Zdarzenie które postaram się dzisiaj dla Was opisać miało miejsce w
poniedziałek, 16 lipca w zatoce Kerkyra na wyspie Corfu.
Na popołudnie tego dnia prognoza przewidywała 7B, a ponieważ należy przyjąć
30% "zakładkę", spodziewaliśmy się sztormu. Ponieważ Kot, jak wiecie musi do
lotniska, Kerkyra była tego dnia naszym miejscem docelowym, gdyż stąd na
lotnisko idzie się pieszo. Ponadto jest to duża, płytka zatoka, a więc w sam raz
na złą pogodę. Jedyny problem jaki tu występuje to podłoże. Place piachu
otoczone są trawami. Piach trzyma kotwicę, trawa nie, więc gdy nie trafi się w
piaskowy placyk, można się spodziewać kłopotów, a przy silnym wietrze
katastrofy. No, trzeba to wiedzieć. Nie wiem dlaczego, ale zakładamy, że jeśli
jacht jest prywatny, a nie wypożyczony, załoga potrafi porządnie
zakotwiczyć.
Około 15.00 rozdmuchało się już porządnie, podchodzimy do upatrzonego
miejsca pieczołowicie celując w łachę piachu, co łatwe nie jest przy dużym
wietrze, bo jak wiecie statku nie da się zatrzymać w miejscu. W końcu jednak się
udało, upewniwszy się, że trzyma nas porządnie, wypuściliśmy mnóstwo łańcucha i
wyłączyliśmy silniki. Teraz zwyczajowo obserwuje się przez parę chwil czy
"wszystko gra" . No niestety nie gra. Niebezpiecznie zbliżamy się bowiem do
kecza kotwiczącego przed nami. Niemożliwe jest, żeby statek bez napędu poruszał
się pod wiatr wiejący z siłą 30 węzłów! W mig pojmujemy grozę sytuacji - kecz
zerwał się z kotwicy i dryfuje prosto na nas. Nie ma pontonu, więc załoga
prawdopodobnie jest na lądzie, a jeśli jest ktoś pod pokładem to albo śpi, albo
jest w niedyspozycji. Najszybciej jak się da wyciągamy naszą kotwicę i w
ostatniej chwili udaje nam się zejść z drogi dryfującemu statkowi i zapobiec
kolizji. Znowu celujemy w piach, a jest to coraz trudniejsze bo wiatr się
nasila, kecz dryfuje w kierunku cypla z latarnią.
Ratowany: "Franca III" |
Natychmiast po udanej akcji kotwiczenia zastanawiamy się co powinniśmy zrobić w
sprawie Franci, bo tak się kecz nazywa, Franca III. W tym momencie widzimy dwóch
chłopaków, jeden ze slupa z niemiecką banderą, drugi z kecza "Maya" z angielską
banderą, udających się pontonem w kierunku Franci, która jest już niebezpiecznie
blisko cypla i zachodzi obawa, że osiądzie na mieliźnie. chłopcy coś tam
sprawdzili, wrócili.
Tutaj wspomnę, że jedyne co my moglibyśmy zrobić, to zawiadomić Coast Gard,
ponieważ z naszym silniczkiem Yamaha i malutką dinghy w tych warunkach nie
mieliśmy najmniejszych szans na jakąkolwiek pomoc. A zrobić coś trzeba, bo
dryfujący statek jest przeszkodą nawigacyjną, poza tym sam jest w
niebezpieczeństwie, choć już w mniejszym bo minąwszy bezkolizyjnie cypel,
dryfuje na pełne morze, ale jaki problem dla Włochów (Franca ma włoską banderę),
gdyby po powrocie odkryli, że statek im odpłynął. W siną dal!
Teraz Anglik bierze większy, szybki ponton (Maya jest dużym keczem i
posiada takowy) oraz kolegę i płyną w kierunku Franci. Niemiec wrócił do siebie.
Franca około 2,5 mili w morzu. Wiatr 8B. Chłopcy przyholowali jacht i
zakotwiczyli mniej więcej w tym samym miejscu, czyli przed nami. Cała akcja
trwała około dwóch godzin, kosztowała Anglików, którzy wykazali się odwagą i
chęcią niesienia pomocy, sporo wysiłku, co tu dużo kryć również paliwa.
Ratownik: "Maya" London |
Czekamy co się teraz stanie, kiedy Włosi wrócą z wycieczki. Oczywiście nie
dowiemy się jak wysoka rekompensata zostanie ustalona i już żałujemy, bo warto
wiedzieć takie rzeczy, ale to co miało później nastąpić w życiu przez myśl by
nam nie przeszło.
Dwóch Włochów, jeden łysy, drugi czupryniasty, wiek około 50-55 lat wróciło
na swój jacht i po przywiązaniu pontonu natychmiast zabierają się do wyciągania
kotwicy, wydaje się, że o niczym pojęcia nie mają. Wtedy Anglik krzyczy do nich,
że ich jacht zdryfował w morze, a on go przyholował. Czupryniasty machnął ręką
jakby opędzał się od muchy i kazał łysemu ciągnąć łańcuch. Odpływają. W
oszołomieniu lornetuję bardzo uważnie. Łysy zauważa cumę na dziobie, tę, za
pomocą której statek był holowany, podnosi ją do góry i wykrzykując wiele
włoskich słów, pokazuje czupryniastemu, bo zdaje się załapał, że została im
udzielona pomoc. Teraz tamten wykrzykuje, można wyłowić słowo "kretino".
Odpływają, ale tylko na inne miejsce, gdzie próbują zakotwiczyć. Bez powodzenia.
Manewr ten powtarzają kilka razy, ja lornetuję bardzo uważnie, bo się boję, że
znowu staną w pobliżu naszej łódki. Już wiem, że nie może im się udać ponieważ
wyrzucają za mało łańcucha, trzeba więc uważać. Przenieśli się w pobliże
porciku, postali, po czym wrócili i znowu próbowali wielokrotnie zakotwiczyć w
naszej okolicy. Na Anglika nawet nie spojrzeli. Przed zmrokiem ku naszej
wielkiej uldze udali się w kierunku Mariny Gouvia pod falę i pod wiatr, więc
musiało ich nieźle wytrząść.
No i co Wy na to?
Podaję dane: biały kecz z czarnymi masztami, "Franca III", bandera
włoska, numer rejestracyjny: 7AN 122D.
Po co? Jak spotkacie, uciekajcie, tym facetom znowu
przydarzy się taki numer, tylko kto będzie ich ratował?
Kochani, statek posiada nazwę, numer rejestracyjny i
banderę. Są to trzy cechy wyróżniające jednostkę spośród innych. I nie piszę
tego, żeby sugerować, że przedstawiciele jednego narodu są cacy, a drugiego be.
W każdym kraju znajdziecie super fajnych ludzi, przecietniaków i głupków, chamów
i dżentelmenów, wszyscy jesteśmy ludźmi, ale tego dnia akurat trafiło na nich,
pewnie dlatego, że jest ich tu najwięcej, statystycznie trudno byłoby wpaść na
Ruskich, bo ich jest bardzo niewielu.
Życzę, abyście spotykali wyłącznie tych fajnych na lądzie
i na wodzie.
M.Scott
C.d.n.