środa, 29 sierpnia 2012

45. M.J.Scott - Pożar


Wiszę sobie w hamaczku i podziwiam, co mi pokażą. A pokazują wszystko w promieniu 180 stopni, tak nami obraca wiatr o sile 7B. Tak więc raz widzę Wyspę Żółwią, a raz maleńką, urokliwą osadę Keri, potem hotelik na klifie i śliczną Tavernę. Wczoraj wieczorem wiało NW,więc widzieliśmy pożar w okolicy Lagany. Było ciemno, więc czerwone języki ognia widzieliśmy doskonale.
foto: M.J.Scott - Pożar w okolicy Lagany
Jakoś strasznie nie cierpimy, że nie można wyjść, ani zwiedzać, dogadzamy sobie kulinarnie oraz barowo, fala dziób zalewa (a raczej nasze dwa dzioby, bo jak się wejdzie do wody, oczywiście z liną asekuracyjną, trudno potem wyjść o suchym dziobie). Pozoranty zbędne.
Pozoranty! Ładne, co? To określenie uknuł kiedyś Jurek i tak przyległo, że teraz z nami wszędzie pływa. 
Już opowiadam o co chodzi. Otóż, na jachtach "włóczęgów morskich" (nie mylić z charterami), najczęściej znajduje się dwoje ludzi, bowiem jak wiecie, każdy statek, niezależnie jak jak jest duży, przeznaczony jest dla dwóch osób. I Ci ludzie raczej się na pokładzie nie stroją, ba, mało tego, wcale się nie ubierają, żyją tak sobie jak Pan Bóg ich stworzył, bo pranie to przecież kłopot, wodę trzeba oszczędzać. I kiedy stoją sobie na kotwicy takie dziwolągi podobne do siebie, nikt problemu z tego nie robi, ani gwałtownie się nie okrywa. Nikt przecież nikomu nie przeszkadza. Ale gdy nieopodal zakotwiczy wycieczkowy statek aby pasażerowie mogli zażyć kąpieli, to wtedy niechcąc wzbudzać golizną sensacji wkłada się do kąpieli właśnie pozoranty! Jurkowe mają ze sto lat, są poprzecierane, powyciągane i prawdę mówiąc nie nadają się do noszenia od dawna, ale za to nie "piją", no i z daleka przecież nie widać. Moje stringi, według Jurka nici dentystyczne, też niczego, można w nich udawać że jest się ubranym, zwłaszcza, że są pomarańczowe, więc widoczne z daleka.
foto: M.J.Scott - Pożar na Ormos Keri
Po licznych kąpielach, przeczekując wiatr siadamy do gołąbków, bo z powodu nadmiaru wolnego czasu można było się przyłożyć, aż tu nagle, tuż przed nami, na wzgórzu ponad osadą Keri wybuchł pożar!
Zaczęło się niewinnie, jak dym z komina z domu za górką. Niestety dymu przybywało, buchały coraz ciemniejsze kłęby i pokazały się strzelające w górę języki ognia. Mieliśmy, i nadal mamy nadzieję, że w pożarze nie ucierpieli ludzie ani zwierzęta.
Po około trzydziestu minutach przyleciały dwa samoloty gaśnicze.

Samolot za chwile będzie nabierał wodę
Kiedyś przyglądaliśmy się z dużym zainteresowaniem ćwiczeniom takich samolotów, które odbywały się akurat w zatoce w której kotwiczyliśmy, na południu Francji. Zdaje się, że potrzebna jest ogromna precyzja, pilot musi zejść tuż nad powierzchnię wody, zaczerpnąć jej w locie, po czym ciężką od tego balastu maszynę unosi aby polecieć nad obszar objęty pożarem. Zrzuca wodę po czym znowu wraca zaczerpnąć nową porcję. 
Dogaszanie

Wielkie połacie lasów są tutaj, na Zakintos wypalone, wydaje się, że mają gaszenie obcykane; ta akcja którą obserwowaliśmy przeprowadzona została nadzwyczaj sprawnie. Kiedy samoloty skończyły dogaszanie z powietrza, do dogaszania z lądu przyjechały wozy strażackie aby zakończyć całą akcję. Po dwóch godzinach nie było śladu pożaru, ale kiedy nocą wiatr się odwrócił zbudziła nas bardzo intensywna woń spalenizny.



Z nadzieją, że w następnym odcinku uraczymy Was jakąś zabawniejszą historią,
pozdrawiamy

MiJ Scott

C.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz