Było już o kotach, jednej myszy, dwóch myszach, teraz jesteśmy we trzy
kobitki.
Wrodzony talent - nasze Chucherko odpala Yamahę |
Największe pozytywne zaskoczenie tego sezonu. Przyleciała Małgosia.
Pierwszy raz w życiu na łódce, totalnie lądowa. 154 cm wzrostu, waga kogucia,
ale co tam, musza! Chucherko filigranowe, wygląda jak dziesięcioletnia
dziewczynka. Myślę sobie, że zanim się to przyuczy do statkowego życia, czas
będzie wyjeżdżać, nie ma więc co przesadzać. Ale właśnie nadeszła pora na
Transit Log. Pamiętacie może, że raz w miesiącu potrzebujemy stempelek w
rzeczonym dokumencie? Port Police daleko, temperatura ponad 40, deska odpada, za
gorąco, silnik Yamaha od pontonu tak jakby go nie było, bo w życiu żadna
dziewczyna go nie uruchomiła. Co robić? No i teraz słuchajcie: ta malutka lądowa
pyta czy mogłaby spróbować z tym silnikiem! Wywracam oczy do nieba, wzdycham.
Mogłaby, no czemu nie? A o co tu chodzi, pyta chuchro. Właściwie to tylko
pociągnąć linkę żeby zapalić, mówię, przyda się też trochę wiary, radzę. Sama
nie posiadam jej za grosz, bo trzeci sezon z tym badziewiem pływam, wiarę
straciłam dwa lata temu. A to małe wskakuje na ponton jak małpa, jakby nic
innego w życiu nie robiła, ciągnie i odpala! No to my, dwie stoimy z szeroko
otwartymi ustami w kompletnym oniemieniu! Czy o to chodziło, dobrze zrobiłam?
Dopytuje ten marynarz. Natychmiast z pozycji gościa bowiem awansowała na
załoganta i to jakiego! Szacun normalnie. Mamy teraz kapitana pontonu, sternika
pontonu i kapitana łodzi. Co za zestaw!
No ale nie przesądzajmy sprawy, przypadek, myślę sobie. Załatwimy stempelek
i trzeba będzie wrócić, zobaczymy czy znów odpali. Ale nie daję nic po sobie
poznać, kamienna twarz. Oczywiście zero problemów, wskakuje, ciągnie, brrum,
brrum, jedziemy. No niby bardzo się cieszymy, bo przecież jesteśmy niezależne i
wolne, a wolność jak wiadomo "ma zapach benzyny", ale wiecie gdzieś tam w
środku, coś takiego, malutkiego, taka zazdrość, cholera tli się odrobinkę.
Powiadam Wam: wrodzony talent żeglarski!
To dzieje się pierwszego dnia pobytu tej małej, strach pomyśleć co będzie
dalej, czy ja tu będę jeszcze do czegoś potrzebna?
Po południu wiążemy się do skałki bo w sierpniu nie ma miejsca na luzy, w
prognozie flauta a w naturze wiatr 5B niestety z boku, co sprawia, że kotwica
popuszcza a statek zbliża się do lądu. Nie ma czasu na odwiązywanie cumy,
odrzucanym ją do wody i oddalamy się na bezpieczną odległość. Następnie trzeba
wrócić po 60 metrów naszej liny. Moje załogantki jak te lwice rzucają się do
pontonu, mała szarpie, silnik odpala i w ostatniej chwili wyrywają linę Czechom,
którzy już zdążyli podpłynąć motorówką po łakomy kąsek. Naszą cumę mieli już
pięknie zbuchtowaną i bardzo niechętnie ją oddawali, ale nie z moimi babami
takie numery!
W sobotę jest sprzątanie, chociaż nie ma co sprzątać, bo wszystkie mamy
zwyczaj i potrzebę porządkowania przestrzeni w której odpoczywamy, poza tym
czystość, elegancja i .......pyszności z kuchni. Tak drobniutko pokrojonej
sałatki w życiu nie widziałam! Żaden tam biwak, wszystko lepiej niż na Queen
Elizabeth! Bardzo mi to odpowiada. Statek wypucowany łącznie z burtami, okna
lśnią, stalówki błyszczą, ponton czyściutki, no tak jak lubię! I w dodatku na
kolację jeszcze ryb nałapią! Dawno nie miałam takiego relaksu na jachcie. Nawet
nie proście żeby Wam tę załogę wypożyczyć, mowy nie ma! One są tylko
moje.
Wszystkie te złapanie rybki nie zmieściły się w kadrze |
W niedzielę natomiast jest zakaz prac wszelakich, więc w nagrodę mamy
delfiny. Milę od brzegu. Cudne!
Z pozdrowieniem
M.Scott i wspaniałe załogantki.
C.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz