewiątej i ze zdziwieniem spostrzegliśmy, że kilka jachtów wyraźnie zbiera się do drogi. To miło, myślimy, więcej miejsca będzie. Mamy już miejscówkę, więc po pierwsze kąpiel, potem rozglądamy się po okolicy. Na klif dojeżdża się samochodem, potem można zejść na jedną z plaż, co uczyniło już parę osób i teraz zażywają kąpieli w tych przepięknych okolicznościach przyrody. Na kotwicowisku tylko my i jeszcze jeden statek z banderą U.K., starsi państwo. Jeszcze nie wiemy, że głusi. Szczęśliwi jak dzieci z powodu takiej cudnej miejscówki nakrywany stół do pysznego śniadanka....aż tu nagle jak nie huknie! Potworny hałas ogarnął całą zatokę i odebrał zdolność racjonalnego myślenia w jednej chwili! Parę minut minęło zanim zorientowaliśmy się, że to generator na lądzie ruszył z impetem, taki bardzo głośny, stary typ, chłodzony powietrzem. Horror! Lornetujemy. Oczywiście, na klifie, przy parkingu jakaś wstrętna buda, z paroma stolikami, potwornym bałaganem dookoła udaje Tavernę, potrzebuje więc prądu, to sobie go robi. Naszym zdaniem takie działania powinny być absolutnie zakazane. 
No i wszystko jasne; jachty się zwinęły przed dziesiątą, bo załogi doskonale wiedziały że od dziesiątej do ósmej nie da się tu stać, sąsiedzi muszą być głusi, bo inaczej musieliby zmienić na dzień miejsce. 
My zmieniamy. Zdecydowanie. Następna, równie piękna, nie jest wprawdzie dobra na noc, bo zbyt otwarta, ale na parę godzin jest w porządku. No i nie słychać generatora! Wieczorem spokojnie wracamy do Two Rock Bay, w nadziei na piękną, spokojną noc. No cóż..... Noc była duszna, gorące powietrze stało w miejscu, a martwa fala wchodząca do zatoki ustawiała nasz statek akurat w poprzek. Nawet nie chcę myśleć o tych osobnikach, którym się wydaje, że buja nawet w Marinie. Trzeba będzie odespać podczas sjesty.
A kiedy już odeśpimy, doniesieniemy co dalej.

MiJ Scott

C.d.n.
foto: M.J.Scott



foto: M.J.Scott

wtorek, 10 lipca 2012

Nowa cuma

Nowa cuma w nowym miejscu foto:M.J. Scott

36. M.J. Scott - Kefalonia


Pierwszy rzut oka na tę wielką wyspę, wśród wielu mniejszych na Morzu Jońskim, jak pamiętacie, nie był zachwycający. Być może nawet byśmy tu nie wrócili, gdyby nie nasi mili znajomi, którzy spędzają tu wakacje. Od wielu lat w tym samym miejscu. No zakochali się zwyczajnie. To się zdarza. Zawsze umawialiśmy się, że jak będziemy kiedyś w Grecji to koniecznie musimy się spotkać. W końcu łatwiej przecież spotkać się w Grecji niż na przykład w takiej Warszawie. Ponieważ są to ludzie lądowi, pomyśleliśmy, że być może miłą odmianą będzie dla nich wycieczka naszym statkiem na Itakę. I mieliśmy całkowitą rację. Nasza koleżanka M. opowiadała o licznych podróżach promami oraz innym sprzętem pływającym na których czuła się co najmniej niekomfortowo. Byliśmy więc trochę zaniepokojeni czy przypadkiem nie próbujemy kogoś uszczęśliwiać na siłę, ale mimo sporego wiatru i fali, podróż zarówno M. jak pozostałe towarzystwo zniosła wybornie. 
Itaka oglądana od strony morza bardzo się wszystkim podobała. Zakotwiczyliśmy w miejscu, które znaliśmy, pod przepięknym klifem, na turkusowej wodzie. Grilowaliśmy pyszne ryby, które przywieźli ze sobą nasi przyjaciele, było nawet trochę wina. Bawiliśmy się super. Szkoda, że wszyscy mówiliśmy na raz, co było trochę chaotyczne, ale jak ludzie mają sobie tyle do powiedzenia, nikt przecież nie będzie czekał na swoją kolej! Spędziliśmy ze sobą 12 godzin i ani przez chwilę nie było znudzenia, czy milczenia. Rozstaliśmy się z żalem, ale i uczuciem przyjemnie spędzonego dnia. Nam było bardzo miło że mogliśmy pokazać coś nowego i poznać lepiej tych ciekawych podróżników, oni z kolei przekonali się, że życie na wodzie rzeczywiście jest fascynujące.

Jak wszędzie w Grecji, spotykamy tu na Kefalonii miłych ludzi. Każdy zaraz pyta "skąd jesteś", a gdy pada odpowiedź, słyszymy "jak się masz?". Czasem mamy wrażenie, że wszyscy Grecy mówią po polsku!  Zdarzają się też inne niespodzianki. Usłyszałam w sklepie z owocami,  że młodzi ludzie, którzy tam pracują mówią do siebie po polsku, zapytałam więc w mowie ojczystej o koperek. "Mamo, pani z Polski potrzebuje ładny koperek", usłyszałam, więc mama znalazła. Zupełnie jak u nas na bazarku!  Prowadzą ten sklepik, cała rodzina, wszyscy zadowoleni, uśmiechnięci. Nie wiemy jakie wiatry przywiały ich na tę wyspę, ale wygląda na to, że pomyślne. 

Sklep prowadzony przez naszych  foto: M.J. Scott



No, kogóż jeszcze można na Kefalonii spotkać? Ano, na przykład "Józefinę" z Kołobrzegu. Będą sobie tu żeglować przez cztery miesiące i też żałują, że sezon taki krótki. 

"Józefina" z Kołobrzegu  foto: M.J. Scott



A na nas pora, przyszedł bowiem czas na stempelek w Transit Logu. W Ay Eufimia nie ma Port Police, udajemy się więc do Vathi na Itace.
Zapewne tam również są nasi, o czym nie omieszkamy donieść w następnym odcinku.

MiJ Scott

C.d.n.



Ay Eufimia  foto: M.J. Scott


35. M.J. Scott - Wyspa Kastos


Właściwie niby nic nie wydarzyło się od ostatniego odcinka, może z wyjątkiem tego, że tuż po kliknięciu "wyślij" do Wydawcy, rozszalał sie taki wiatr, że trudno w to uwierzyć. No bo tak: ja puszczam odcinek w którym Zefirek ledwo, ledwo, jakby siły wszelkie go opuściły, mało tego, zapewniam że tak już będzie do września, tekst w drodze do odbiorcy, a tu właśnie w tej chwili Bóg Wiatrów jak nie pokaże mi palca! Wiecie którego? Najpierw porwał Jurkowi karty do pasjansa (za co ten biedak dostał karę, nie wiem, przecież to ja tak się mądrzyłam), dość, że rzucił się do wody, złapał jedną, trójka karo się utopiła. Wraca. Ale to nie łatwe, wiatr porywisty, fala po oczach i zębach, trzeba było się natężyć, nie lada wysiłek! Szybciutko chowaliśmy wszystko na co jeszcze mógł mieć zakusy Pan Wiatr. Wypuściliśmy więcej łańcucha, bo szarpało niemiłosiernie. No a potem kombinujemy o co chodzi? Wiatr północny, dwadzieścia parę węzłów, w porywach nawet lepiej, ale taki gorący, że miało się wrażenie oddychania gorącym powietrzem z suszarki do włosów! Pamiętam taki lokalny wiatr z Chorwacji, nazywa się tam Yugo, a tutaj jeszcze nie wiemy, za krótko jesteśmy. W przepowiedniach (czytaj: prognozach meteo) ani wzmianki na ten temat. Ki diabeł? 
Nauczka z tego prosta: paplam powtarzając za innymi głupoty bez sensu. Koniec z tym, już nie będę Waszą wróżką, napiszę w przyszłości o tym co działo się w przeszłości. Basta.

Ale dzisiaj chcemy Wam opowiedzieć, jeśli znajdziemy odpowiednie słowa o urodzie wyspy Kastos. Położona jest na południowy wschód od Meganisi. Kształtem przypomina gąsienicę z wcięciem w talii, w którym znajduje się porcik i jedyne miasto na wyspie, o nazwie Kastos, rzecz jasna. Jurek był tam dzisiaj, ponieważ chcieliśmy pozbyć się śmieci, które w liczbie trzech worków zalegały i zaczynały niezbyt ładnie pachnieć. Więcej oczekiwań od lądu nie mamy. 
Relacja Jurka z krótkiego pobytu na lądzie: gorąco, ale czarująco. Kolejne  zadbane, czyściutkie miasteczko, z osobliwym kimatem. Kilkanaście domów, trzy taverny, minimarket, kościół. Żadnych brudów, smrodów, żadnego papierka ani peta na ulicach. Wypieszczone, trochę senne, ukwiecone, robi bardzo miłe wrażenie. 
Według Roda Heikella (wyd. Imray), ilość mieszkańców stałe się zwiększa, jak podaje Heikell, podczas pierwszej jego wizyty w 1977 roku mieszkało tu prawdopodobnie około 30 osób. Rozwój zawdzięcza wyspa braci żeglarskiej. Jakie mamy szczęście mogąc oglądać tę przepiękną wyspę w stanie jeszcze nie rozwiniętym.  W zdecydowanej większości wyspa jest niezamieszkana. Piękne wapienne klify na których zielenią się porosty,  schodząc do turkusowej wody poprzetykane są malutkimi plażami. Nie ma na nich nikogo. Tu jest tylko przyroda i cykady. Ale najfajniejsze jest to, że o dziwo, bardzo mało statków upodobało sobie ten rejon, a te nieliczne które tu pływają wolą po południu wchodzić do portu. Wydaje się, że właśnie tutaj spędzimy sierpień, który ma największe turystyczne obłożenie i najwyższe temperatury, zwłaszcza, że już wiemy jak pozbyć się tu śmieci.

Zachwyceni wyspą Kastos MiJ Scott

C.d.n.

Takie piękne miejsca są na Kastos, nie wiadomo które wybrać:

foto: M.J. Scott

foto: M.J. Scott

foto: M.J. Scott

foto:M.J. Scott

Miasteczko kastos, z prawej za falochronem porcik  foto:M.J. Scott

poniedziałek, 2 lipca 2012

34. M.J. Scott - Euro, Euro i po Euro



Wyobrażamy sobie jak musiało być w Polsce gwarno i kolorowo, kiedy cały nasz piękny kraj żył rozgrywkami footbalowymi. Donoszono nam, że nawet trudno się załatwiało różne sprawy w urzędach, bo wszyscy myśleli tylko o piłce. No to teraz macie to z głowy, można wracać do pracy, albo na urlopy. Już pisaliśmy wcześniej, że tu zainteresowanie bliskie zera, musieliśmy więc sami pilnować kiedy o której jaki mecz.

Na Jońskim upały przyszły wcześniej niż zwykle, bo wiecie, to bardzo nietypowy rok. W dzień mamy 35 stopni, ale w nocy wspaniałe, cudowne 22 stopnie. Można spać bez konieczności używania klimatyzacji co jest darem z niebios. Niestety przez te upały woda, która do niedawna była przyjemnie chłodna, teraz ma temperaturę letniej zupy i nie daje oczekiwanej ochłody, za to nie ma meduz, co jest przyjemną odmianą, bo we Francji i we Włoszech o tej porze było ich już pełno. Słyszeliśmy od Autochtonów, że tu meduz nie ma wcale. Bardzo, ale to naprawdę bardzo chcemy w to wierzyć w nadziei, że nasza wiara uczyni z tego fakt.
Stoimy teraz w bardzo rozległej zatoce, na stałym lądzie, pomiędzy Levkadą a Meganisi. Są tu trzy hotele, ale tylko jeden działający i to chyba "na pół gwizdka". Wspaniale położone, nowe bungalowy; kameralny zespół domków, zamknięty na cztery spusty. Nie wiemy, czy to z powodu kryzysu, ale pewnie tak. Szkoda, bo świetne miejsce. Cichutko, spokojnie, nie ma dróg, nie słychać więc samochodów, kilku turystów na plaży i 17 statków na kotwicach. Po południu nawet czasem zawieje lekuchno, jak się wyjdzie na dziób to można nawet ten Zefirek poczuć na twarzy. I tak już będzie do końca września. Trzeba Wam wiedzieć, że firmy wypożyczające jachty podzieliły rejony mórz na sektory, którym przypisane są stopnie umiejętności żeglarskich jakie powinien posiadać osobnik, który ma być skiperem. O ile mi wiadomo, ale mogę nie wiedzieć wszystkiego, stopni tych jest pięć. Żeby pływać na Morzu Jońskim wystarczy 2, ale na Cykladach trzeba być ocenionym na 5. Nie wiem co oznacza 1, że niby ktoś odróżnia dziób od rufy? Czasem rzeczywiście odnosimy wrażenie, że to wystarczy. Naszym piłkarzom nie wystarczyły umiejętności, które zaprezentowali na Euro, a szkoda, bo jakże miło byłoby być Ambasadorem takiego kraju, który nie tylko jest gospodarzem, ale potrafi też "dokopać". No trudno, będziemy się chwalić czymś innym.

Wasze Chwalipięty

MiJ Scott

C.d.n.


Ormos Varko  foto: M.J. Scott