Rwie człowieka, człowiekową
oraz psa do wolności, do zatoczki, spokoju, bujania.
A tu klapa. Czekamy na te części
bez których nie można wypłynąć. Kolejny dzień, kolejna sobota. Robi się coraz
trudniej, bo Ron nauczył się wyłazić po trapie na keję. Robi to bez pytania i
bez ostrzeżenia. Jest wtedy poza konrolą. Sprawdza ile mu wolno, jak to
nastolatek. Boi się jednak wejść z powrotem, więc potem jest kłopot żeby pieska
złapać i wnieść na pokład.
Postanowiłam zaskoczyć Rona i
rozwiesiłam mój ukochany hamaczek. Właściwie byłam przekonana, że ten hamak to
był mój, a teraz, w najlepszym wypadku będzie nasz. Jakże się myliłam! Pobujaliśmy
się chwilę, a potem piesek poszedł sobie. A było tak miło. Nie wszystkim
jednak.
Teraz jest tak, że ja w
hamaczku, a Ron na swoim posłanku obok. Jedną ręką pukam w klawiaturę, drugą
trzymam na główce Rona. Podglądam od czasu do czasu czy śpi. Drapię za uszami.
Przy okazji sprawdzam stan ucha w środku. Patrzę i myślę że jakiś paproch
przykleił się w małżowinie, ale nie daje się zdmuchnąć, ani strzepnąć, ani zdjąć.
Kleszcz - konstatuję. Przypominam sobie różne starodawne sposoby typu posmarować
masłem, albo upić kleszcza spirytusem, ale myślę że to jakieś gusła lub przesądy.
Ale jak bezpiecznie wyjąć kleszcza? No jak? Dzwonię do wujka Roberta, naszego
zaprzyjaźnionego weterynarza, i w mgnieniu oka dostaję instrukcję. Stosuję się
do zaleceń. Rezultat: pies żyje, ja żyję, a kleszcz mam nadzieję, że nie umie pływać
bo poszedł za burtę, czyli do rybów.
Na plaży też zaskoczenie.
Wszystko inaczej niż wczoraj. Ze dwatysiące stoliczków z kijami do parasolek
porozstawiane równiutko na całym piachu. A przy wejściu na to wielkie plażowisko
znaki zakazu. No i czego nie wolno? Grać w piłkę, jeździć na rowerze
i......wprowadzać psów. Oczywiście poszliśmy tam pobiegać, bo to jeszcze
wszystko w trakcie organizacji, ale ta dyskryminacja mnie zmroziła i zniesmaczyła.
Czas na nas. Trzeba płynąć w siną dal, szukać dzikich plaż. Ale jak tu płynąć,
jak części jeszcze nie przyszły? Trzeba czekać.
Na plażę wzięliśmy całkiem nową
zabawkę. Piłeczkę z wyrzutnią. Zabawa na całego! Szaleństwo biegowe z szybkością
światła. No i rączka Jurusiowi się nie zmęczyła dzięki wyrzutni. Poznaliśmy też
nowego kolegę, ale nie wiemy jak ma na imię bo gada tylko greckimi robalami.
Po powrocie do domku dowiedziałam
się, że w Marinie kapitan Ron ma ksywkę "Mister Elegant", w związku z
tym mamy teraz psa czworga imion:
Peleus (z rodowodu)
Kapitan Ron (z domu)
Niezniszczalny (z muru)
Mister Elegant (z Mariny)
My mamy tylko po dwa imiona o
czym zawiadamia Was
Kapitańska rodzina MJR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz