piątek, 11 maja 2012

8.Grecja / Port Atheni - deska i suflaki

Kochane Skarbeczki,

źródło: www.reefdiscovery.pf
Wykryliśmy nowe zastosowanie deseczki.
Pamiętacie jak wspominaliśmy, że na Bora - Bora jest fajnie?
Otóż jest tam fajnie dlatego, że występuje tzw. Jardin de Corail, czyli można by powiedzieć Ogród Koralowy. To wygląda tak: bierzemy płetwy,maskę i fajkę. Idziemy z tym sprzętem około dwie mile brzegiem morza, zanurzamy się do wody w płetwach i natychmiast staramy się czegoś uchwycić bo inaczej porwie nas prąd. I właśnie o to chodzi. Prąd jest tak duży (około 3 węzłów, co z grubsza uczyni 5 km/godzinę), że aby podziwiać fragment, który jest dla nas interesujący, a zapewniam was, każdy jest, należy się bardzo mocno trzymać korala, inaczej nic z tego, prąd porywa tak szybko, że natychmiast bajecznie kolorowy ten film przewija się na szybkich obrotach. Nigdzie nie widzieliśmy tak wspaniałej rafy koralowej na głębokości od 1 - 3 metrów, a więc, bez akwalungu. I do tego nie trzeba się namęczyć żeby ją sobie pooglądać, woda sama niesie.

źródło: M.J.Scott
I tu dochodzimy do naszej najnowszej zabaweczki, czyli deseczki. No, prawie to samo. Przepis jest taki:  bierzemy deskę, wiosłujemy pod wiatr ćwicząc bicepsy i nie tylko, najdalej jak się da,  powiedzmy do cypla (znam was, już słyszę: "a ten cypel to gdzie?", odpowiadam: daleko), następnie wyczerpani, siadamy sobie wygodnie - każdy na swojej, ale deski złączone, i pozwalamy się zanieść jak w lektyce królewskiej do naszego Zamku. Gdy patrzy się na mijane obiekty na lądzie to widać jak szybko nas niesie. No, Jardin de Corail, tylko na powierzchni wody, a nie pod powierzchnią.

Tutaj, w port Atheni jest oczywiście Taverna. Podpływa  się pontonem, cumuje do pomostu, potem po schodkach w górę i już! Siadamy. Podchodzi bardzo grecki Grek, to pytamy co jest dobrego do jedzenia. Obok siedzą Szkoci; Heather i Simon, informują, że te małe smażone rybki, co to właśnie je skończyli, były pyszne nadzwyczajnie, no to Jurek ma już decyzję, a ja nie. Patrzę na Greka i mówię, że chciałabym coś typowego greckiego, może suflaki? W tym momencie twarz Spirosa pojaśniała, pokazał się radosny uśmiech, a w oczach zobaczyłam iskierki i już wiedziałam na pewno; dokonałam właściwego wyboru!


 "Suflaki z boczkiem, bardzo smaczne, naprawdę", zupełnie już niepotrzebnie zachęcał Spiros. No to jeszcze tzatziki, wino, wiadomo. Możecie mi wierzyć lub nie, ale dawno nic tak dobrego nie jadłam! Gdyby ktoś nie wiedział, suflaki to po prostu szaszłyki, ja też robię czasem suflaki, ale nigdy mi takie dobre nie wychodzą, bo albo przepiekę mięso, albo mi się to wszystko porozwala przy przewracaniu, albo warzywka nie "dojdą". A ten był w sam raz. Mięsko owinięte cieniutkimi plasterkami boczku, poprzekładane soczystą papryką, pomidorkiem i cebulką czerwoną, do tego frytki, których normalnie nie jadam, ale i te były wyborne, może dlatego, że własnej roboty. Jurek twierdzi, że jego rybki też super, ale sporą częścią moich suflaków nie pogardził. Polecamy tę Tavernę z czystym sumieniem. Nie zauważyliśmy żeby miała jakąś nazwę własną, po prostu Family Café Restaurant, ale nieszkodzi, bo jest tylko jedna. Posiliwszy się wybornie, wymieniliśmy ze Spirosem kilka uwag i w tym momencie byliśmy już dość zaprzyjaźnieni. Poprosiliśmy, żeby przyniósł teraz coś, co zwyczajowo piją Grecy po posiłku, byle wytrawne było. Odniósł się do naszej prośby ze zrozumieniem i po chwili dostaliśmy przezroczysty płyn z lodem w wysokich szklaneczkach. Umoczyliśmy usta w płynie, popatrzyliśmy na siebie, potem na Spirosa stojącego wciąż przy naszym stole i oczekującego reakcji, po czym niemal równocześnie wykrzyknęliśmy radośnie: "CIPURO". Zdaje się, że właśnie wtedy Jurek wymyślił ten slogan: "Po cipuro jestem górą". No i sami widzicie jak się rozwijamy!
Szkoci poszli do hotelu, a przy stoliku obok polska załoga popijała piwko. No jak tu nie zagadać do rodaków! Co wam będę mówić, był szampan, tort lodowy, róże i prezent od Spirosa, bo takie małe święto miałam, no a potem jeszcze cipuro i tak z planowanego szybkiego lunchu zrobiła się wielogodzinna imprezka. No, tak to już na morzu bywa. To było wczoraj. Dzisiaj jesteśmy troszkę osłabieni, jak to po cipuro, ale jutro będziemy górą!

Jak wiecie, kiedyś nie mieliśmy statku. Trudno w to uwierzyć, a jednak. Charterowaliśmy jachty w różnych zakątkach świata. Organizacją prawie wszystkich naszych wypraw zajmowała się Joanna (Otago Yacht Agency). Ile tych wypraw było? Ze 13? Joanno, popraw mnie jeśli się mylę. Jeśli ktoś wraca stałe do tej samej firmy, to wiadomo, że organizacja była perfekcyjna! Joanna wpadła na pomysł, żeby publikować nasze teksty na jej blogu. I tak zostaliśmy korespondentami OYA na Morzu Jońskim.
Maja i Jurek Scott.

C.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz