sobota, 4 maja 2013

12 M.J.Scott - Atrakcja


Dzisiaj rano w naszej zatoczce stan sprzętowo-ludzko-zwierzęcy jest następujący: Rosa Di Venti - dwoje ludzi, jeden kot, statek żaglomistrza - dwoje ludzi, dwa koty, katamaran Lovelander - dwoje ludzi, jeden czarny Labrador, no i my - dwoje ludzi, jeden szary Charcik Włoski.
My wypłynęliśmy rano w poszukiwaniu piaszczystej dzikiej plaży dla Kapitana.
Znaleźliśmy, oczywiście, niedaleko, jakieś pięć mil. Jest to wielka, rozległa zatoka położona pomiędzy Spinalonga a Agios Nicolaos. Piaszczysta, dość duża plaża, położona w południowej części zatoki jest dość trudno dostępna z lądu. Trzeba zaparkować samochód na górce, przy kościółku, a potem zejść kamienistą dróżką z wieloma klującymi krzaczkami, osami, bąkami i muchami. Raz próbowaliśmy, ale nam się nie udało.
Natychmiast po zrzuceniu kotwicy, spuściliśmy ponton i udaliśmy się na plażę celem wybiegania psa. Woda jest tu krystalicznie przejrzysta, a piasek drobniutki. Na plaży jakieś dwanaście osób zażywa kąpieli słonecznych i morskich. Psina rzuciła się natychmiast do biegania; w prawo, lewo z oszałamiającą szybkością. A żeby tak w bezdurno nie latać, znalazł sobie Kapitan korek od szampana i biegał z nim, upuszczając go od czasu do czasu żeby było zabawniej. Plażowicze natychmiast biorą aparaty fotograficzne, telefony, iPady i fotografują z każdej strony naszego pieska. Podchodzą i pytają o rasę, wiek, imię, ile urośnie itd. Jeszcze się do tego nie przyzwyczailiśmy. Kiedyś ja robiłam za gwiazdę, później nasz statek, teraz pies. Gdyby tak obserwować całą scenę od strony morza, zobaczyć by można jednego małego pieska poruszającego się z szybkością światła z prawej strony sceny na lewą i podążające za tym ruchem wszystkie główki plażowiczów.  Zastanawiam się czy nie powinniśmy pobierać  opłaty, bo w końcu Kapitan jest największą atrakcją na plaży i daje popisy warte każdej ceny, a przy tym do zdjęć pozuje fenomenalnie! Zabawa też nie trwa za długo, więc nie zdąży się znudzić, bowiem Ronowi dość szybko wyczerpują się bateryjki. Trzeba zasilać mięskiem i snem.

 Około południa przypływają tutaj wielkie, wycieczkowe statki z turystami. Dzisiaj było ich pięć, jakieś trzysta osób, bo to jeszcze nie sezon, przecież. Kotwiczą tak, że z rufy zrzucają trapy na skałki aby państwo suchą stopą mogli zejść na ląd do bąków, os i kłujących krzaczków. Na skałkach przygotowane grille, każdy statek ma swój, jest gwar i szum i zapachy. Ten czas przeznaczamy na doładowanie baterii. Gdy państwo się pokąpie, wybawi, poje i popije, plaża robi się znowu cicha, dzika i spokojna. Wtedy my tam popłyniemy.
Dzisiaj w Agios Nicolaos wielkie święto: Christ's Resurrection. Wiemy to już od dawna, ale dzisiaj ponownie, przy okazji rozmowy o psie na plaży, pewien Anglik przypomniał nam, że koniecznie trzeba przyjść wieczorem nad jeziorko. Wiecie, nad to jeziorko, którego Ron tak bardzo nie lubi. Będzie pochód, tysiące ludzi idących z zapalonymi gromnicami właśnie nad jeziorko, aby tam symbolicznie spalić Judasza. Oczami wyobraźni zobaczyliśmy jak nasz malutki piesek jest rozdeptywany przez te tysiące ludzi, bo przecież po ciemku szarego nie widać, ten mały hipochondryk płacze przeraźliwie, mamci serce się kroi, tatuś znerwicowany, wiecie co? Zostaniemy w domku. Widać takich macie korespondentów na jakich zasłużyliście, przykro, ale nie jesteśmy gotowi na takie poświęcenia.

Kiedyś w Cannes śmialiśmy się do rozpuku na widok pań pchających przed sobą wózeczki, podobnych do dziecięcych, ale przystosowanych dla małych piesków. Parasolka chroniącą przed słońcem absolutnie obowiązkowa. Śmiechy, śmiechami, ale na dzisiejszy wieczór taki sprzęt byłby jak znalazł! A to dopiero byłaby atrakcja!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz