Już w przewodniku dla żeglarzy
przeczytałam, że albo się w Rodos zakocham, albo znienawidzę tę wyspę.
Pierwsze wrażenie zupełnie
koszmarne. Zatłoczona Marina, pełno śmieci, ruch przy kei okropny, awaria prądu,
co oznacza brak klimatyzacji, a na słynnej starówce nie ma gdzie nogi postawić,
o czterech nóżkach nie wspominając.
Szybciutko jednak stąd
wylecieliśmy do Warszawy.
W Warszawie wprawdzie śmieci
nie walały się po ulicach, ale akurat wybuchła ustawa śmieciowa.
Po powrocie na Rodos
postanowiliśmy dać wyspie drugą szansę. Z samochodu oglądaliśmy kolejne plaże,
do niektórych nawet zjeżdżaliśmy żeby sprawdzić jakość piasku, a raczej żwirku,
gdyż większość tutejszych plaż to skałki lub żwirek. O spacerkach w ciągu dnia
mowy nie było z powodu upału (klima ledwo dawała radę), oraz zatłoczenia. Leżak
przy leżaku, parasole stykają się ze sobą, jest tak gęsto, że trudno przechodzić.
Dobrze, że mamy tu w Grecji najchłodniejsze lato od czterdziestu lat.
Temperatura nie osiąga nawet 40 stopni. Żyć nie umierać!
Od agenta w Marinie
dowiedzieliśmy się, że absolutnie musimy dojechać do Lindos.
Agent wart jest wspomnienia.
Firma nazywa się Navigo. Dostaliśmy tutaj taki serwis jakiego jeszcze w żadnej
Marinie nie mieliśmy. Załatwiali za nas wszystko. Statek był dopilnowany,
umyty. Samochód podstawili na keję, router do internetu kupili, przynieśli na
statek, nigdzie nie musieliśmy chodzić, szukać. No i przede wszystkim pomogli
nam nareszcie zamknąć kontrakt z Cosmote, czego nie udało nam się zrobić wcześniej.
Oczywiście stempelek w Transit Logu znalazł się tam automatycznie.
Pamiętajcie! Jeśli chcecie wejść
do Mariny na Rodos, dzwońcie do Navigo i nie macie już żadnych problemów.
Dotarliśmy do Lindos, która
jest piękną zatoką, naturalnym porcikiem, otwartym tylko na wschód, a ponieważ
o tej porze roku przewaga wiatrów jest z północnego zachodu, można czuć się w
miarę bezpiecznie. Zatoka posiada dwie piaszczyste plaże; jedną długą i szeroką,
świetną do biegania na długim dystansie - niestety w jednej z tavern mieszka zły
Rotweiler, druga plaża jest maleńka, kameralna. W środkowej części niewielkiego
wzgórza widać charakterystyczne dla tego miejsca zbudowane kaskadowo miasteczko
składające się z białych domków. Zaledwie siedmiuset stałych mieszkańców
zamieszkuje tę osadę. Utrzymują się z turystyki. Na szczycie wzgórza dumny
Akropol, z dorycką świątynią Ateny. Lindia przyciąga turystów, którzy mimo upałów
popychani ciekawością wchodzą lub wjeżdżają na osiołku na szczyt.
Kapitan też postanowił zabrać
Jurka na wycieczkę do Akropolu. Nawet kawałeczek przeszli, ale tylko do
pierwszego postoju osiołków. Tu Ron wpadł w panikę. Te osły to tak przerażające
są stworzenia, że nie pójdzie dalej i koniec! Jednak jakoś na rączkach z zasłoniętymi
oczami udało się przejść. Niezbyt jednak daleko, gdyż w wąziutkich uliczkach
miasteczka gdzie trzeba się niemal otrzeć o osiołka żeby się minąć, nic już pomóc
nie mogło i chłopcy wrócili do domku. Dzisiaj postanowili ponowić próbę, ale od
strony zachodniej, gdzie nie ma osiołków. Zobaczymy.
Stoi się tu wybornie. Kotwica
trzyma świetnie, a rufa przywiązana jest liną do skały. Woda przezroczysta, plaża
dostępna wcześnie rano i o zachodzie słońca. Za dnia jest tu tak tłoczno jak w
Cannes w sierpniu, gdyż statki zwożą turystów setkami. My kotwiczymy trochę na
uboczu, nie dociera więc do nas nawet zgiełk plażowy. Na plaży taverny, free
wi-fi, dwa sklepiki, śmietniki, no czegoż jeszcze trzeba?
Spokoju.
Spokój i cisza mijają, kiedy
zakotwiczy obok was wynajęty motorowy jacht z żądnymi atrakcji wszelakich
turystami. Po wysłuchaniu całej dyskografii Aznavoura, przeszliśmy do hitów
libańskich, bowiem taką właśnie miał banderę ów jacht. Nie wiedzieć czemu, te
libańskie hiciory dawali dużo głośniej. Następnie załoga rozpoczęła zrzucanie
na wodę zabaweczek. I tak: ryczące skutery wodne, narty oraz obowiązkowo banan.
To wszystko ujeżdża oczywiście w pobliżu naszych jachtów, bo w morze wyjść to
niebezpiecznie jest bardzo. Każdy po kolei musi wszystkiego spróbować. Patrzymy
na to ze zdziwieniem, ale i z nadzieją, że jutro odjadą zakłócać spokój innym żeglarzom
w innej zatoce, bo przecież taki czarter to tydzień, trzeba maksymalnie wiele
punktów na mapie zaliczyć. Mieliśmy farta: wypłynęli na noc. Znowu jest cicho i
spokojnie. Do następnego czarteru, rzecz jasna.
Macie szczęście, na prawdę! U nas poniżej 40 w dzień rzadko kiedy. Dziś 44 było, ale bywało więcej. Na szczęście o 3 rano tylko 20++ 26/28 także da się żyć! Kurcze tego bloga jak zacznie się czytać to kończyć się nie chce!
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń