poniedziałek, 13 sierpnia 2012

41.M.J.Scott - Trzy laski i Yamaha


Było już o kotach, jednej myszy, dwóch myszach, teraz jesteśmy we trzy kobitki.
Wrodzony talent - nasze Chucherko odpala Yamahę
Największe pozytywne zaskoczenie tego sezonu. Przyleciała Małgosia. Pierwszy raz w życiu na łódce, totalnie lądowa. 154 cm wzrostu, waga kogucia, ale co tam, musza! Chucherko filigranowe, wygląda jak dziesięcioletnia dziewczynka. Myślę sobie, że zanim się to przyuczy do statkowego życia, czas będzie wyjeżdżać, nie ma więc co przesadzać. Ale właśnie nadeszła pora na Transit Log. Pamiętacie może, że raz w miesiącu potrzebujemy stempelek w rzeczonym dokumencie? Port Police daleko, temperatura ponad 40, deska odpada, za gorąco, silnik Yamaha od pontonu tak jakby go nie było, bo w życiu żadna dziewczyna go nie uruchomiła. Co robić? No i teraz słuchajcie: ta malutka lądowa pyta czy mogłaby spróbować z tym silnikiem! Wywracam oczy do nieba, wzdycham. Mogłaby, no czemu nie?  A o co tu chodzi, pyta chuchro. Właściwie to tylko pociągnąć linkę żeby zapalić, mówię, przyda się też trochę wiary, radzę. Sama nie posiadam jej za grosz, bo trzeci sezon z tym badziewiem pływam, wiarę straciłam dwa lata temu. A to małe wskakuje na ponton jak małpa, jakby nic innego w życiu nie robiła, ciągnie i odpala! No to my, dwie stoimy z szeroko otwartymi ustami w kompletnym oniemieniu! Czy o to chodziło, dobrze zrobiłam? Dopytuje ten marynarz. Natychmiast z pozycji gościa bowiem awansowała na załoganta i to jakiego! Szacun normalnie. Mamy teraz kapitana pontonu, sternika pontonu i kapitana łodzi. Co za zestaw! 
No ale nie przesądzajmy sprawy, przypadek, myślę sobie. Załatwimy stempelek i trzeba będzie wrócić, zobaczymy czy znów odpali. Ale nie daję nic po sobie poznać, kamienna twarz. Oczywiście zero problemów, wskakuje, ciągnie, brrum, brrum, jedziemy. No niby bardzo się cieszymy, bo przecież jesteśmy niezależne i wolne, a wolność jak wiadomo "ma zapach benzyny", ale wiecie gdzieś tam w środku, coś takiego, malutkiego, taka zazdrość, cholera tli się odrobinkę. Powiadam Wam: wrodzony talent żeglarski!
To dzieje się pierwszego dnia pobytu tej małej, strach pomyśleć co będzie dalej, czy ja tu będę jeszcze do czegoś potrzebna? 

Po południu wiążemy się do skałki bo w sierpniu nie ma miejsca na luzy, w prognozie flauta a w naturze wiatr 5B niestety z boku, co sprawia, że kotwica popuszcza a statek zbliża się do lądu. Nie ma czasu na odwiązywanie cumy, odrzucanym ją do wody i oddalamy się na bezpieczną odległość. Następnie trzeba wrócić po 60 metrów naszej liny. Moje załogantki jak te lwice rzucają się do pontonu, mała szarpie, silnik odpala i w ostatniej chwili wyrywają linę Czechom, którzy już zdążyli podpłynąć motorówką po łakomy kąsek. Naszą cumę mieli już pięknie zbuchtowaną i bardzo niechętnie ją oddawali, ale nie z moimi babami takie numery! 

W sobotę jest sprzątanie, chociaż nie ma co sprzątać, bo wszystkie mamy zwyczaj i potrzebę porządkowania przestrzeni w której odpoczywamy, poza tym czystość, elegancja i .......pyszności z kuchni. Tak drobniutko pokrojonej sałatki w życiu nie widziałam! Żaden tam biwak, wszystko lepiej niż na Queen Elizabeth! Bardzo mi to odpowiada. Statek wypucowany łącznie z burtami, okna lśnią, stalówki błyszczą, ponton czyściutki, no tak jak lubię! I w dodatku na kolację jeszcze ryb nałapią!  Dawno nie miałam takiego relaksu na jachcie. Nawet nie proście żeby Wam tę załogę wypożyczyć, mowy nie ma! One są tylko moje. 

Wszystkie te złapanie rybki nie zmieściły się w kadrze


W niedzielę natomiast jest zakaz prac wszelakich, więc w nagrodę mamy delfiny. Milę od brzegu. Cudne!

Z pozdrowieniem
M.Scott i wspaniałe załogantki.

C.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz