Zaraz się dowiecie jak macie dobrze.
No bo tak;
w nocy, tak o drugiej powiedzmy to Wy sobie smacznie śpicie, a przynajmniej
część z Was. My natomiast, robimy wtedy zwyczajowy "obchód". Tzn., po
odwiedzeniu toalety, wychodzimy na deck żeby się rozejrzeć czy wszystko gra. Czy
wiatr się nie zmienił, czy kotwica trzyma, czy czego nie zwiało z pokładu, albo
czy nie zakrada się jakiś potwór. (W zależności od fantazji lub poziomu cipuro
we krwi można sprawdzać różne rzeczy). Tak więc tej nocy wychodzę sobie, niczego
rewelacyjnego się nie spodziewam, no bo co tu może być? Aż tu patrzę i oczom nie
wierzę: nie ma dinghy! ( pontonu). Nie wkładamy jej na noc na platformę z
prostej przyczyny: najpierw idzie dinghy, potem deski, a deski przecież
potrzebne są od rana, jak wiadomo. Cały ten sprzęt nocuje sobie na wodzie
przywiązany do statku. Powtarzam przywiązany! Ktoś, kto powinien porządnie
umocować wczorajszego wieczoru nasz ponton zrobił to niechlujnie i ponton pa pa!
Jak zapewne się domyślacie nie mogę wam powiedzieć kto owalił taką fuszerę,
powiem tylko: to nie byłam ja. To na pewno jest wina Szkotów. Ale o tym za
chwilę.
Stoję więc i się rozglądam. Noc nie była bardzo ciemna, ale też nie
jasna, przecież już po pełni. Oczy wybałuszam; i nagle dostrzegam jakiś jasny
obiekt przy brzegu. Przyglądam się, i z ulgą odkrywam że to mój ponton! No
dobrze, ale co tu teraz zrobić? Woda jeszcze zimna, noc też upalna nie jest
(jednak śpi się pod kołderką), a, myślę sobie, obudzę kapitana, w końcu załoga
nie może takich ważkich decyzji sama podejmować. (Nie wiem czy wspominałam, że
wymieniliśmy się kapitanowaniem, bo chyba moje godziny już się "wypływały").
Nawet przemknęło mi przez głowę, coś takiego, że go obudzę i pójdę spać, niech
się martwi, w końcu od tego jest kapitanem, żeby na swoją klatę brać takie
różne. No i wiecie co się stało? Nie było łatwo dobudzić, pewnie jakiś sen fajny
miał. Ale wstał, no niezbyt szczęśliwy. Wyłazi, robi ogląd i: "No, to dygaj Mała
na desce po ponton!" Pewnie, w końcu nie po to ma się załogę, żeby samemu
narażać się na zimno i to jeszcze w nocy. Mówiłam Wam, że macie dobrze! A
wszystko przez tych Szkotów.
Heather i Simon foto: M.J.Scott |
Otóż, kiedy byliśmy w tej Tavernie mocno już zaprzyjaźnieni, po jakichś 15 minutach, zaprosiliśmy ich na drinka na statek.
Tutaj malutka dygresja: dzieci, nie denerwujcie się,
zaproszenie opiewało tylko na drinka, a nie na święta do Polski. I żeby Was
zupełnie uspokoić, nie zaprosiliśmy do Polski również Spirosa, co byłoby
znacznie gorsze, bo on przyjechałby zapewne ze swoją liczną rodziną. (wyjaśnienie: mamy zwyczaj zapraszać na święta do Polski przedstawicieli
różnych nacji, a ponieważ niektórzy traktują takie zaproszenie zupełnie
serio,nasze dzieci czy tego chcą, czy nie spędzają te rodzinne święta z naszymi
przyjaciółmi. Z niektórymi nawet później dalej się przyjaźnimy).
Wracając do
Szkotów. Akurat skończyliśmy mycie statku, patrzymy, a oni stoją na plaży i
zaczynają się rozbierać. Naprawdę chcieli dopłynąć do nas wpław! No, dla nich to
cieplutko tutaj jest bardzo! Przemili ludzie. (Też ich poznanie, zdjęcie w
załączniku). Heather ma szpital dla koni. Przyjmuje takie niedomagające biedaki,
a potem jak je wykuruje, szuka im nowego domku, a jak nie znajdzie, to konik
zostaje u niej. Simon zajmuje się hodowlą krów (właściwie rogacizny) na
najlepsze befsztyki na świecie, ponoć te steki argentyńskie mają się nijak do
tych szkockich. My też o tym słyszeliśmy. W każdym razie, mamy zaproszenie, więc
jak będziecie nalegać, polecimy do Szkocji popróbować specjalnie dla was.
Nadeszła pora rozstania, goście wracali do hotelu, bo to lądowi ludzie są,
więc kapitan podwiózł na plażę. Po powrocie tak się ta cała cumka od dinghy
jakoś zaplątała czy coś, że z tego wynikła ta cała nocna afera. No i powiedzie,
czy to nie Szkotów wina?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz