Lakka o świcie. foto: M.J.Scott |
Zatoka Lakka na wyspie Paxoi to wyjątkowe miejsce.
Dogodne warunki do kotwiczenia; zatoka jest w kształcie koła, na dnie
piasek, który świetnie trzyma kotwicę, głębokość 5-2 metra, pomieści się tu
około 40 jachtów, żadnych podwodnych niespodzianek, zresztą wszystko świetnie
widać. Na końcu zatoki maleńki porcik z miejscami do cumowania, restauracje
(uwaga: w sezonie ceny wzrastają trzykrotnie), bary, dwa sklepy spożywcze, jeden
rzeźnik. Nie ma tu hoteli, letnicy mieszkają w prywatnych domach. W związku z
brakiem hoteli nie ma również ŻADNYCH zabawek "zamotorówkowych" typu narty
wodne, banany, koła, oraz skuterów. Możecie nam nie wierzyć, ale nawet komarów
tu nie ma, bo zgodnie z naszymi przewidywaniami wszystkie zostały na Sivocie. No
i bardzo ważne: cisza. Zero dyskotek, zero głośnej muzyki. Podejrzewam, że
właśnie dla tych walorów żeglarze pragnący kontaktu z naturą i spokojnego
wypoczynku tak ukochali sobie to miejsce. My też.
Wczoraj upolowaliśmy tu przepięknej urody miejscówkę; nie wadzimy nikomu,
ani nam nikt nie przeszkadza, bowiem jesteśmy przywiązani do lądu. Tak mniej
wiecej na tydzień. Na łódkach ludzie najrozmaitsi; są i starsi żeglarze, nawet
jeszcze starsi od nas, są rodziny z dziećmi w różnym wieku, sporo młodzieży i
załogi na charterach, wszyscy zachowują się naprawdę cicho. Nawet malutkie
dzieci wcale nie ryczą.
Obok nas zwolniła się miejscówka po Niemcach. Sześciu mężczyzn i też
spokojni, jak wszyscy, dostosowani. Ciekawe kto teraz będzie naszym sąsiadem?
Wszystkiego mogliśmy się spodziewać, ale......
Dwa wyczarterowane jachty zakotwiczyły na wolnym miejscu. Spodobało nam
się, bo na jednym zauważyliśmy sześć dziewczyn, a na drugim sześciu chłopców.
Wysnuliśmy teorię, że dziewczyny nie chciały sprzątać po chłopcach, ani im
gotować, więc pływają sobie każdy na swoim, ale fajnie! Cała ta rozwrzeszczana
banda natychmiast po zakotwiczeniu rzuciła się do wody wraz z nadmuchiwanymi
delfinkami i innymi zabawkami. No,mają frajdę, widać dopiero co rozpoczęli
charter, bo biali tacy, jak to Anglicy. Wszystko byłoby do zniesienia, gdyby nie
to, że dzieciaki przed kąpielą nie zapomniały wrzucić swojego ulubionego CD do
odtwarzacza, rozkręcając potencjometr głośności na max. Hałas nie do opisania.
Kocia muzyka zmieszana z wrzaskami dzieciarni nie pozwalała skupić myśli na
niczym. No ale żaden się nie odezwie. Żaden. Czuję, że długo tak nie wytrzymam i
muszę w imieniu całej zatokowej Braci zwrócić dzieciakom uwagę, że może dobrze
byłoby być more friendly z innymi żeglarzami, zostałam jednak zatrzymana przez
Jurka, któremu ten pomysł zupełnie nie przypadł do gustu. Dobra, mogę nie robić
afery, ale muzyki wolno chyba słuchać, nie? Wrzuciłam płytkę, akurat największe
włoskie przeboje według Marka Sierockiego, na zewnętrzne głośniki. Oczywiście na
maxa! A trzeba wam wiedziec, że mamy sprzęt i głośniki po byku, nie tam jekieś
głośniczki na malutkim jachciku. Ryk poszedł taki, że miałam wrażenie graniczące
z pewnością, że w Atenach też nas słyszą. Angielska dzieciarnia pluszcząca się
nieopodal naszego statku zamarła w bezruchu, zaczęłam się bać, że z tego
ogromnego zdziwienia zapomną przebierać kończynami i się potopią. Wszystkie
buźki zwrócone w moją stronę. Wtedy dumna jak pawica wyszłam na deck i na migi
pokazałam, że moja muzyka głośniejsza, co oczywiście było zupełnie zbędne, bo
dzieciaki już to załapały.
Wiecie, raczej nie należę do osób złośliwych, pieniaczy ani rozczeniowych,
ale czasem wejdzie w człowieka coś takiego, że musi, no musi koniecznie, bo
inaczej się udusi.
Kiedy młode otrząsnęły się z szoku, wróciły na swoje łódki i natychmiast
nastała błoga cisza.
Żadne z naszych dzieci nie znalazłoby się w takiej sytuacji. Dlaczego? Bo
oni mieli w domu kindersztubę!
O czym informują Was
MiJ Scott
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz