Dzisiaj rano w naszej zatoczce
stan sprzętowo-ludzko-zwierzęcy jest następujący: Rosa Di Venti - dwoje ludzi,
jeden kot, statek żaglomistrza - dwoje ludzi, dwa koty, katamaran Lovelander -
dwoje ludzi, jeden czarny Labrador, no i my - dwoje ludzi, jeden szary Charcik
Włoski.
My wypłynęliśmy rano w
poszukiwaniu piaszczystej dzikiej plaży dla Kapitana.
Znaleźliśmy, oczywiście,
niedaleko, jakieś pięć mil. Jest to wielka, rozległa zatoka położona pomiędzy
Spinalonga a Agios Nicolaos. Piaszczysta, dość duża plaża, położona w południowej
części zatoki jest dość trudno dostępna z lądu. Trzeba zaparkować samochód na górce,
przy kościółku, a potem zejść kamienistą dróżką z wieloma klującymi krzaczkami,
osami, bąkami i muchami. Raz próbowaliśmy, ale nam się nie udało.
Natychmiast po zrzuceniu
kotwicy, spuściliśmy ponton i udaliśmy się na plażę celem wybiegania psa. Woda
jest tu krystalicznie przejrzysta, a piasek drobniutki. Na plaży jakieś dwanaście
osób zażywa kąpieli słonecznych i morskich. Psina rzuciła się natychmiast do
biegania; w prawo, lewo z oszałamiającą szybkością. A żeby tak w bezdurno nie
latać, znalazł sobie Kapitan korek od szampana i biegał z nim, upuszczając go
od czasu do czasu żeby było zabawniej. Plażowicze natychmiast biorą aparaty
fotograficzne, telefony, iPady i fotografują z każdej strony naszego pieska.
Podchodzą i pytają o rasę, wiek, imię, ile urośnie itd. Jeszcze się do tego nie
przyzwyczailiśmy. Kiedyś ja robiłam za gwiazdę, później nasz statek, teraz
pies. Gdyby tak obserwować całą scenę od strony morza, zobaczyć by można
jednego małego pieska poruszającego się z szybkością światła z prawej strony
sceny na lewą i podążające za tym ruchem wszystkie główki plażowiczów. Zastanawiam się czy nie powinniśmy pobierać opłaty, bo w końcu Kapitan jest największą
atrakcją na plaży i daje popisy warte każdej ceny, a przy tym do zdjęć pozuje
fenomenalnie! Zabawa też nie trwa za długo, więc nie zdąży się znudzić, bowiem
Ronowi dość szybko wyczerpują się bateryjki. Trzeba zasilać mięskiem i snem.
Około południa przypływają tutaj wielkie, wycieczkowe statki z turystami. Dzisiaj było ich pięć, jakieś trzysta osób, bo to jeszcze nie sezon, przecież. Kotwiczą tak, że z rufy zrzucają trapy na skałki aby państwo suchą stopą mogli zejść na ląd do bąków, os i kłujących krzaczków. Na skałkach przygotowane grille, każdy statek ma swój, jest gwar i szum i zapachy. Ten czas przeznaczamy na doładowanie baterii. Gdy państwo się pokąpie, wybawi, poje i popije, plaża robi się znowu cicha, dzika i spokojna. Wtedy my tam popłyniemy.
Dzisiaj w Agios Nicolaos
wielkie święto: Christ's Resurrection. Wiemy to już od dawna, ale dzisiaj
ponownie, przy okazji rozmowy o psie na plaży, pewien Anglik przypomniał nam, że
koniecznie trzeba przyjść wieczorem nad jeziorko. Wiecie, nad to jeziorko, którego
Ron tak bardzo nie lubi. Będzie pochód, tysiące ludzi idących z zapalonymi
gromnicami właśnie nad jeziorko, aby tam symbolicznie spalić Judasza. Oczami
wyobraźni zobaczyliśmy jak nasz malutki piesek jest rozdeptywany przez te tysiące
ludzi, bo przecież po ciemku szarego nie widać, ten mały hipochondryk płacze
przeraźliwie, mamci serce się kroi, tatuś znerwicowany, wiecie co? Zostaniemy w
domku. Widać takich macie korespondentów na jakich zasłużyliście, przykro, ale
nie jesteśmy gotowi na takie poświęcenia.
Kiedyś w Cannes śmialiśmy się
do rozpuku na widok pań pchających przed sobą wózeczki, podobnych do dziecięcych,
ale przystosowanych dla małych piesków. Parasolka chroniącą przed słońcem
absolutnie obowiązkowa. Śmiechy, śmiechami, ale na dzisiejszy wieczór taki sprzęt
byłby jak znalazł! A to dopiero byłaby atrakcja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz