wtorek, 9 lipca 2013

19. N.J.Scott - Rodos na pierwszy i drugi rzut oka


Już w przewodniku dla żeglarzy przeczytałam, że albo się w Rodos zakocham, albo znienawidzę tę wyspę.
Pierwsze wrażenie zupełnie koszmarne. Zatłoczona Marina, pełno śmieci, ruch przy kei okropny, awaria prądu, co oznacza brak klimatyzacji, a na słynnej starówce nie ma gdzie nogi postawić, o czterech nóżkach nie wspominając.
Szybciutko jednak stąd wylecieliśmy do Warszawy.
W Warszawie wprawdzie śmieci nie walały się po ulicach, ale akurat wybuchła ustawa śmieciowa.
Po powrocie na Rodos postanowiliśmy dać wyspie drugą szansę. Z samochodu oglądaliśmy kolejne plaże, do niektórych nawet zjeżdżaliśmy żeby sprawdzić jakość piasku, a raczej żwirku, gdyż większość tutejszych plaż to skałki lub żwirek. O spacerkach w ciągu dnia mowy nie było z powodu upału (klima ledwo dawała radę), oraz zatłoczenia. Leżak przy leżaku, parasole stykają się ze sobą, jest tak gęsto, że trudno przechodzić. Dobrze, że mamy tu w Grecji najchłodniejsze lato od czterdziestu lat. Temperatura nie osiąga nawet 40 stopni. Żyć nie umierać!

Od agenta w Marinie dowiedzieliśmy się, że absolutnie musimy dojechać do Lindos.
Agent wart jest wspomnienia. Firma nazywa się Navigo. Dostaliśmy tutaj taki serwis jakiego jeszcze w żadnej Marinie nie mieliśmy. Załatwiali za nas wszystko. Statek był dopilnowany, umyty. Samochód podstawili na keję, router do internetu kupili, przynieśli na statek, nigdzie nie musieliśmy chodzić, szukać. No i przede wszystkim pomogli nam nareszcie zamknąć kontrakt z Cosmote, czego nie udało nam się zrobić wcześniej. Oczywiście stempelek w Transit Logu znalazł się tam automatycznie.
Pamiętajcie! Jeśli chcecie wejść do Mariny na Rodos, dzwońcie do Navigo i nie macie już żadnych problemów.
Dotarliśmy do Lindos, która jest piękną zatoką, naturalnym porcikiem, otwartym tylko na wschód, a ponieważ o tej porze roku przewaga wiatrów jest z północnego zachodu, można czuć się w miarę bezpiecznie. Zatoka posiada dwie piaszczyste plaże; jedną długą i szeroką, świetną do biegania na długim dystansie - niestety w jednej z tavern mieszka zły Rotweiler, druga plaża jest maleńka, kameralna. W środkowej części niewielkiego wzgórza widać charakterystyczne dla tego miejsca zbudowane kaskadowo miasteczko składające się z białych domków. Zaledwie siedmiuset stałych mieszkańców zamieszkuje tę osadę. Utrzymują się z turystyki. Na szczycie wzgórza dumny Akropol, z dorycką świątynią Ateny. Lindia przyciąga turystów, którzy mimo upałów popychani ciekawością wchodzą lub wjeżdżają na osiołku na szczyt.

Kapitan też postanowił zabrać Jurka na wycieczkę do Akropolu. Nawet kawałeczek przeszli, ale tylko do pierwszego postoju osiołków. Tu Ron wpadł w panikę. Te osły to tak przerażające są stworzenia, że nie pójdzie dalej i koniec! Jednak jakoś na rączkach z zasłoniętymi oczami udało się przejść. Niezbyt jednak daleko, gdyż w wąziutkich uliczkach miasteczka gdzie trzeba się niemal otrzeć o osiołka żeby się minąć, nic już pomóc nie mogło i chłopcy wrócili do domku. Dzisiaj postanowili ponowić próbę, ale od strony zachodniej, gdzie nie ma osiołków. Zobaczymy.

Stoi się tu wybornie. Kotwica trzyma świetnie, a rufa przywiązana jest liną do skały. Woda przezroczysta, plaża dostępna wcześnie rano i o zachodzie słońca. Za dnia jest tu tak tłoczno jak w Cannes w sierpniu, gdyż statki zwożą turystów setkami. My kotwiczymy trochę na uboczu, nie dociera więc do nas nawet zgiełk plażowy. Na plaży taverny, free wi-fi, dwa sklepiki, śmietniki, no czegoż jeszcze trzeba?
Spokoju.

Spokój i cisza mijają, kiedy zakotwiczy obok was wynajęty motorowy jacht z żądnymi atrakcji wszelakich turystami. Po wysłuchaniu całej dyskografii Aznavoura, przeszliśmy do hitów libańskich, bowiem taką właśnie miał banderę ów jacht. Nie wiedzieć czemu, te libańskie hiciory dawali dużo głośniej. Następnie załoga rozpoczęła zrzucanie na wodę zabaweczek. I tak: ryczące skutery wodne, narty oraz obowiązkowo banan. To wszystko ujeżdża oczywiście w pobliżu naszych jachtów, bo w morze wyjść to niebezpiecznie jest bardzo. Każdy po kolei musi wszystkiego spróbować. Patrzymy na to ze zdziwieniem, ale i z nadzieją, że jutro odjadą zakłócać spokój innym żeglarzom w innej zatoce, bo przecież taki czarter to tydzień, trzeba maksymalnie wiele punktów na mapie zaliczyć. Mieliśmy farta: wypłynęli na noc. Znowu jest cicho i spokojnie. Do następnego czarteru, rzecz jasna.

2 komentarze:

  1. Macie szczęście, na prawdę! U nas poniżej 40 w dzień rzadko kiedy. Dziś 44 było, ale bywało więcej. Na szczęście o 3 rano tylko 20++ 26/28 także da się żyć! Kurcze tego bloga jak zacznie się czytać to kończyć się nie chce!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń