poniedziałek, 29 kwietnia 2013

01 M.J.Scott - Pierwsza podróż Kapitana


M.J.Scott: Bagaż Kapitana
Miło nam bardzo poinformować, że w tym roku powiększyła się nasza rodzina. Przybył do nas piesek, szary charcik włoski, którego nazwaliśmy Kapitan Ron. Przed nami nie lada wyzwanie: trzeba będzie lądowe zwierzątko przerobić na członka załogi, prawdziwego Wilka Morskiego! Czy to się uda? Na pewno. Właśnie dlatego tegoroczny sezon ma tytuł: "Pieskie życie Kapitana Rona".


7 kwietnia 10.30 lotnisko w Atenach. Na dworze ciepło, 23 stopnie, ale niebo zachmurzone całkowicie. Od wczoraj powinniśmy być na statku.
W samolocie
Wyjechaliśmy z domu trochę za wcześnie, bo jesteśmy nie wprawni w podróżowaniu z bagażem i w dodatku z pieskiem. Huk, gwar, szum, ludzie, dźwięki lotniskowe sprawiły że Ron bardzo się zdenerwował. Trząsł się jak osika mimo tego, że był na rączkach. Przeszło mi przez głowę żeby zadzwonić do doktora i ustalić dawkę tych uspokajających kropelek, bo przecież apteczkę mam full wypas, ale najpierw spróbowałam z czerwonym kocykiem. To jest jakiś taki zaczarowany kocyk, że Ronnie natychmiast się uspokaja gdy jest nim opatulony. Wiadomo, pledzik jest jego. Każdy się nim zachwyca i nikt mu nic nie każe. Pani przy odprawie dała takie miejsca żeby nie dosadzać do nas trzeciej osoby, no bo piesek musi mieć wygodnie przecież. Stewardesa wprawdzie poinformowała że należy psa umieścić w torbie, ale zapytała czy posiadamy taką, a poza tym po jej minie było widać, że mówi to, bo musi powiedzieć. Ronie zasnął na kolankach przy kołowaniu i obudził się tuż przed lądowaniem. Pies podróżnik! Nie żąda siku, jeść, pić, nie wymaga atencji, grzecznie sobie śpi w swoim czerwonym kocyku.

W Atenach wyszliśmy na zewnątrz. Bez ubranka. Na smyczy. No! Wspaniałe zapachy, wszędzie pełno murków obsikanych przez inne psy. Wąchamy, wąchamy, niuchamy, ale nic. Skąd można wiedzieć że tam trzeba sikać? Przecież siku tylko w łazience na podkładzik. Tak więc zachęcamy na zmianę, kucamy i mówimy "siusiu, siusiu". Nic. Wyciągam podkładzik, rozkładam, "siusiu, siusiu". Nic. Od rana do popołudnia ma chyba pełen pęcherz, ale sikać nie chce.
W końcu odprawiamy się do Heraklionu, zabieram Rona i podkładzik do kibla i......końca nie widać. Hektolitry sików wylały się na podkładzik!

"Uprzejmie informujemy, że lot nr 3033 z Aten do Heraklionu jest w dniu dzisiejszym opóźniony z powodu złych warunków atmosferycznych na lotnisku w Heraklionie. Następny komunikat za godzinę". Itd.

W torbie
Tu pochwała dla Aeganu, bo już po 22.00 oduścili i dali hotel Sofitel, bardzo przyjemny. Zorganizowali to błyskawicznie i po godzince piliśmy drinki na hotelowym tarasie, a Ron próbował lokalne oliwki. Był już zupełnie spokojny, bo sprawdził wcześniej jakość materacy w łóżku i grubość kołdry. Niefortunnie znowu wypadł jakiś ząbek, więc nieskazitelna biel pościeli szybko została przyozdobiona krwawymi cętkami.

Ledwo przyłożyliśmy głowy do poduszki, a już było rano i to takie rano, że zero kawy, o śniadaniu mowy nie ma, szybciutko na lotnisko. Odprawa, bagaże. Uff, zdążyliśmy! Tylko nie wiadomo po co bo "Uprzejmie informujemy, że z powodu złych warunków atmosferycznych w Heraklionie.......". No cóż, my żeglarze wiemy że taki sztorm to kilka dni spokojnie potrwać może.
Na tym gate-cie jest tak okropnie nudno, że Ron z tych nudów wlazł do swojej lotniczej torby! Nie dość tego, odkrył, że jest tam całkiem wygodnie, milutko i bezpiecznie. No to sobie poleżał, obserwując rzecz jasna, od czasu do czasu czy wszyscy są obok. Zdrzemnął się przez dwa komunikaty, a potem nagle - do samolotu! No to już na rączki, w czerwony i lecimy. Telepie, wiadomo, jak wiatr to turbulencja. Przerwali service. Trochę niespokojny pies, a za chwilę już wszyscy. Tuż nad ziemią pilot dał po garach i do góry. Kółeczka out i lecimy. Za duży wiatr, polatamy chwilę, poczekamy, zrobimy drugie podejście, a jak się nie uda to do Aten z powrotem. Udało się, ale teraz kiedy wyszliśmy z maszyny nie wiemy jak to możliwe. 

Wieje niemiłosiernie. Nie wiem ile bo tylko na statku potrafię ocenić siłę wiatru z błędem do przyjęcia, ale dużo. Bardzo dużo. Roni natychmiast schronił się w swojej torbie i potem nawet w aucie nie chciał z niej wyleźć. Sprawdziliśmy - wieje 10B. Mówiłam że dużo.
M.J.Scott

To wszystko moje !!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz