Dokładnie pierwszego dnia maja
wodne taksówki rozpoczęły rozwożenie turystów na zwiedzanie Wyspy Trędowatych i
na kąpieliska w pobliskich zatokach. Wczoraj do naszej samotni przybył
stateczek pełen Ślązaków. Pokąpali się, pośmiali i odpłynęli. Wieczorem
natomiast przypłynęła żaglówka na nocowanie, mieliśmy więc towarzystwo.
Żaglomistrz z dwoma kotami za mną |
Trochę już nudnawo tak stać ciągle
w jednym miejscu, zwłaszcza że plaża kamienista, a kamyczki kłują w nóżki, to
biegać się nie chce. Ale trzeba się uczyć nowych rzeczy przecież, więc gdy
ponton dopływa do brzegu, to piesek myk i wyskakuje sam, nie czeka już na
pomoc. Woda nie problem. (Na razie płytka). Gdy już wszystkie krzaczki obwąchane,
wtedy Kapitan wskakuje do dinghy, lub siada obok i czeka na podwózkę do domku.
Wtedy gdy zdecyduje. Jeszcze sam nie próbuje odpłynąć i wcale się nie dziwię,
bo tej Yamahy też nie umiem odpalać.
Tak w ogóle to nie jest bardzo
lądowy pies. Wcale się nie rwie na te wycieczki, szybko mu się nudzi, bobki
kozie też już be, więc co tam siedzieć? Siku i do domku!
Statek z kotem przede mną |
Dzisiaj na nasze kotwicowisko
przypłynął "Rosa Di Venti" z kotem na pokładzie.
Po paru godzinach przybył następny,
też mono, z trudną do odczytania nazwą, ale wiecie: lorneta i mam! Co tam
nazwa, znalazłam coś bardziej interesującego. Mianowicie na śródokręciu mają
wielką, białą skrzynię, a na niej piękny napis: "Mobile sail repair."
I dalej adres mailowy. Piękny ten napis jest, dlatego, bo właśnie potrzebujemy
naprawy, wprawdzie nie żagla, bo tego aktualnie nie posiadamy, ale takiego
daszku nad fotelami dziobowymi. W ubiegłym roku, na Zakintos, kiedy dopadł nas
ten straszny sztorm, wiatr zabrał nam bimini, materace dziobowe, oraz zniszczył
ten cudny, bardzo praktyczny daszek właśnie.
Kolejna nauka: kiedy nie chce ci się szukać na lądzie żaglomistrza, bo jest gorąco, daleko i w ogóle lądu dawno masz już dość, nie wyrzucaj sobie, po prostu pomyśl, żeby jakoś się samo zrobiło i się zrobi!
Bierzemy psa, daszek i skrawki
tkaniny która będzie potrzebna do naprawy, jedziemy do majstra. Przy okazji
wypróbowaliśmy nową metodę bezpiecznego przewożenia psa. Kamizelki już nie
zabieramy, bo Ron i tak u mamci na kolankach. Dziś wieczorem troszkę wiało,
piesek wlazł pod moją koszulkę i bardzo dobrze się tam czuł, a ja miałam
zwolnione obie ręce. Okazało się to zbawienne, bowiem żaglomistrz ma dwa koty!
Wyszły na deck na powitanie, oczy miały bardzo, bardzo okrągłe, a Ron trzęsąc
się z podniecenia nie mógł się z mojej koszulki uwolnić. Całe szczęście.
Stoimy więc sobie tutaj w
Spinalonga w trzy statki i na każdym zwierzaki!
Daszek będzie gotowy na jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz