Oczywiste jest, że raport pokontrolny powinna sporządzić Wydawnicza Mysz,
ale co tam, niech każdy pisze za siebie. Pomyślałam, że jak będę pierwsza, to
moje będzie na wierzchu.
Kontrola Mariny |
Słuchajcie, dosłownie na nic nie było czasu! Przez calutki tydzień tylko
dwa filmy i to tylko dlatego, że obowiązkowe jeśli ktoś nie widział, a bardzo
tematyczne. "Kapitan Corelli" i "Moje wielkie, tłuste, greckie wesele".
Niewiele, co? Tylko dwie partyjki Rummicub! Zero kart, gry w kości, sztuczek
magicznych i innych temu podobnych, no nic. To spytacie, co robiłyśmy przez te
wszystkie dni? Sama zadaję sobie to pytanie, i tak naprawdę, oto co robiłyśmy:
kontrolowałyśmy!
Przede wszystkim kontrola dotyczyła jakości wód w wielu różnych zatokach;
jej temperatury, czystości, stopnia zasolenia, koloru - kupa roboty, a jeszcze
kontrole nocne! Ponadto jakość greckiego jedzenia i picia, może nawet w
odwrotnej kolejności, tez była sprawdzana z ogromną pieczołowitością i znawstwem
koneserów. Naprawdę się przyłożyłyśmy, widać to teraz po naszych biodrach, ale
co tam! Raz się żyje!
Tavernom przydzielane były kolejne literki z "OTAGO", i tak jedna dostała
nawet OTAG, najwyższa nota, nie szafowałyśmy za bardzo literkami, w końcu
wszystkie pięć i tak zawsze otrzymywała kuchnia jachtowa! Poznaliście już moją
wrodzoną skromność, prawda? Jedna restauracja dostała 0, nawet nie O, ale zero!
Wyobraźcie sobie, że stoimy sobie na kotwicy, jakieś 150 metrów od knajpy, którą
zresztą znam i oni znają mnie. Jak wiecie, nie mamy pontonu, dzwonię więc, żeby
po nas przyjechali, bo dwie laski zamierzają u nich konsumować. Oczekujemy, że
natychmiast będą się rzucać do czegoś co pływa, aby uczynić zadość naszemu
życzeniu. I tu się myliłyśmy! Czy potraficie sobie wyobrazić, że ten biedaczek
rozłożył ręce przez telefon i poinformował, że nie ma czym przypłynąć?! No to
dostali za karę, bo wcale nie za jedzenie, zero, a my zjadłyśmy pyszną,
czteroliterkową rybę u konkurencji, która wlot przejęła takie wyborne
klientki.
O ostatnim meczu nie będę pisać, bo się zdenerwuję i mogłabym jeszcze
stracić apetyt. Powiem tylko, że był oglądany, w dodatku z polskiej telewizji, a
więc w ojczystym języku.
Nawadnianie organizmu. foto M.J.Scott |
W chwilach wolnych od kontroli, co jak wiadomo jest zajęciem trudnym i
męczącym, bywały prawdziwie relaksujące momenty. Jak widać na zdjęciu, już od
rana napoje chłodzące na desce, bardzo pilnowałyśmy żeby się nie odwodnić, bo
wiemy od lekarza domowego, że to okropnie niezdrowo. Ćwiczenia na desce też
były, a jakże, nawet odkryłyśmy, że w celu dbania o odpowiednie nawodnienie
można na takiej desce dopłynąć do plażowego baru aby ugasić pragnienie. W tym
celu należy posiadać, a ja posiadam a jakże, żółtą, tu kolor opcjonalny, ale
teraz ważne: wodoodporną torebeczkę, którą można uwiązać do nogi lub zawiesić na
szyi. Do takiej torebeczki wkładamy trochę Euro, papierosy i zapalniczkę, gdyby
się przedłużyło z powodu na przykład fajnego towarzystwa (a zawsze można
przecież trafić na niepalących), no i telefon, w razie jakby wasz Kot chciał was
akurat skontrolować.
OYA na desce. foto: M.J.Scott |
Tak zaopatrzone wyruszałyśmy na deskową wycieczkę z nadzieją, że wiatr nie zmieni kierunku i będzie można wrócić. Ahoy przygodo!
No to teraz sami widzicie, że na nic nie było czasu!
Uważam kontrolę za zakończoną pozytywnie, zwłaszcza, że udało mi się
pokazać, że to wszystko co piszę to najprawdziwsza prawda jest.
Pozdrawia Was pokontrolnie zmęczona
Maja Scott
C.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz