Gość na pokładzie |
Nie wiem jak Wy, ale gdy wieje silny wiatr, my zdecydowanie wolimy
stać na kotwicy niż w porcie. Większość żeglarzy nie podziela naszej opinii,
więc w porcikach robi się tłoczno. Tutaj od dwóch dni nie ma żaglówek, wszyscy
pływają na silnikach i kto żyw szukał sobie "bezpiecznego schronienia" w portach
i porcikach. Teraz wybaczcie mi proszę, ale wiemy, że nie wszyscy nasi mili
czytelnicy są żeglarzami, wyjaśnię parę spraw. W końcu zawsze możecie opuścić
nudny akapit.
Otóż, te małe przystanie w których taverny i sklepiki czekają
na żeglarzy zazwyczaj wyglądają podobnie. Za falochronem jest kamienne nabrzeże
z polerami (to takie wystające elementy w kształcie walca do których
przymocowuje się cumy z rufy statku). Nie ma prądu ani wody, ale stoi się za
darmo. Cumowanie wygląda w sposób następujący: statek ustawia się tyłem do
nabrzeża, w pewnej odległości, naprzeciw wolnego miejsca. Rzuca się kotwicę i w
chwili kiedy ona zaczepi się dobrze o dno (zadzierzgnie) statek cofa się, powoli
rozwijając łańcuch kotwiczny, aż do momentu kiedy rufa znajdzie się na tyle
blisko lądu, aby zejść na niego i umieścić cumy na polerach. W ten sposób
statek ma unieruchomiony dziób dzięki kotwicy i rufę za pomocą dwóch cum. To
takie minimum. (Uff! Nie przypuszczałam, że tak trudno jest opisać taką banalną
czynność). W przypadku spokojnej pogody wszystko wygląda cudnie. Można już
otwierać piwko, urządzać pogaduszki z sąsiadami, zwiedzać miasteczko albo
przesiadywać w Tavernie. Życie jest piękne!
Kioni o zmierzchu cd foto: M.J.Scott |
A co się dzieje gdy zaczyna wiać? No cóż, wtedy wszyscy szybciutko wracają na
swoje łódki i umocowują je za pomocą dodatkowych lin. Co i raz jakiś nowy statek
stara się "zaparkować" na wolnym miejscu, jeśli jeszcze takie znajdzie. Im
większy wiatr, tym oczywiście ta czynność jest trudniejsza. Wczoraj staliśmy w
Kioni, można by rzec, przez zasiedzenie. Gdy wiatr się nasila, łódki zaczynają
tańczyć prawo-lewo, przód-tył, stając się zagrożeniem dla sąsiadów, kotwice
powolutku "puszczają", a wśród załóg wkrada się nerwowość. Coraz więcej
odbijaczy pojawia się z tylu, bo każdy próbuje chronić rufę przed uszkodzeniem.
I tego właśnie nie lubimy. Stojąc w zatoce mamy dużo miejsca, nikomu nie
zagrażamy i nikt nie jest zagrożeniem dla nas, a w najgorszym wypadku zawsze
można wyjść w morze, gdzie miejsca jest do woli. Mamy też przykre doświadczenie,
gdy do Mariny na Wyspach Kanaryjskich, gdzie cumowaliśmy weszła fala i wyrwało
nam knagi.
Tak więc dzisiaj rano, zdaje się, że było to jeszcze przed pierwszą kawką mieliśmy już dość sprawdzania co komu puściło, a co nam i postanowiliśmy wyjść natychmiast. Akurat po paru godzinach względnego nocnego spokoju znowu zaczęło wiać. Odpuszczamy cumy rufowe i wychodzimy. No ale to nie takie proste, inaczej nie byłoby o czym opowiadać!
Gdy rzuca się kotwicę na głębokości siedmiu metrów,trudno precyzyjnie ocenić miejsce w które ona upadnie, a gdzie się zadzierzgnie, to już byłaby wróżba, ponadto takie dno, które bez przerwy "dziobane" jest kotwicami bywa mocno spulchnione i źle trzyma. Toteż nie będzie zaskoczeniem, ani wielkim odkryciem gdy powiem, że podnosząc własną kotwicę, podnosicie również cudzą. Dobrze gdy jedną. Nam udało się złapać tylko jedną, a tymczasem wiatr miota statkiem na wszystkie strony. Miejsca za dużo nie ma, kotwiczny żąda, żeby zatrzymać jednostkę w miejscu, żeby mógł spokojnie rozdzielić łańcuchy, a sternik robi co może żeby nie walnąć w łódki, na których, mimo wczesnej pory, wszyscy są na zewnątrz bacznie obserwując co teraz będzie dalej, bo to atrakcja przecież jest wielka. To jest wyraźny konflikt interesów. Na szczęście wiatr tak huczy, że nie słychać przekleństw i wyzwisk. Wreszcie jakoś się udało! Zawiedziona brać żeglarska wróciła do swoich zajęć, a my odpłynęliśmy w siną dal. Sina dal to przepiękna zatoka której zdjęcia już wcześniej wam wysłaliśmy, bo już ją wypatrzyliśmy sobie dwa dni temu.
Odpoczywamy tutaj po wyczerpującym i stresującym pobycie na lądzie, sącząc Cabernet Sauvignon Sicilia. Życie znowu jest piękne! Czego i Wam życzymy.
MiJ Scott
C.d.n.Tak więc dzisiaj rano, zdaje się, że było to jeszcze przed pierwszą kawką mieliśmy już dość sprawdzania co komu puściło, a co nam i postanowiliśmy wyjść natychmiast. Akurat po paru godzinach względnego nocnego spokoju znowu zaczęło wiać. Odpuszczamy cumy rufowe i wychodzimy. No ale to nie takie proste, inaczej nie byłoby o czym opowiadać!
Gdy rzuca się kotwicę na głębokości siedmiu metrów,trudno precyzyjnie ocenić miejsce w które ona upadnie, a gdzie się zadzierzgnie, to już byłaby wróżba, ponadto takie dno, które bez przerwy "dziobane" jest kotwicami bywa mocno spulchnione i źle trzyma. Toteż nie będzie zaskoczeniem, ani wielkim odkryciem gdy powiem, że podnosząc własną kotwicę, podnosicie również cudzą. Dobrze gdy jedną. Nam udało się złapać tylko jedną, a tymczasem wiatr miota statkiem na wszystkie strony. Miejsca za dużo nie ma, kotwiczny żąda, żeby zatrzymać jednostkę w miejscu, żeby mógł spokojnie rozdzielić łańcuchy, a sternik robi co może żeby nie walnąć w łódki, na których, mimo wczesnej pory, wszyscy są na zewnątrz bacznie obserwując co teraz będzie dalej, bo to atrakcja przecież jest wielka. To jest wyraźny konflikt interesów. Na szczęście wiatr tak huczy, że nie słychać przekleństw i wyzwisk. Wreszcie jakoś się udało! Zawiedziona brać żeglarska wróciła do swoich zajęć, a my odpłynęliśmy w siną dal. Sina dal to przepiękna zatoka której zdjęcia już wcześniej wam wysłaliśmy, bo już ją wypatrzyliśmy sobie dwa dni temu.
Odpoczywamy tutaj po wyczerpującym i stresującym pobycie na lądzie, sącząc Cabernet Sauvignon Sicilia. Życie znowu jest piękne! Czego i Wam życzymy.
MiJ Scott
Zatoka "sina dal" foto M.J.Scott |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz