czwartek, 2 maja 2013

11 M.J.Scott - Wilk morski - pierwsze objawy


Dokładnie pierwszego dnia maja wodne taksówki rozpoczęły rozwożenie turystów na zwiedzanie Wyspy Trędowatych i na kąpieliska w pobliskich zatokach. Wczoraj do naszej samotni przybył stateczek pełen Ślązaków. Pokąpali się, pośmiali i odpłynęli. Wieczorem natomiast przypłynęła żaglówka na nocowanie, mieliśmy więc towarzystwo.
Żaglomistrz z dwoma kotami za mną
Trochę już nudnawo tak stać ciągle w jednym miejscu, zwłaszcza że plaża kamienista, a kamyczki kłują w nóżki, to biegać się nie chce. Ale trzeba się uczyć nowych rzeczy przecież, więc gdy ponton dopływa do brzegu, to piesek myk i wyskakuje sam, nie czeka już na pomoc. Woda nie problem. (Na razie płytka). Gdy już wszystkie krzaczki obwąchane, wtedy Kapitan wskakuje do dinghy, lub siada obok i czeka na podwózkę do domku. Wtedy gdy zdecyduje. Jeszcze sam nie próbuje odpłynąć i wcale się nie dziwię, bo tej Yamahy też nie umiem odpalać.
Tak w ogóle to nie jest bardzo lądowy pies. Wcale się nie rwie na te wycieczki, szybko mu się nudzi, bobki kozie też już be, więc co tam siedzieć? Siku i do domku!

Statek z kotem przede mną

Dzisiaj na nasze kotwicowisko przypłynął "Rosa Di Venti" z kotem na pokładzie.
Po paru godzinach przybył następny, też mono, z trudną do odczytania nazwą, ale wiecie: lorneta i mam! Co tam nazwa, znalazłam coś bardziej interesującego. Mianowicie na śródokręciu mają wielką, białą skrzynię, a na niej piękny napis: "Mobile sail repair." I dalej adres mailowy. Piękny ten napis jest, dlatego, bo właśnie potrzebujemy naprawy, wprawdzie nie żagla, bo tego aktualnie nie posiadamy, ale takiego daszku nad fotelami dziobowymi. W ubiegłym roku, na Zakintos, kiedy dopadł nas ten straszny sztorm, wiatr zabrał nam bimini, materace dziobowe, oraz zniszczył ten cudny, bardzo praktyczny daszek właśnie. 

 Kolejna nauka: kiedy nie chce ci się szukać na lądzie żaglomistrza, bo jest gorąco, daleko i w ogóle lądu dawno masz już dość, nie wyrzucaj sobie, po prostu pomyśl, żeby jakoś się samo zrobiło i się zrobi!
Bierzemy psa, daszek i skrawki tkaniny która będzie potrzebna do naprawy, jedziemy do majstra. Przy okazji wypróbowaliśmy nową metodę bezpiecznego przewożenia psa. Kamizelki już nie zabieramy, bo Ron i tak u mamci na kolankach. Dziś wieczorem troszkę wiało, piesek wlazł pod moją koszulkę i bardzo dobrze się tam czuł, a ja miałam zwolnione obie ręce. Okazało się to zbawienne, bowiem żaglomistrz ma dwa koty! Wyszły na deck na powitanie, oczy miały bardzo, bardzo okrągłe, a Ron trzęsąc się z podniecenia nie mógł się z mojej koszulki uwolnić. Całe szczęście.

Stoimy więc sobie tutaj w Spinalonga w trzy statki i na każdym zwierzaki!
Daszek będzie gotowy na jutro.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz