Dzisiaj o 16.25 czasu lokalnego udało nam się wreszcie opuścić Marinę.
Nie to, żeby była zła, nie, przeciwnie. Kameralna, czysta, niedroga, ludzie
mili, spokój, cisza. Ale do wody ciągnie, do przestrzeni, wolności i radości.
Oczywiście, jak każdy opuszczający Marinę statek, pożegnaliśmy
towarzystwo potrójną syreną. Wspaniałe pożegnanie mieliśmy w naszej ulubionej
knajpie Spugofulis, dostaliśmy w prezencie butelkę Raki na pamiątkę. Wobec
czego, przepłynęliśmy obok, dając również potrójną syrenę. Były pozdrowienia
wszystkimi rączkami jakie były w restauracji. Pyszne jedzonko! Ron zeżarł
dzisiaj półtorej szpadki suvlaków z kurczaka. Jak nasz pies coś je, to musi być
wyborne, bo to francuski jest piesek.
To nie jest tak, że już wszystko zrobione "na gotowo", w żadnym
razie! Ale teraz, kiedy możemy zaczepić naszą kotwiczkę w Spinalonga i cieszyć
się przyrodą, nie ma dla nas znaczenia dzień krócej, dwa dni dłużej. Spokojnie
możemy poczekać na części zamienne.
Pierwszy rejs Kapitana Rona przebiegł zupełnie spokojnie. Był tak
zdziwiony i wystraszony dźwiękiem silników, ruchem statku, że całą drogę
przespał. Byliśmy na górnym pokładzie, wszystko ciekawe, nowe, ale trochę wiało
i zapewne też troszkę strachu, bo skulony tulił się raz do mnie, raz do Jurka.
To nie była wielka podróż, osiem mil zaledwie, ale ile radości!
Spinalonga, to ostatnie nasze kotwicowisko ubiegłego sezonu i
pierwsze obecnego. Naturalny port kryty z każdej strony lądem. Podłoże
piaszczyste, sześć metrów głębokości - słowem raj! Dość długo staliśmy tutaj
ubiegłej jesieni, ale na lądzie nie byliśmy ani razu. Jak ten pies nas odmienił!
Ledwo kotwica załapała, natychmiast spuszczaliśmy ponton, Kapitan został ubrany
w kamizelkę ratunkową i jazda na plażę, żeby sobie piesek powąchał, bo przecież
mnóstwo nowych zapachów. Na razie do kóz nie poleciał, stawia uszy, nasłuchuje,
węszy, ale trzyma z nami kontakt wzrokowy. Niestety, wiemy, że to długo nie
potrwa.
Nareszcie po spacerku mogliśmy usiąść na decku z winkiem, z nóżkami
wylegującymi się na kanapce, i wszystko byłoby jak za dawnych czasów, gdyby nie
to, że przybyły nam cztery nóżki. Bardzo długie nóżki, do tego maleńkie ciałko,
a w nim wielka duszyczka i mnóstwo miłości i zaufania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz